Gdyby redaktor ”Gazety Polskiej”, p. Tomasz Sakiewicz napisał, że arcybiskup Stanisław Wielgus był agentem i od razu zamieścił w Internecie dowody, skandal by był niesłychany. Ale redaktor miał ambitniejszy pomysł. Przewidział, że samo tylko oskarżenie bez dowodów wywoła gwałtowną polemikę, że będą zażarci oskarżyciele i obrońcy arcybiskupa, że Wielgus będzie kluczył i się wybielał, a sam on - Sakiewicz - będzie obiektem ataków. Cierpliwie odczekał i wreszcie, wspierany przez ”Wprost” i ”Rzeczpospolitą” walnął dowodami, robiąc durniów z wielu dyskutantów, do których muszę i siebie zaliczyć.
Chapeau bas, był to, może nie przesadnie elegancki, ale mistrzowski chwyt z zakresu socjotechniki. Mieszczący się w regułach ostrej politycznej kampanii. Mimo to nie odpowiem na liczne wezwania do przeproszenia p. Sakiewicza, bo ataki nań za gołosłowną - wówczas - publikację były zupełnie naturalne i na rękę zainteresowanemu. Ja, ponieważ na ogół unikam ocen skrajnych, napisałem jedynie, że w sprawie inwestytury na stolice biskupie papież jest bardziej kompetentny niż redaktor GP i to stanowisko podtrzymuję. Mimo wpadki (?) Stolicy Apostolskiej.
A teraz historyjka, która może ułatwi zrozumienie sytuacji sprzed lat; Jeden z moich kolegów został, w latach sześćdziesiątych SB-kiem, odpowiedzialnym za inwigilację kleru w jednym z rolniczych powiatów centralnej Polski. Od czasu do czasu przyjeżdżał do Warszawy, pohulać i przy wódce opowiadał co nieco.
Przede wszystkim, w powiecie wszyscy wiedzieli kim jest i czym się zajmuje. Materiał zbierał, jeżdżąc po parafiach i rozmawiając z księżmi i o księżach. Zatrzymywał się na plebaniach, gdzie był goszczony tak, że nieduży, lecz zgrabny chłopak zrobił się wkrótce kwadratowy. Kilka swych strzelb przechowywał u księży, by ich nie wozić, a na miejscu postrzelać sobie do ptactwa i zajęcy.
Księża chętnie plotkowali jeden o drugim, a wszyscy o biskupie i kurii. Pozostawała tylko praca redaktorska. Obie strony robiły co do nich należało. Księża odprawiali msze i nabożeństwa, chrzcili, żenili i chowali, nauczali religii, wspierali wiernych duchowo i materialnie. W tym czasie, w wiejskich parafiach nie było kandydatów na studia na Gregorianum w Watykanie i nie paszporty były ważne a zezwolenia na budowę i przebudowę kościołów i innych obiektów, materiały budowlane, których nie było na nieistniejącym wolnym rynku, lecz które kupowano na przydział. Potrzebne też było przymykanie oczu na niezupełnie legalne prace budowlane i lewe materiały. Władza, dając lub nie dając, uzyskiwała obszerne informacje, merytorycznie mało przydatne, lecz dające poczucie kontroli i możność wykazania się pracą operacyjną. Oczywiście gdyby się wydarzyło coś poważnego, nastąpiłaby reakcja, ale strony wolały tego unikać.
Wydaje się, że po Październiku była to sytuacja typowa dla wymuszonej symbiozy Kościoła z władzą. Konflikty wybuchały na wyższym szczeblu, jak po liście biskupów polskich do niemieckich, w związku z obchodami Tysiąclecia państwa i Kościoła w państwie. Na co dzień funkcjonował jakiś modus vivendi et operandi, z tym, że z latami pozycja Kościoła stawała się coraz mocniejsza. Kościół musiał akceptować kontakty z władzą, pod warunkiem, że nie przekraczano w nich pewnych standardów i odbywały się one za wiedzą i przyzwoleniem zwierzchników. Nietrudno zdać sobie sprawę, że jakaś część duchownych przekraczała te granice, niekiedy znacznie. Zdaje się, że tego przypadkiem jest właśnie sprawa arcybiskupa Wielgusa.
Co wiedział o niej Benedykt XVI, czym się kierował ogłaszając swe pełne zaufanie dla arcybiskupa i co będzie dalej to obiekt rozlicznych dywagacji. Logicznych, opartych na rzetelnej wiedzy, a przy tym sprzecznych ze sobą. Tak bywa. Powtarzam, co napisałem we wspomnianym wyżej poście; gdybym był wierzącym pobożnym katolikiem, to starałbym się - nie wiem z jakim skutkiem - z chrześcijańską pokorą przyjąć zdanie papieża, nawet gdybym go nie rozumiał, czy się z nim wewnętrznie nie zgadzał.
P.S. Na razie, z pokorą przyjmuję krytykę, oskarżenia i wymyślania, bo takie są reguły Internetu, do którego wlazłem nieprzymuszony. Nie stosuję się do apeli, bym zaprzestał pisania, w ogóle, czy na określone tematy, bo jako wolny człowiek w wolnym kraju sam kieruję swoim postępowaniem. Przeciwnicy mego pisania mają tak samo dobre prawo nie czytać go.
Tych, którzy zechcą mnie oskarżać o agenturalność, uprzejmie proszę, by zechcieli się pofatygować i przeczytać to co na ten temat zamieściłem w mym blogu. Potem niech piszą co chcą, ale niech wiedzą o czym. Tych, którzy będą mnie oskarżać, a nie przeczytają tego materiału, proszę aby przynajmniej to zaznaczyli. Ja zrozumiem, że to mógł być nużący wysiłek, lub że się bali, iż może ta lektura zachwiać ich głębokim przekonaniem, które jest największym wrogim prawdy.
Dla ułatwienia podaję posty;
”Donos-Dokumentacja I A” oraz ”Donos- Dokumentacja I B” to, rozbite na dwa odcinki, moje wyjaśnienie publikowane w ”Rzeczpospolitej”,
”Donos-Dokumentacja II” to omówienie mojej teczki przez historyka z IPN, p. Grzegorza Majchrzaka.
”Donos-Dokumentacja III” to moje uzupełnienie do tego czego się dowiedziałem za pośrednictwem p Majchrzaka.
I wreszcie ”Donos na siebie” to mój tekst wprowadzający z Salonu, który należałoby przeczytać na początku, lecz który z przyczyn technicznych nie może być na początek przesunięty.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka