Mój, niezmieniony, artykuł;
Donos na siebie
(”Rzeczpospolita, 13.07.2006)
Hetman w polu miał prawo karać na gardle, ale infamię orzekał Sejm Rzeczypospolitej. Czasy się wszakże zmieniły i dołączyłem do grona skazanych na infamię przez Antoniego Macierewicza, co najwyżej, skrybę obozowego. Pozew o naruszenie dóbr osobistych jest już w XXV Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie.
"A cóż to za system prawny, w którym ktoś obciążony zarzutami nie może się z nimi zapoznać, wyrok w postaci zniesławienia zapada przed wszczęciem postępowania dowodowego, zaś pełnej rehabilitacji nie doczekamy się nigdy?" (Stefan Bratkowski, "Newsweek" 02.07.06) A przy okazji sprawy Zyty Gilowskiej rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski stwierdził, że taka konstrukcja prawna niezgodna jest z kardynalnymi zasadami prawa.
Zyta Gilowska może doczeka się procesu lustracyjnego, ja nie mam szans, więc sam muszę przedstawić swą własną sprawę. W numerze z 3 -10 czerwca, wydawanego przez siebie pisma Głosu Antoni Macierewicz opublikował tekst pod tytułem "Dziennikarska agentura", z listą, na której między innymi wymienił mnie. Mogło z niej wynikać, że byłem tajnym współpracownikiem w latach 1966 - 1979. Napisały o tym "Rzeczpospolita" i "Newsweek". W związku z tym pozwalam sobie napisać, jak było naprawdę.
W latach 1967 - 1968 przebywałem na rocznym stypendium dziennikarskim w Danii. W roku 1966 funkcjonariusze MSW proponowali mi współpracę. Orientowałem się, że zgoda może być warunkiem wyjazdu, ale naprawdę nie zależało mi na tym bardzo. Prowadziłem wesołe życie w Warszawie. Odpowiedziałem, że nie będę obserwował okrętów NATO, co było zwrotem retorycznym, i że nie będę donosił na Polaków, co stanowiło istotę sprawy. Usłyszałem, że nie interesuje ich jedno i drugie. Chodziło o to, że będę się obracał w międzynarodowym środowisku dziennikarskim, w którym dominują Niemcy z Republiki Federalnej i zajmują się w nim propagowaniem stanowiska Bonn w sprawie naszych granic zachodnich.
Dziś to już zamierzchła historia, ale wtedy poczucie niepewności było duże. Niemcy nie uznawały powojennych granic, ich państwo prawnie istniało w granicach z 1937 roku. Republika Federalna była ważnym ogniwem NATO i integrującej się Europy Zachodniej, a na Zachodzie nikt prócz de Gaulle'a naszej granicy nie uznawał.
Jej jedynym gwarantem był ZSRR, czego ceną był narzucony nam system. Nie był to gwarant pewny, gdyż nieco wcześniej Chruszczow, m.in. za pośrednictwem swego zięcia, wpływowego redaktora "Izwiestii", Adżubeja, podejmował starania celem podejrzanego zbliżenia z Bonn. Jego obalenie nie dawało pewności, że tego rodzaju zbliżenie Niemiec i Rosji się nie powtórzy. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że reżim Gomułki wygrywa poczucie zagrożenia w polityce wewnętrznej, lecz zagrożenie to nie było wymysłem. U wielu ludzi, w tym u mnie, powodowało to swoiste rozdwojenie postawy, ale w tej sytuacji trudno było odmówić współpracy w proponowanym zakresie.
Dziś jestem wielkim zwolennikiem bliskich stosunków z Niemcami, lecz nadal uważam, że w latach wojny trzeba było do nich strzelać, niezależnie od tego, w jakich się było szeregach, a po wojnie, aż do traktatu w 1991 roku, należało bronić naszych ziem zachodnich. Z taką władzą, jaka wówczas rządziła. Ludzie pamiętający te czasy zapewne to rozumieją.
Po czterdziestu latach nie pamiętam szczegółów ani okoliczności tych rozmów, lecz pamiętam ich sens. Nie pamiętam również, co podpisałem w związku z tym. O kontakcie tym powiedziałem mojemu bezpośredniemu zwierzchnikowi i bliskiemu koledze Eligiuszowi Lasocie; był on kierownikiem działu zagranicznego "Głosu Pracy", w którym pracowałem. Nie przydał on temu żadnego znaczenia, zresztą i ja nie byłem tym zbytnio przejęty. I to było wszystko. Nie miałem potem żadnych kontaktów, nie składałem pisemnych ani ustnych raportów, nie wziąłem ani jednej korony ni złotówki. Wiedziałem, że mój kontakt zostawia jakiś ślad w dokumentach, nie wiedziałem jednak, że implikuje to jakikolwiek status formalny w resorcie i że uchylono mi go w roku 1979. Gdybym wiedział, to starałbym się o jego uchylenie już wcześniej.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka