Wczoraj pochowaliśmy Andrzeja Fedorowicza.
Nie był szeroko znany, choć zasługiwał na to. Przez kilka lat współpracy nie wiedziałem nawet jak naprawdę nazywa się ten szczupły, uśmiechnięty i małomówny człowiek. Nie było zresztą takiej potrzeby. Ważne było to co on robił.
Jego największym osiągnięciem było Radio - podziemne ? do radia to określenie nie pasuje -”Solidarność”. Kiedy radio apelowało do mieszkańców Warszawy by trzykrotnie mignęli światłami w oknach, znak ten był widoczny w wielu dzielnicach.
Było to dzieło wielu ludzi, ale Andrzej był pomysłodawcą i animatorem. Docierał do konstruktorów, którzy robili coraz doskonalsze nadajniki, do specjalistów od nagrywania, do aktorów, dających głos. I wreszcie on organizował i wysyłał ekipy, które chyłkiem lokowały się na wysokich domach, nadawały i zwijały sprzęt, zanim po spelengowaniu mógł zostać zdjęty.
Radio robiło się coraz doskonalsze, największym osiągnięciem było wejście z głosem na dziennik telewizyjny. Były wpadki, lecz system działał. I to w warunkach konspiracji, bez możliwości korzystania z telefonu. Z zacieraniem śladów, kluczeniem.
Jego dziełem był też Przegląd Wiadomości Agencyjnych - PWA, ksywa - Paw. Tygodnik, który powstał po zamknięciu Tygodnika Wojennego i funkcjonował jeszcze w początkach niepodległej Rzeczpospolitej. Nie wiedziałem co Andrzej robił w Wojennym. Natomiast PWA zorganizował od podstaw. On organizował druk, zdobywając sprzęt, lokale i papier oraz zatrudniając drukarzy. On też zorganizował kolportaż i gospodarował skromnymi finansami. Nasza, długo czteroosobowa, redakcja miała tylko co tydzień przygotować kolejny numer i dostarczyć go pod wskazany przez Andrzeja adres.
On sam w zespole redakcyjnym pojawiał się rzadko. Nie robił żadnych uwag odnośnie treści pisma. Idealna współpraca wydawcy z redakcją, którą trudno udaje się zorganizować w wielkich firmach. I jak na warunki konspiracji ten biznes działał prawie bez zakłóceń. No, powiedzmy z bardzo rzadkimi.
W niepodległej Polsce Andrzej był wydawcą, redaktorem, producentem filmowym, wreszcie zaczynał funkcjonować w roli farmera. Ale jego wielkie pięć minut to były lata osiemdziesiąte. Schyłek PRL-u do czego przyłożył swoją cegiełkę.
Niepodległa ojczyzna nagrodziła go na bardzo krótko przed śmiercią Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, ale i tak pozostała dłużniczką skromnego człowieka, który nie zgłaszał się z roszczeniami jakiejkolwiek natury.
Na warszawskich Powązkach, w szalejącej śnieżycy, spotkał się stały mniej więcej skład żałobników. Ludzie, którzy przed laty robili w podziemnych mediach. Wtedy łączył nas wszystkich wspólny cel, przy czym aż do jego osiągnięcia nie wierzyliśmy, że nastąpi jeszcze za dni naszych. Różnice poglądów, owszem, były i wtedy, lecz nie dzieliły ludzi. Nie miały praktycznego znaczenia. Teraz mają. Zacierają się głównie na kolejnych pogrzebach kolegów.
A Andrzej podjął udaną próbę przełamania tego funeralnego obyczaju. Latem zeszłego roku, na swojej powstającej fermie pod Warszawą, już chory, zorganizował wielki spęd ludzi podziemnych mediów. Zrobił to z właściwym sobie rozmachem i precyzyjnie. Było bezpretensjonalnie, wesoło, aczkolwiek odnotowywaliśmy bolesne straty w szeregach. Nikt z nas nie wiedział, że gospodarz już się źle czuje i że następne nasze spotkanie, za pół roku, odbędzie się na jego pogrzebie.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka