W ponurym skupieniu oglądam najnowszy film Agnieszki Holland, ”W ciemności”. Napięcie rośnie do momentu, w którym bohater filmu, wspaniale grany przez Roberta Więckiewicza, wychodzi z kanału na nocną ulicę okupowanego przez Niemców Lwowa. Jest pusto. Świecą nieliczne latarnie. Niewiele jest rozświetlonych okien…
Stop ! Wśród dziesiątków wyświetlanych na końcu, trudnych do odczytania, nazwisk na pewno są konsultanci od budowy, wyglądu i funkcjonowania kanałów miejskich, od ubiorów z epoki, od mundurów, broni i pojazdów. Są pewnie specjaliści od języków, w tym jidysz i od hebrajskich modlitw. Ale zabrakło kogoś kto by powiedział, że w tym czasie bezwzględnie obowiązywało zaciemnienie, że nie świeciły się latarnie i że patrole mogły strzelać i strzelały do niestarannie zasłoniętych okien. To był podstawowy widok wojennych miast. A to, że rekwizytorzy nie wiedzieli, iż w pojazdach górną połowę szkieł reflektorów należy zamalować na niebiesko to już zupełny drobiazg.
Prawdopodobnie zaciemnienie nie było potrzebne, bo nocne bombowce nie miały problemu z doleceniem do wyznaczonych obiektów, a jak chciały zobaczyć co niszczą, to z rzucały flary, niewielkie spadochroniki z lampami, przy których robiło się jasno jak w dzień. Być może rygorystyczny nakaz zaciemnienia był tak, na wszelki wypadek i dla dyscyplinowania ludzi. Obowiązywał do samego końca wojny, choć Niemcy już byli daleko i nie mieli czym bombardować.
Podobne niedopowiedzenie miało miejsce kiedy Wajda sfilmował ”Ziemię obiecaną” Reymonta. Liczne furmanki z trumienkami dzieci, pokazane na początku filmu to, jak napisał w „Życiu Warszawy” Iwaszkiewicz, wzięły się z jego opowieści. Tylko nie wpadł na powiedzenie Wajdzie, że były one kolorowe. To nie wpłynęło znacząco na film. Natomiast światła Lwowa za okupacji…
Nikt z robiących ten film nie mógł tego pamiętać. Gdyby coraz mniej licznych pamiętających spytać o tamte realia, mogliby sami nie wspominać o zaciemnieniu, gdyby ich o to nie pytać, bo to dla nich było czymś tak oczywistym, że nie warto na to zwracać uwagi. Coraz trudniej będzie unikać tego rodzaju niezamierzonych wpadek.
X X X
Pamięć, lub elementarna wiedza o niemieckiej okupacji wystarczą by zrozumieć pozornie zaskakującą wypowiedź Władysława Bartoszewskiego, że bardziej się bał polskich sąsiadów niż przypadkowych Niemców na ulicy. Pojedynczego Niemca w mundurze omijało się, a on sam mógł się w czuć niepewnie w tłumie Polaków. A ktoś kto się narażał, aktywnie uczestnicząc w konspiracji, lub przechowywał Żydów, dobrze wiedział, że funkcjonują wśród ludzi węszący szmalcownicy i donosiciele. Była to może znikoma garstka, ale śmiertelnie niebezpieczna. AK miało swoich ludzi w urzędach pocztowych, by ci wyławiali donosy – ”Szanowny Panie Gistapo”, to książka Barbary Engelking – o donosach do władz niemieckich i granatowej policji. Przecież to Polacy, znani z imienia i nazwiska, wydali Niemcom Grota – Roweckiego.
Zaskoczony tą wypowiedzią Bartoszewskiego ma prawo być ktoś nieobeznany z tamtejszymi realiami, znający jedynie czytankowe schematy. Przy dobrej woli mógłby poszukać wyjaśnienia, choćby i u autora wypowiedzi, dla którego opisywana sytuacja była tak oczywista, że nie uzasadnił swojej uwagi. Lecz sfora prawicowych ujadaczy, przebierająca nogami aby dopaść Bartoszewskiego nie potrzebowała żadnych wyjaśnień, lecz tylko pretekstu do nagonki. Człowiek zasłużony w walce o Polskę, za powiedzenie o realiach epoki, w której chlubnie uczestniczył, został oskarżony o wysługiwanie się Niemcom i pomiatanie Polakami. To że w nagonce wzięła udział Anna Fotyga, przejściowo - szczęśliwie krótko – minister spraw zagranicznych, obciąża historię tego resortu.
X X X
Zmarły historyk, prof. Paweł Wieczorkiewicz zostawił po sobie spore grono alternatywnych historyków, niedouków od history-fiction, lubujących się w szczegółowych opisach zwycięskiej niemiecko-polskiej ofensywy na Związek Radziecki. Kończyć by się to miało, przyjmowaną przez Rydza Śmigłego wraz z Hitlerem, defiladą zwycięstwa na Placu Czerwonym. Oczywiście już przemianowanym, bo ludzie ci nie wiedza iż jest to stara nazwa historyczna – krasny to nie tylko czerwony lecz także, czy przede wszystkim ładny, również w archaicznej polszczyźnie – a nie nadana przez bolszewików.
Bredzić na dowolny temat może każdy. Ale jeśli ktoś chce zachować choćby elementy wiarygodności, to tworząc warianty, które nie zaistniały, mógłby wychodzić z realnej sytuacji. Zastanawianie się nad tym jaką inną decyzję w sprawie powstania mógł podjąć Bór-Komorowski i co by się wówczas – według ich ówczesnych wyobrażeń - mogło dziać, pozwala zrozumieć decyzję, która została podjęta.
W warunkach suwerennej II RP żaden rząd nie mógł zaakceptować żądania, by zgodzić się na likwidację Wolnego Miasta Gdańska i wcielenie go do Rzeszy i by pozwolić na eksterytorialny korytarz przez polskie Pomorze do Prus wschodnich. Byłby to początek wasalizacji i rezygnacja z sojuszy z Francją i Wielką Brytanią. Tym bardziej nie do pomyślenia było pójście z Hitlerem na Moskwę, jak i ze Stalinem na Berlin. A przepuszczenie Armiii Czerwonej było sowieckim, skądinąd zrozumiałym, warunkiem zawarcia antyniemieckiego sojuszu z Francją i Anglią, jak wówczas jeszcze mówiono. Było jasne że albo Wehrmacht z SS, albo Armię Czerwoną z NKWD już byśmy mieli w Polsce na stałe.
X X X
”Czekamy ciebie czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś Kraj nam przedtem rozdarłszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą”
To co w tym wnikliwym wierszu, 29 sierpnia 1944 roku ,na krótko przed śmiercią, przedstawił, powstaniec Józef Szczepański (skądinąd autor chojrackiej, irytującej piosenki ”Pałacyk Michla”), już w naszych czasach skrótowo powiedział Rosjanom Jerzy Pomianowski: ”Wy nas spasli, no nie oswobodili” – uratowaliście lecz nie wyzwolili. W Polsce wielu nie chce tego przyjąć do wiadomości.
Wśród apologetów Wieczorkiewicza wyróżnia się aktywnością na wielu łamach Piotr Zychowicz. Pisuje zgrabnie, aż szkoda że nie w każdym przypadku z sensem. Mnie został w pamięci jego tekst w ”Rzeczpospolitej”, w którym twierdził, że pod koniec wojny nie należało pomagać Stalinowi walcząc z Niemcami. To samo stanowisko przedstawia w dodatku historycznym ”Uważam Rze”: ”To, że Sowieci pacyfikując Polskę w latach 1944-1945, jednocześnie biły się z Niemcami, nie ma tu nic do rzeczy … Pobici Niemcy są w odwrocie i na ziemiach polskich są już tylko czynnikiem przejściowym. Wystarczy przeczekać i straszliwa okupacja niemiecka będzie tylko wspomnieniem… III Rzesza wojnę przegrywa i przestaje się liczyć …. Nasza armia ? …. Krwawi w bezsensownych już walkach z Niemcami”
III Rzesza zamordowała miliony naszych obywateli i mordowała do samego końca. Jeszcze w styczniu 1945 roku ruszył z Auschwitz marsz śmierci. Do samego końca, mimo druzgocących klęsk Niemcy zachowały też zdolność bojową. Pod koniec 1944 roku, gdy wszystko już było przesądzone, zachodni alianci musieli prosić Stalina o przyśpieszenie ofensywy, bo nie mogli sobie poradzić z niemiecką kontrofensywą. Zacięte i krwawe były już w ostatnich tygodniach wojny walki o forsowanie Odry, o Berlin i o Wrocław, nawet po kapitulacji Berlina. Taki był ten czynnik przejściowy, który nie miał nic do rzeczy i który należało przeczekać. Zychowicz bawi się w statystę i rozstawia klocki jakby rozgrywał wojny punickie czy peloponeskie. W pokoleniu jego dziadków, którzy walczyli o życie wyglądało to całkiem inaczej.
W historii, czy raczej w polityce historycznej rozwinął się nurt, który nie przyjmuje do wiadomości, że Polska jako sowiecki protektorat nie przyszła bezpośrednio na zmianę niepodległej Rzeczpospolitej, lecz zastąpiła jeszcze o wiele straszniejszą– a tak ! – okupację niemiecką. Można się nie dowiedzieć, że obowiązywało wówczas zaciemnienie, lecz podstawowe realia epoki trzeba poznać kiedy się o niej pisze.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka