Urzędowe stawki honorariów adwokackich, które obecnie rząd zamierza wprowadzić, były już za PRL. Adwokatura była kłopotliwym elementem w systemie totalitarnym. Wypadało bowiem, żeby był to wolny zawód, więc się zachowywało jego prywatność, ograniczając ją jak można najbardziej. Nie było prywatnych kancelarii tylko przymusowa przynależność do zespołów, z biurami, w których niekiedy klienci szeptali jak przy konfesjonałach, siedząc przy blisko ustawionych biureczkach.
No i urzędowe stawki, na poziomie nie licującym ze znaczeniem i godnością profesji. W praktyce klient i adwokat dogadywali się w sprawie realnego honorarium, płaconego z ręki do ręki, poza zespołem. Było to powszechną praktyką, o której wiem dość sporo, bo prowadziłem życie towarzyskie z gronem znakomitych przedstawicieli palestry.
Ograniczanie się do urzędowych stawek zmusiłoby większość adwokatów do rezygnacji z zawodu. Ale też taka praktyka czyniła naruszycielami prawa członków ważnego ogniwa w wymiarze sprawiedliwości. A organy ścigania każdego adwokata mogły wziąć w każdej chwili za d.... Wystarczyło wybrać świadków z listy klientów. Byli tam przecież ludzie niezadowoleni - słusznie lub nie - ze swoich pełnomocników, klienci, którzy łamali prawo, w tym siedzący w aresztach i więzieniach. Takim zawsze można czymś zagrozić i coś obiecać. A potem adwokacji mieli postępowania dyscyplinarne, zawieszenia.
Było, minęło ? Jak na razie, ta podła i upodlająca metoda została w ostatnich miesiącach zastosowana wobec lekarzy publicznej służby zdrowia.
Przez cały realny socjalizm lekarze zarabiali skandalicznie mało i dorabiali na licznych chałturach medycznych, a przede wszystkim dostawali nieformalne gratyfikacje. Podchodzili do tego różnie. Uważało się, że względnie przyzwoicie jest, jeśli lekarz nie stawia z góry wygórowanych żądań finansowych.
Nastąpiła transformacja. Powstało prywatne lecznictwo, rozszerzyły się możliwości pracy zagranicą, lecz żaden z rządów odrodzonej Rzeczpospolitej nie zreformował gruntownie służby zdrowia i sytuacja lekarzy w publicznych placówkach pozostawała bez zmian. Dostawali i brali, przynajmniej wielka część z nich. Świadomość tej sytuacji była powszechna i tolerancja trwała aż do niedawna.
Skończyła się dlatego, że Centralne Biuro Antykorupcyjne, sztandarowe przedsięwzięcie PiS-u, musiało się wykazać sukcesem. Już niebawem minie rok istnienia tej kolejnej specpolicji, a Układ nie został wykryty. Podstawowa przyczyna to ta, że takiego Układ nie ma. Nie ma jednej podziemnej sieci przestępczej, przeżerającej struktury państwa i jego węzły decyzyjne. Dla Feliksa Dzierżyńskiego, Andrieja Wyszynskiego czy Jakuba Bermana nieistnienie tego podmiotu nie byłoby przeszkodą, aby go wykryć, zdemaskować i zlikwidować, wraz z ludźmi. A wykrycie prawdziwych afer i powiązań korupcyjnych na wysokich szczeblach władzy, z reguły w powiązaniu z większym biznesem, wymaga wielkiej wiedzy, inteligencji, mozolnej, skrupulatnej pracy. CBA tymi walorami zdecydowanie nie dysponuje. Te afery, które już wykryto to wynik pracy organów ścigania z niesłusznych czasów rządów SLD.
W tej sytuacji chłopcy Kamińskiego idą na łatwiznę. Lekarzy równie łatwo uziemić jak adwokatów w PRL-u. Oczywiście ich korupcja jest co najmniej naganna. Powinna być karana przez samorząd lekarski, administrację i wreszcie przez wymiar sprawiedliwości. Karana w zależności od stopnia i charakteru winy. A jeśli jakieś naganne zjawisko ma charakter systemowy, powszechny, to mądra władza nie ogranicza się do karania, lecz jednocześnie, czy nawet wcześniej, bierze się za usuwanie zła. W tym przypadku musiała by to być zasadnicza reforma systemu, na którą żaden rząd nie jest w stanie się zdobyć. Natomiast sama walka z korupcją daje się zutylizować politycznie.
Przegląd list pacjentów i dokumentacji lekarskiej pozwala wytypować ludzi, którzy do lekarzy mogą mieć jakąś pretensję. Dali, a bliski ich umarł. Dali, a operacja czy kuracja wyszła nie tak jakby oczekiwali. Robi się badania przesiewowe wielkiej liczby potencjalnych świadków i zawsze jakieś oskarżenie się z tego wyłuska. A potem następuje spektakl telewizyjny. Wieloosobowe komando, na czarno z wielkimi literami CBA, z bronią, kajdankami i ... kamerą, skuwa bezbronnego człowieka. Naród ma widzieć, że sprawiedliwości staje się zadość, choć do wyroku sądowego jeszcze daleko. A po drodze narusza się tajemnicę lekarską i osobistą rzeszy przypadkowych pacjentów, łamiąc co najmniej dwie ustawy.
Sięgnąwszy w stosunku do lekarzy po metody wypróbowane w stosunku do adwokatów, władza znowu uziemia palestrę. Ma ona swoje grzechy, z którymi nie chciała i nie mogła uporać się sama. Akcja przeciwko niej może liczyć na aplauz w narodzie. CBA ruszy do klientów i już wkrótce zobaczymy rzucanych na glebę mecenasów. Obrońcy dr. G., pełnomocnicy męża Barbary Blidy powinni się mieć na bacznosci.
Ogólna zasada dobrego działania polega na tym, by używać tyle środków - i takich - co trzeba. Szturm antyterrorystów na kryjówkę uzbrojonych bandytów jest zrozumiały. Fachowi policjanci zdejmują faceta tak, że nikt postronny tego nie zauważa. Tylko pętaki w tym fachu robią wielkie widowisko przy mikrej akcji. Ale takie jest zamówienie polityczne. Władza oświadcza, że tylko dla pojmania doktora G. warto było powoływać CBA.
Komu było warto ?
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka