Widziałem, słyszałem. Dudę w Internecie. Coraz go więcej, ale pierwsze wrażenie najsilniejsze. Konwencja. W nagrzanej emocjonalnie sali na pewno robił większe wrażenie niż w komputerze. Przemawiał składnie, starał się jak na wiecowego mówcę przystało. Sala reagowała właściwie; jak trzeba i kiedy trzeba.
Żona i córka ładne i sympatyczne. On sam urodę ma nie gorszą od kontrkandydatów; pana Jakubasa i pani Ogórek, o Annie Grodzkiej nie wspominając. Dzieci, co prawda, Komorowski ma od niego pięć razy więcej, ale na nartach Duda jeździ o kilka klas lepiej od aktualnego prezydenta. Ustawić slalom równoległy i po co nam te całe wybory.
Staram się nie być z góry krytyczny. Mam w związku z Andrzejem Dudą pewne oczekiwania, w których nie mieści się jego kompromitacja. Lecz zestawienie jego twarzy, chwilami wypełniającej ekran, z jego słowami i sposobem ich wypowiadania co nieco śmieszyło.
Ty dygresja, porównanie z Wojciechem Cejrowskim w WC kwadrans. Otóż WC sięgał po chwyty i rekwizyty z filmów o Dzikim Zachodzie, usiłując odstawiać twardziela z klasycznego zestawu westernowych typów, a miał osobowość kwalifikującą go do grania tamże roli naiwnego żółtodziuba. Podobnie odbierałem Andrzeja Dudę. To dorosły, wykształcony człowiek, z pozycją. Pełnił funkcje rządowe. Doktor nauk i nauczyciel akademicki. Poseł na Sejm RP i europoseł. Pater familiae. A ma przy tym wygląd chłopca, chłopaczka, chłoptysia – wybór określenia zależy od stosunku emocjonalnego widza-słuchacza. W Salonie 24, czy może w innym portalu, ktoś mu nawet radził zmniejszenie pulchnych policzków, nadających dziecinny wygląd. A przy tym Duda starał się mówić twardo, zdecydowanie, z ruchem głowy potwierdzającym siłę i konsekwencję. Tak jakby naśladował sposób mówienia i bycia innego Dudy, Piotra, szefa NSZZ ”S”. Gdyby Michał Kamiński nadal doradzał PIS-owi, pewnie by to Andrzejowi Dudzie wyperswadował .
Swoich na konwencji PIS nie musiał zdobywać, on ich tylko utwierdzał w wierze. Taka impreza daje uczestnikom poczucie siły, nakręca. Na przeciwnikach nie musi to robić wrażenia. Zaś widza, którego trzeba zdobyć, mówiąc do niego w jego domu, z ekranu telewizora, komputera czy ze smartfonu, nie ma co epatować twardością, zwłaszcza gdy nie pasuje ona do osobowości mówiącego. Gość w dom lepiej kiedy jest uśmiechnięty i miły. Ze swoją aparycją Dudzie łatwo by było być sympatycznym. A niekiedy się drze. Bez porównani więcej ludzi widzi go w Internecie niż na wiecach. Więc nie wiem czy Komorowski nie zarabia więcej przez to właśnie, się nie wydziera na wiecach.
Wśród odbiorców z ekranów jest też pewna ilość takich, których interesuje treść wystąpienia i którzy ją rozumieją. Dla takich było półgębkiem przemycone stwierdzenie, że nie on, Duda, skróci wiek emerytalny bo jako prezydent może co najwyżej wystąpić z inicjatywą ustawodawczą. I już nie dopowiedział, że przejdzie ona tylko wtedy kiedy PIS będzie miał odpowiednią większość w obu izbach. A większość potencjalnych wyborców i tak nie zostanie wyprowadzona z przekonania, że to właśnie prezydent Duda przywróci niedawne 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Tylko nieliczni to tacy, którzy by mogli spytać kandydata CO on zmierza zrobić kiedy już skróci ponownie ten wiek, jak będzie wyglądał bilans tego przedsięwzięcia, jakie będą i z czego będą płacone emerytury.
Jeszcze ciekawsze są zarzuty pod adresem rządu i prezydenta o brak aktywności w sprawie Ukrainy i w ogóle o politykę zagraniczną. Niechby więc pan kandydat powiedział, na czym ta aktywność ma polegać. Czego nie robi, choć powinna, obecna władza i co zrobi – ale konkretnie, konkretnie ! – w tym zakresie pan prezydent RP Andrzej Duda.
Ale były jedynie mocne słowa, zdecydowane gesty i brak konkretów. Pokazywał, że będzie inny niż Komorowski. Powoła Radę Rozwoju. Prezydent Komorowski ma po prostu doradców. Zresztą, rad ci u nas dostatek. Na czym ma polegać wypunktowanie obecnego prezydenta – trudno powiedzieć. Kolejne wystąpienia kandydata PIS nie wniosły nic nowego do jego obrazu. Lecz kampania się dopiero rozkręca i po pierwszych paru dniach już widać, że to Andrzej Duda będzie liczącym się kontrkandydatem dla Bronisława Komorowskiego. I chyba dobrze. A dlaczego napiszę pod koniec tekstu.
Prawdopodobnie otrzyma on głosy przynależne PIS-owi i raczej ich nie przysporzy, podczas gdy elektorat Bronisława Komorowskiego znacznie wykracza poza elektorat Platformy. Duda przysporzy swej partii splendoru jeśli uzyska przyzwoity wynik, najlepiej wchodząc do drugiej tury. Dlatego nie szkodzi mu wszelaka drobnica kandydacka. Odbiera mu ona część poparcia, lecz zwiększa sumę głosów, która może uniemożliwić prezydentowi zwycięstwo już w pierwszej turze, a jemu zapewni honorową przegraną dopiero w drugiej. Na razie sondaże lokują go daleko od takiej szansy.
”Jeśli się nic nie wydarzy”. Uwzględniając tę formułę możemy przewidzieć, że – po jednej turze, albo po dwóch -prezydentem pozostanie Bronisław Komorowski. Że w wyborach parlamentarnych PO i PIS otrzymają porównywalne poparcie. Przy czym PIS może mieć nawet nieco więcej głosów niż Platforma. Byłby to znaczący sukces wizerunkowy PIS, ale raczej nie zmieniłby władzy w Polsce. Być może koalicja lekko osłabionej Platformy i utrzymującego swoją pozycję PSL powiększyłaby się o słabe SLD. Byłby to również pretekst do wściekłej kampanii - największej polskiej partii postkomuniści nie dopuszczają do władzy ! Czyli reakcja podobna do endeckiej kampanii po wyborze prezydenta Narutowicza.
Dlaczego nie PIS ?
Dwie pod rząd pełne kadencje rządów jednej partii, to jak na III RP wielkie wydarzenie. A tu się zanosi na trzecią. Zapewne nie byłoby źle dla kraju i dla samej tej partii, gdyby ją teraz zamienić. Ale na jaką i dlaczego nie na partię Jarosława Kaczyńskiego ? Dlaczego mocno zróżnicowana i nawet skłócona większość nie chce dopuścić tej akurat partii do władzy?
Mówimy o partiach liczących się. PIS oczywiście do nich się zalicza, tak jak Platforma, SLD i PSL. I na tym koniec. Pomysłowość i osobowość liderów to zdecydowanie za mało. Żeby liczyć się dla znaczącej ilości wyborców, w drugim ćwierćwieczu III RP, partia musi mieć kapitał polityczny, czyli dostrzegalną zdolność rządzenia, na którą składa się kilka elementów. Zauważalność i pewna stabilność, której nie mają twory-efemerydy Korwina czy Palikota. Doświadczenie w ”pracy państwowej” mówiąc językiem II RP, czyli ludzie którzy już zajmowali stanowiska w państwie i o których wiadomo, że lepiej czy nawet gorzej, ale jakoś sobie z tym radzą. Wskazana jest w miarę stabilna linia polityczna. I pewien stały elektorat, pozwalający na w miarę pewne przekraczanie progu wyborczego.
W dojrzałych demokracjach zestaw takich partii składa się na mainstream, funkcjonujący według parlamentarnych reguł gry. Przeważnie dają się w nim wyróżnić dwie główne siły o zbliżonym potencjale i walczące o nieliczne ale decydujące głosy niestałego w swych przekonaniach centrum. To je upodabnia do siebie. Powtarzam i będę powtarzał; dla mnie ilustracją tego było spotkanie w ”Gazecie Wyborczej” z Angelą Merkel, która dopiero miała zostać kanclerzem. Pod rządami SPD przeciętny Niemiec miał na rękę pięćdziesiąt eurocentów z wypracowanego przez siebie euro, a ona by chciała, by zatrzymywał sześćdziesiąt. To wszystko ! I nie dodała, że to socjaldemokratyczny kanclerz Schroeder już był rozpoczął ograniczanie państwa socjalnego w ramach programu: Agenda 2010.
Mniejsze ugrupowania z głównego nurtu muszą zwracać na siebie uwagę i być nieco bardziej wyraziste. Lecz tylko nieco, bo muszą mieć wizerunek pozwalający na tworzenie koalicji z tymi większymi, którym często brakuje głosów do samodzielnego rządzenia.
W ramach takiego układu może następować zmiana stosunku sił. Klasyczny przykład to Wielka Brytania, w której partia liberałów, wighs, z równorzędnego partnera i konkurenta partii konserwatywnej, torysów, stała się języczkiem u wagi, ustępując miejsca labourzystom. Zeszło na to kilka pokoleń i wiele kadencji Na ogół bowiem odbywa się to stopniowo.
Rządzący mainstream jest narażony na ataki wszelakiej maści radykałów. Tych uparcie radykalnych, sięgających po przemoc system zwalcza. Innych toleruje, lecz izoluje od władzy. Jeśli jednak rosną oni w siłę, układ władzy ich adaptuje w zamian za akceptację przez nich reguł gry. Tu klasyczny przykład to niemieccy zieloni, kiedyś zbuntowana pozaparlamentarna opozycja, a potem mieli już swego wicekanclerza i ministra spraw zagranicznych. Coś podobnego może nastąpić we Francji, gdzie rosną w siłę narodowcy dynastii Le Pen. A w powojennych Włoszech silna była Partito Comunista Italiano jak i neofaszystowski Movimento Sociale Italiano - i przez dekady chadecy i socjaldemokraci nie dopuszczali do władzy jednych i drugich. Obecnie, w innej sytuacji politycznej, współrządzący postkomuniści i postfaszyści mieszczą się w demokratycznych regułach, z których wszak korzystają.
Jeśli się opanuje emocje, to można dojść do wniosku, że podobna może – tylko może, ale nie musi - być przyszłość Prawa i Sprawiedliwości. Musiałaby ona spełnić tylko jeden warunek; zmienić prezesa.
W roku 2005 kiedy PIS zdobył i rząd i prezydenturę należałem do niezadowolonych z takiego obrotu sprawy, ale nie przewidywałem większej biedy. Mieliśmy już za sobą w ciągu piętnastu lat III RP rządy de facto Solidarności, SLD z PSL, AWS z UW, znowu SLD z PSL i wszystkie one funkcjonowały w ramach demokratycznego państwa prawa. Sporo jeszcze brakowało temu państwu do dojrzałości, lecz podstawowe zasady były przestrzegane. Z grubsza można było polegać na tym, że białe jest białe, a czarne - czarne. Nie było podstaw by sądzić, że Czwarta RP Prawa i Sprawiedliwości – pomijam przejściowe oczekiwania na PO-PIS – będzie się zasadniczo różniła od Trzeciej. Nastąpiło jednak zasadnicze przegrupowanie na scenie politycznej, któremu nie przydano wówczas należytego znaczenia.
Przez pierwsze piętnaście lat nowej rzeczywistości scenę polityczną konstytuował podział na nurt postsolidarnościowy i – w uproszczeniu – postkomunistyczny. Ale już po roku 1993, kiedy nurt ’’S” przegrał na skutek błędów i głupoty, okazało się, że władza SLD/PSL nie ma sobie nic z Thermidora, że niedawnym prominentom PRL lepiej się rządzi z nadania suwerennego narodu niż na mocy kooptacji-nominacji w zmurszałym reżimie. Podział, który początkowo faktycznie organizował rzeczywistość polityczną, stawał się coraz bardziej historyczny, a dziesięć lat temu był już zupełny anachronizmem.
Dostrzegł to wówczas Jarosław Kaczyński. Kiedy Włodzimierz Cimoszewicz wycofał się z wyścigu prezydenckiego, prezes PIS natychmiast wycofał się z pomysłu, że jest kontynuatorem AK w walce z postkomuną, bo na to mało by kogo zmobilizował. Stał się nagle liderem Polski solidarnej przeciwstawiającej się Polsce liberalnej. Współrządzenie z Platformą, wówczas dość jednoznacznie ocenianą jako liberalna, automatycznie stało się niemożliwe. Ale to było coś więcej niż niespójność szyldów, czy programów, które więcej ludzi pisze niż czyta. Masowy wyborca głosuje na obraz, lidera, hasło, a ten zestaw dramatycznie poróżnił obie partie.
Polska solidarna, reprezentowana przez PIS, okazała się Polską ludzi, którzy stracili, lub uważają że stracili na transformacji. Ludzi zagrożonych ekonomicznie i socjalnie, a przy tym czujących zagrożenie dla tradycyjnych wartości narodowych, religijnych i obyczajowych. To duża i znacząca część społeczeństwa, podatna w poważnym stopniu na emocje, przy pomocy których daje się nią kierować. A zaś Platforma okazała się partią beneficjentów transformacji. Bez wchodzenia w szczegóły, wiadomo o kogo chodzi. Można jedynie dodać, że w przeciwieństwie do zwolenników PIS, wyborcy Platformy nie czują się emocjonalnie związani ze swoją partią, nie ma w nich cienia kultu lidera. Cechuje ich raczej wyrozumowane, choć nie zawsze rozumne podejście.
Taki bardzo uproszczony obraz oddaje jednak podstawowy kulturowy podział społeczeństwa. I jest czymś zrozumiałym i naturalnym, że obie te części mają swoje reprezentacje polityczne. I że one, reprezentując ten zakres podstawowych i przeciwstawnych problemów, odczuć, oczekiwań, zachowań kulturowych podstawowych części społeczeństwa, dominują na scenie politycznej, zajmują większość tego obszaru. Krytycy tej dominacji nie dostrzegają tej jej podstawy w społeczeństwie, przypisując to zjawisko wyłącznie knowaniom polityków i systemowi dopłat do partii politycznych.
Kontynuując; można nie mieć pretensji do polityka, że staje się reprezentantem i organizatorem tej czy innej części społeczeństwa. Zastrzeżenia wobec Jarosława Kaczyńskiego biorą się stad, że nie zamierza on ze swoją partią funkcjonować w ramach demokratycznego ładu III RP. Lata 2005 – 2007, okres IV RP, to podjęcie próby stopniowego zastępowania demokratycznego państwa prawa systemem autorytarnym. I co gorsza, kierunek ten znajdował spore poparcie społeczne. W wyborach roku 2007 PIS uzyskał więcej głosów niż dwa lata wcześniej. Ale więcej kazało się tych, którym ten nowy system nie odpowiadał i wynik był taki jaki był.
Nie skłonił on Jarosława Kaczyńskiego do zmiany opcji. Jego autorytaryzm staje się w miarę upływu czasu coraz silniejszy. Zachęcającym przykładem był/jest (?) dlań sukces Orbana na Węgrzech i Erdogana w Turcji. Autorytaryzm Kaczyńskiego nie wyraża się nawet w programowych szczegółach. Jest to nieodmiennie, we wszystkich krajach i we wszystkich epokach, parcie na władzę. Dajcie mi władzę ! A ja już będę wiedział jak rządzić, żeby wszystko załatwić jak trzeba. Żeby była praca, domy, drogi, pieniądze, bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, żeby wszystkim wam – uczciwym patriotom, rzecz jasna - było dobrze, a żeby ci co na to zasłużyli ponieśli karę.
Jak dotąd historia nie pokazała, aby takie reżimy robiły narodowi dobrze w dłuższym okresie. Na ogół bardzo źle się takie rządy kończyły. Wystarczający to powód, aby partie opierające się o demokratyczne reguły nie dopuszczały Kaczyńskiego do władzy. Na demokrację w Polsce czekaliśmy bardzo długo i drogo nas kosztowała.
Dłużej klasztora…
Po wyborach prezydenckich 2010 roku i po wyniku kandydata SLD, Grzegorza Napieralskiego, który w pierwszej turze uzyskał 13,59 procent głosów, można było przypuszczać, że jego partia zacznie odbudowywać swoją pozycję po klęsce i stracie władzy w 2005 roku i z czasem stanie zmiennikiem Platformy, drugą siłą na gruncie demokracji parlamentarnej. Tak się nie stało. SLD obsuwa się i nie wygląda na to by stała się główną siłą w jakiejkolwiek koalicji. I nie można wykluczyć, że to nie tyle wynik słabości polityków tej partii, w końcu sprawnych i doświadczonych, ile rezultat uboczny podziału politycznego zapoczątkowanego dziesięć lat temu przez Jarosława Kaczyńskiego.
Ustawiając PIS jako partię roszczeniową socjalnie, reprezentanta tych którym gorzej, podebrał on elektorat socjalny, który w Europie tradycyjnie wyłaniał lewicę. Ale kiedy to było! Nie tylko SLD, wszelka lewica straciła w Polsce większość swej klienteli. Wyróżnikiem tego co uważa siebie za lewicę stały się liberalne postulaty obyczajowe. Mniejszości seksualne i związki partnerskie, in vitro, edukacja seksualna, pigułka Po, aborcja, ekologia, prawa kobiet, prawa zwierząt. Ten zestaw dodatkowo izoluje lewicę od jej potencjalnego elektoratu socjalnego, który akurat w Polsce jest zdecydowanie konserwatywny i raczej pobożny – niekoniecznie w praktyce – jeśli nawet jakiejś swej części bywa nieco antyklerykalny. Czyli PIS-owski.
Na liberalizmie obyczajowym można było ugrać do 10 procent – Palikot w wyborach 2011 roku - głosujących i to w porywach, dopóki popierający nie zdadzą sobie sprawy, że z tym wynikiem niczego się nie załatwi. A elektorat platformiany, jest w większości liberalny obyczajowo, ale w praktyce, a nie w polityce, w której priorytet stanowią dlań sprawy gospodarcze i jakość rządzenia.
Lewica robi wrażenie jakby sobie nie zdawała sprawy z tego jakie jest społeczeństwo i o co chodzi w polityce. Jej zwolennicy bez przerwy powtarzają, że przecież ta, gorzej się mająca część społeczeństwa potrzebuje lewicowego reprezentanta, tylko może jeszcze tego nie wie. Polscy lewicowcy dyskutują jaką mają być lewicą, podczas gdy jedna część jej upatrzonej klienteli – ów prekariat na śmieciowych umowach – urządza się na własną rękę, w kraju albo na emigracji, a ta druga część widzi dla siebie orędownika w PIS – e. Zaś skądinąd nawet rozsądni ludzie lewicy nie dostrzegają w społeczeństwie zasadniczego podziału kulturowego miedzy klientelami PIS i Platformy. Dla nich te partie to reprezentanci tej samej prawicy, grający role złego i dobrego policjanta. To jakby powtórzenie optyki Kominternu, zanim po sukcesie hitleryzmu zdecydował się na spóźnioną politykę frontów ludowych. Wcześniej wszystko co na prawo było albo faszyzmem, albo socjal-faszyzmem.
Po zeszłorocznych wyborach samorządowych mogło się chwilowo wydawać, że to PSL może, po praktyce w charakterze koalicjanta Platformy, wybić się na jej zmiennika. Nie można całkowicie odrzucić takiej perspektywy, lecz nie wygląda ona na wielce prawdopodobną. PIS podebrał tej partii elektorat wiejski. Protestujący rolnicy zasadnie traktują PSL jako część układu rządowego przeciw któremu ich protest jest skierowany. Liderzy protestu zdają się zmierzać w kierunku odtworzenia Samoobrony. PSL może liczyć na swoje wypróbowane kadry i lokalne układy, które mu zapewniają miejsce w Sejmie i rolę koalicjanta. Poparcie ze strony rozczarowanych Platformą, ale głosujących na PSL, by się uchronić przed powrotem PIS nie wygląda na tak duże, by mogło znacząco wpłynąć na zmianę układu sił.
Po jesiennych wyborach PSL najprawdopodobniej pozostanie koalicjantem Platformy. Jeśli układ sił znacząco się zmieni na korzyść PIS, do koalicji może być, bez entuzjazmu, doproszone SLD. Nadal pozostanie problem zmiennika u władzy dla sfatygowanej Platformy. Przy czym w pluralistycznej demokracji, podobnie jak w gospodarce rynkowej; jeśli na coś istnieje zapotrzebowanie wtedy to coś się pojawia. Tym czymś do zaakceptowania przez większość wyborców mobilizowanych przez partie przestrzegające zasad demokracji może okazać się PIS, lecz pod warunkiem, że będzie respektować te zasady, które teraz odrzuca. Może to być wyzwaniem dla działaczy i aktywistów Prawa i Sprawiedliwości.
Jeszcze do konwencji PIS zakładałem, że po kampanii prezydenckiej, Duda będzie osobą rozpoznawalną i stanie się twarzą partii. Być może stanie się następcą prezesa, jeśli go prezes nie uwali, co dla prezesa może być trudne, ale z takimi trudnościami prezes potrafi sobie poradzić. Kilku rozpoznawalnych polityków – Ludwik Dorn, Joanna Kluzik- Rostkowska, Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski – to żywe tego dowody.
Między Kaczyńskim i Dudą różnica wieku wynosi dwadzieścia pięć lat. Pokolenie. Można by sobie wyobrazić idylliczny obraz jak stary – stary ? – wódz szykuje swego następcę do przejęcia buławy, a młody – młody ? – czeka na ten moment cierpliwie, bo nadanie uważa za pewne i bezpieczne. Najbardziej prawdopodobny scenariusz na rok 2015 mógłby jednak nie dopuścić do takiej idylli. Tak myślałem i mówiłem, nawet nie przewidując gromu jakim się stało wystąpienie Andrzeja Nowaka, z powodu choroby nadawcy, przekazane konwencji PIS w postaci listu.
Historyk z dorobkiem, specjalista od Rosji, profesor zwyczajny Instytutu Historii PAN i Uniwersytetu Jagiellońskiego jest prominentnym zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości. To że nie jest działaczem tej partii tylko wzmacnia jego pozycję. Był nawet brany pod uwagę jako kandydat na prezydenta z ramienia PIS i choć bardziej pasowałby do tej funkcji niż Andrzej Duda, zapewne mógłby tylko stracić na przegranych wyborach, na których aktualny kandydat zyskuje. Profesor nie zależy od prezesa PIS, nie ma z nim żadnych osobistych porachunków, co też się liczy w opinii publicznej. Jego sugestia, że Jarosław Kaczyński nie powinien kandydować na premiera ma swoją wagę, niezależnie od tego że uzasadnienie jest w dużej części niepoważne i chyba zamierzone przez Nowaka jako takie.
Mając pięćdziesiąt cztery lata może on, po serii hołdów dla Kaczyńskiego, twierdzić, że prezes kończący sześćdziesiąt siedem lat będzie za stary by sprostać trudom premierowania. Mnie, nie tylko z perspektywy osiemdziesięciu lat, wydaje się to niepoważne. Argument, że, mając tyle lat co teraz prezes, Piłsudski umarł, a Dmowski był emerytem nie pasuje do historyka. Komendant umarł na raka wątroby w roku 1935, co może się człowiekowi przydarzyć w każdym wieku, a Roman Dmowski, twórca i duchowy patron endecji był na tej emeryturze aktywny, na ile mu pozwalały opuszczające go siły.
Wspomniany przez Nowaka Konrad Adenauer był kanclerzem między siedemdziesiątym trzecim i osiemdziesiątym siódmym rokiem życia, lecz Andrzej Nowak unieważnia ten przykład, pisząc o potrzebie ogromnej energii dla sprostaniu ogromowi zadań czekających premiera RP. Tak jakby Adenauer miał z górki. Nie deprecjonując zadań stojących przed naszym premierem, warto przypomnieć, że Adenauer obejmował kanclerstwo w kraju okupowanym, podzielonym, zdruzgotanym przez straszliwą klęskę w straszliwej, wywołanej przez siebie wojnie, a przez to znienawidzonym i pogardzanym. Profesor Nowak to przecież wie, lecz stara się możliwie łagodnie przekreślać cel życia i działania Jarosława Kaczyńskiego. Natomiast całkiem przekonywująco brzmi jego ostrzeżenie, że kandydatura Andrzeja Dudy na prezydenta będzie rozpatrywana jako krok ułatwiający prezesowi zostanie premierem, a właśnie tego wielu, jeśli nie większość, wyborców się boi.
Politycy i publicyści PIS-u nie zgadzają się z sugestia profesora Nowaka, ale polemizują z nim łagodnie, nie oskarżając go o służenie wiadomym siłom i tp. W wypowiedziach internautów widać już różnicę zdań. Jeden z wypowiadających spytał przytomnie, czy zdarzyło się gdzieś i kiedyś, aby został premierem ktoś z ogromnym elektoratem negatywnym. Toteż raczej nie zostanie nim po tegorocznych wyborach Jarosław Kaczyński.
Dość często spotyka się opinie, że on to wie i władzy nie chce. Że stanowisko niekwestionowanego lidera największej partii opozycyjnej, który tylko za partię odpowiada jest dlań optymalne. Nie ma to większego znaczenia, jeśli premierem i tak nie może on zostać. Ale w partii mogą na to patrzeć inaczej. Jej stały elektorat jest napędzany ideą i kultem lidera. Taka społeczność zachowuje poczucie słuszności, wierność i może z tym przetrwać kolejne porażki. Niekoniecznie się to odnosi do prominentów w strukturze. Po kolejnym sukcesie wyborczym, po którym nie mogą dość do władzy, zaczną się zastanawiać dokąd prowadzi taka strategia.
Czy trwała niemożność skonsumowania wyników przyciągnie młodzież do PIS ? Czy będzie zmiana ? Owszem nieco młodych poszukiwaczy idei dołącza do elektoratu, ale też młodzi głosują raz na Palikota, raz na Korwina. A do tego na prawo od PIS jest już nie tylko ściana, ale i konkurencyjny ruch narodowy, którego się nie da przelicytować w hasłowym patriotyzmie. Nie jest wiec powiedziane, że partia utrzyma swoją pozycję z wyborów na wybory, czy nie zacznie się zmniejszać ilość mandatów w Sejmie i w samorządach, zależnych od miejsc na listach przyznawanych przez kapryśnego prezesa. A już na pewno nie dla działaczy PIS będą stanowiska w rządzie i administracji, w dyplomacji, w zarządach i radach nadzorczych spółek skarbu państwa.
Tak sytuacja może prowadzić – i chyba już co poniektórych prowadzi - do refleksji, że może nie warto podważać reguł demokracji, skoro się nie udaje zrobić tego skutecznie, a lepiej robić karierę zgodnie z nimi, tak jak to się udaje konkurentom z PO. Tyle tylko, że byłoby to niemożliwe z Kaczyńskim. Nawet gdyby zadeklarował solenne przestrzeganie tych reguł, nikt mu już nie uwierzy. Podobne okresy łagodności już mu się przecież zdarzały.
Zapewne ma on podstawy by liczyć na szeregowych członkom partii i podstawową masę wyborców, ale czy w jego najbliższym otoczeniu nie ma takich, którzy myślą o tym co się bardziej opłaca; trzymać się szefa żeby nie zginąć, czy go jakoś skutecznie skłonić by został …honorowym przewodniczącym i samemu nie przepaść przy tej okazji. A myślenie ma przyszłość. I może coś poradzić nawet na statut PIS, który zapewnia prezesowi pełną kontrolę nad partią. A ze swoją strukturą, ludźmi, doświadczeniem i powiązaniami, z pieniędzmi i przede wszystkim z wyborcami PIS nawet bez Kaczyńskiego nadal będzie reprezentował sobą poważny kapitał polityczny.
Profesor Andrzej Zybertowicz, komentując list profesora Nowaka, powołuje się na symbiozę prezesa z partią, wnioskując, że nie da się tego rozdzielić. Zawsze się daje. Platforma też była partią wodzowską, choć może nie aż tak bardzo jak PIS, a nagle wódz wyjechał i partia żyje, a nawet odzyskała przewagę w sondażach nad Prawem i Sprawiedliwością. Bo Tusk, przy wszystkich swoich zaletach był już również problemem dla PO. A Kaczyński jest o wiele większym problemem dla PIS. Jeszcze większym problemem na pewno jest Antoni Macierewicz, mniejszymi wszystkie inne znane osobistości w tej partii. Nową twarzą natomiast jest nie eksponowany dotąd Andrzej Duda. Kto będzie pamiętać co on wygadywał w czasie kampanii ? A może być jakąś szansą dla PIS. Zaś wtedy PIS, pod innym niż dotąd kierownictwem, może przestać być partią antysystemową, zagrożeniem dla demokracji. Będzie się mieścił w potępianym dzisiaj mainstream-ie.
Ja na tę partię chyba w żadnej konfiguracji nie zagłosuję, lecz jeśli w jakiejś konfiguracji dojdzie ona do władzy nie będę tego traktował jako nieszczęścia dla kraju.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka