Możliwe, że jestem pięknoduchem, lekkomyślną gapą, człowiekiem głuchym i ślepym, lecz znacznie mniej od wielu mych przyjaciół i kolegów z redakcji mojego Studia Opinii boję się Jarosława Kaczyńskim i jego partii. Napisałem im, że ich rozumiem, że dostrzegam to samo niebezpieczeństwo, przed którym ostrzegają mnie oni, lecz różnimy się w ocenie skali zagrożenia. A nie jest to tylko kwestia poznawcza. Z tej różnicy wynikać mogą różne sposoby postępowania.
Po pierwsze – nie przesadzajmy
To prawda, że Kaczyński wespół ze swymi subalternami – już tylko mu tacy zostali, współpracowników odtrącił – pracuje nad podziałem społeczeństwa, tworzy kapitał nienawiści, buduje i podsyca niepokój, zmierza do coraz ostrzejszych form walki politycznej, z elementami przemocy, wychodząc z tym na ulice. Historyczne analogie narzucają się same, a hitlerowski pierwowzór wywołuje grozę i stąd niepokój. Zwłaszcza, że Kaczyński powołał się na Carla Schmitta, którego zasadą, prowadzenia polityki przez tworzenie i rozgrywanie konfliktów, posłużył się był Adolf Hitler. A jednak, nie bacząc na podobieństwa, nie uważam tego porównania za nadające się do oceny naszej sytuacji politycznej, jeśli uwzględnić różnice między Republiką Weimarską i III Rzeczpospolitą.
Niemcy w okresie tzw. Republiki Weimarskiej,1918 – 1933, mieli za sobą dwa pokolenia Cesarstwa Niemieckiego. Utworzone zostało przez Bismarcka w Wersalu, w historycznym centrum władzy efektownie pokonanej Francji, po wcześniejszych zwycięstwach nad Danią i Austrią. Niemcy rosły w siłę, a ludzie żyli dostatniej. II Rzesza była dobrze zorganizowanym państwem prawa, pierwowzorem polityki socjalnej. Stała się nowoczesną potęgą gospodarczą i militarną. Największą siłą kontynentalnej Europy, z ambicjami bycia imperium światowym. Berlin stał się, obok Paryża, Londynu, Monachium, Wiednia, jednym z europejskich centrów kultury. I Niemcy, dumni ze swego państwa, zostali zaszokowani katastrofą wojny światowej.
Kraj z 65 milionami mieszkańców wystawił w ciągu czterech lat wojny 11 milionów żołnierzy. Kolosalny wysiłek. To z grubsza jedna trzecia wszystkich mężczyzn i prawie wszyscy zdolni do noszenia broni. Z tego 1.8 miliona zostało zabitych, 4,2 miliona rannych, 1,5 miliona dostało się do niewoli lub zaginęło. I wszystko na próżno !? A przecież nie było klęski militarnej. Wojska niemieckie w pełnej zdolności bojowej zakończyły wojnę na terenach nieprzyjaciela na Wschodzie i na Zachodzie. Po prostu sztab generalny zdał sobie sprawę, że izolowane Niemcy muszą przegrać wojnę z ogromem Ententy, z udziałem Stanów Zjednoczonych, z jej światowymi zasobami. I że lepiej nie czekać na nieuniknioną klęskę. Ale Niemcy nie mogli, nie chcieli tego zrozumieć. Stąd mit zdrady, ”noża w plecy”. A do tego upokarzający pokój, kontrybucja, demilitaryzacja, okupacja części kraju, utrata terenów od pokoleń uważanych za przynależne do Niemiec. Więc w konsekwencji rozruchy, upadek autorytetów, ładu, rozprężenie obyczajowe i wreszcie straszliwy kryzys światowy, nieporównywalny z tym co obecnie jest na Zachodzie uważane za kryzys. Coś musiało wreszcie przerwać ten straszny stan !
Przepraszam za tę przydługą dygresję. Chciałbym wszakże byśmy sobie zdali sprawę z tej unikalnej sytuacji, na której mógł żerować Hitler i wreszcie przestali szukać dla Polski analogii z sytuacją w innym kraju, w innej epoce, prawie przed wiekiem, lecz spojrzeli na nasz kraj w początkach drugiej dekady wieku dwudziestego drugiego. Dla większości Polaków, nawet krytycznie patrzących na rzeczywistość, Polska jest albo krajem awansującym, albo – dla tych, którzy już nie mają osobistych porównań z PRL – normalnym. Ta większość nie ma więc żadnej potrzeby szukania radykalnych zmian, popierania sił, które zmierzają do obalenia systemu politycznego.
A teraz dwie pary; Andreas Baader i Ulrike Meinhof oraz Daniel Cohn Bendit i Joschka Fischer. Znowu Niemcy, lecz już w Republice Federalnej i przykład, który powinien nam coś dać do myślenia. Pierwsza wymieniona para to terroryści, organizatorzy Frakcji Armii Czerwonej, Rote Armee Fraktion – RAF. Mordowali, skończyli w więzieniu. Dwaj pozostali to czołowe postacie radykalnych ruchów studentów, zielonych, negujących system demokracji zachodniej. Młodość obu była bardzo burzliwa. Cohn Bendit był wręcz symboliczną ikoną buntu młodych w 1968 roku, we Francji i w RFN, a od lat jest aktywnym deputowanym Parlamentu Europejskiego, członkiem ważnych komisji. Fischer, oskarżany był, nie bez podstaw, o gwałtowne demonstracje, brutalne ataki na policję. Został popularnym politykiem, piastował stanowisko wicekanclerza i ministra spraw zagranicznych Republiki Federalnej. Jeden i drugi nie musieli zmieniać poglądów. Zmienili metody postępowania. Zieloni w Niemczech wciąż są zieloni, ale stanowią poważną siłę polityczną. Teraz akurat Joschka Fischer jest w opozycji, lecz jeśli kanclerz Merkel zamierza zrezygnować z energii jądrowej, to realizuje postulat zielonych, licząc że to jej może pomóc w wyborach. Ani lewaccy terroryści z RAF, ani ich faszystowscy pogrobowcy z NPD niczego nie osiągnęli. Ci ostatni może jeszcze mają szanse pójść śladem zielonych.
Primum vivere
Demokracje często miewają do czynienia z ruchami wywrotowymi, które starają się obalić demokratyczny ład, korzystając z demokratycznych praw i wolności. Musiały więc wypracować sposoby radzenia sobie z tym zjawiskiem. Prosta realizacja zasady ”nie ma wolności dla wrogów wolności”, którą wypowiedział Saint Just, gorliwy pomocnik Robespierre’a, zamienia wolność w dyktaturę, jeśli władza każdorazowo ma wolną rękę w określaniu kto jest tym wrogiem. Bywa nim wtedy każdy przeciwnik polityczny, oponent, czy podejrzany o to, że może się stać oponentem. Oceny polityczne nie bywają wszak precyzyjne, ściślejsze granice, poza którymi kończy się polityka, wytyczają dopiero kodeksy karne większości państw. Stosowanie przemocy, wzywanie do niej, jej pochwała, przygotowywanie się do jej użycia, to przestępstwa, które nie mogą być tolerowane i muszą podlegać karze.
Bezwzględność władzy wobec przestępców politycznych, ich izolacja w społeczeństwie przekonuje o nieskuteczności przemocy jako sposobu osiągania celów politycznych, narzędzia zdobywania władzy. Jednocześnie dojrzały system demokratyczny stara się przekonać do swoich metod negujące go ruchy radykalne. Pokazać skuteczność i atrakcyjność operowania w ramach tego systemu, w zgodzie z jego regułami, bez kapitulacji ideowej. - Macie swoje poglądy i swoje cele, to je miejcie, próbujcie do nich przekonywać. Jeśli nawet przekonacie tylko część, to osiągniecie jakiś wpływ na rzeczywistość, zajmiecie w niej dobre miejsce. Ale gramy w otwarte karty, bez asa w rękawie i pistoletu w szufladzie !
Są ludzie, którzy dla swoich przekonań narażą się na więzienie, tortury, śmierć, na nędzę i tułaczkę swoich najbliższych. Są też tacy, którzy dla swoich przekonań, co najwyżej oddadzą głos w tajnym głosowaniu, pod warunkiem, że lokal wyborczy blisko i akurat nie pada. W naszej cywilizacji, życie robi się coraz cenniejsze. A więc i w naszym kraju, zdecydowanie coraz więcej jest zbliżonych do tego luzackiego poparcia i zdecydowanie brakuje skrajnie zdeterminowanych. I chyba bez większej obawy można założyć, że podobny rozkład stopni zaangażowania występuje w elektoracie PIS.
Jeszcze w czasie głośnego obiadu drawskiego Wałęsy z generalicją, gdy pojawiły się obawy, że może on, jak Piłsudski, dokonać zamachu stanu, było jasne, że nikt nie ma ochoty ginąć za Lecha Wałęsę. Powtarzam com już był napisał o niedoborze chętnych do umierania za cokolwiek i kogokolwiek. Co innego radykalne wystąpienia. Są sugestywne. Zwracają na siebie uwagę i to jest ich celem. Ale od anonimowych wypowiedzi na murze czy w Internecie, mówiących o konieczności zabijania, jest jeszcze długa droga do podjęcia śmiertelnej walki, świadomego narażenia swego życia i zdrowia. Kolejne już tumulty na 11 listopada, upolityczniana agresja kiboli to ciągle jeszcze nie to. Co nie znaczy, że ta droga nie może kiedyś zostać przebyta. Czyli nie należy zamykać oczu. Ani dla świętego spokoju, ani żeby uderzać na oślep.
Fenomen PIS polega na tym, że to jest ciągle jeszcze partia parlamentarna, mieszcząca się w systemie demokratycznym, korzystająca zeń i jednocześnie od dwóch lat podważająca go i usiłująca go obalić. Wygląda to tak jakby Jarosław Kaczyński zaplanował drogę odwrotna, choćby od tej jaką przebyli niemieccy zieloni. Poważną partię parlamentarną usiłuje zamienić w ruch wywrotowy. Między brutalnością jej postępowania i jawną przemocą istnieje jeszcze tylko cienka granica. W oficjalnym nurcie PIS jeszcze przemocy nie ma. Nie ma partyjnych bojówek, do tej roli się przysposabia kiboli z ich przestępczą subkulturą. Bojówkarskie struktury, NOP, ONR i jakieś ”prasłowiańskie” oszołomstwo, nie mają – chyba – jawnych powiązań z PIS, lecz posługują się zbliżoną do PIS-owskiej ideologią narodową. I podgrzewają atmosferę, co mieści się w planie Kaczyńskiego. Jednak jeśli się nie pochwala – mówiąc oględnie – jego linii postępowania, to niekoniecznie należy toczyć z nim grę na wyznaczanych przez niego zasadach.
Wyjść zza murów
III RP, krytycznie akceptowana przez większość głosujących obywateli, dla dużej, ale jednak, mniejszości jest obszarem całkowicie niespełnionych oczekiwań, niekiedy klęski. Jest w tej grupie zauważalna formacja żałujących standardu i dorobku PRL. To malejąca grupa pogrobowców realnego socjalizmu, ale też młodzi lewicowcy hodujący idealizowany mit państwa ładu, równości i bezpieczeństwa socjalnego. Czy zatem mniejszość odrzucająca III RP pokrywa się elektoratem PIS ? Otóż nie pokrywa się, choć jedno i drugie w dużej części zachodzi na siebie i przydałyby się badania, które by to uściśliły.
Elektorat PIS, wynoszący trwale 20 – 25 procent głosujących, porównuje się do fanatycznej sekty zahipnotyzowanej przez swego guru. Wiele tu jest na rzeczy, lecz to porównanie jest jeszcze mocno na wyrost. Jedna piąta do jednej czwartej elektoratu w sondażach, 4,3 miliona głosujących w 2011 roku to, po pierwsze – obywatele Rzeczpospolitej, nasi rodacy. Można nie podzielać ich poglądów, lecz nie można ich oskarżać o to, że je wyrażają. Mają pełne prawo do przejawiania swojej troski o kraj Nie można więc ich wszystkich traktować jak, pałających żądzą niszczenia Hunów, zwarty obóz nienawistników, czy stronę wojny domowej. To stan, który lider PIS chce dopiero osiągnąć. Dla jego porte parole, Rymkiewicza, kto nie głosuje na Kaczyńskiego nie jest Polakiem. Dla Macierewicza, prawej ręki lidera, przeciwnicy polityczni to zdrajcy i zaprzańcy. A mimo to, nie należy im dostarczać argumentów, pozwalających ilustrować tezę o przemyśle nienawiści, czy pogardy w stosunku do PIS. Bez roztrząsania kto zaczął i udowodniania, że oskarżenia o oszołomstwo nie mają tego samego ciężaru gatunkowego jak oskarżenie o zdradę.
Po drugie – 4,3 miliona to stanowczo za dużo na sektę i na to, by ten zbiór traktować jako jednolitą masę. W tak dużej zbiorowości muszą występować zróżnicowane motywy wyboru opcji i różne stopnie motywacji. A zatem, korzystając z narzędzi socjologicznych, należy się rozeznać w tym i traktować je w odpowiednio zróżnicowany sposób. To znaczy; niekoniecznie się do nich odnosić, lecz robić swoje. Być może na trzy lata z górą przed wyborami opłacałoby się przez jakiś czas rządzić tak jakby ich miało nie być. Nawet gdy perspektywa wyborów przesłania wszystko inne, to przede wszystkim trzeba gromadzić pozytywny kapitał na nie. Tak, żeby i kraj coś z tego miał.
Ostra polaryzacja narzuca obu stronom atmosferę walki politycznej, przesłaniającej wszystkie inne problemy kraju. Lepiej służy to opozycji, która jedynie prze do władzy niż władzy, która musi przecież coś robić. Poczucie oblężonej twierdzy, czy atakującej kolumny wymusza na rządzących czyny i zaniechania, dla których punktem odniesienia jest postępowanie opozycji. A rządzenie to coś więcej niż wojna, czy choćby piłka nożna, w której tak się gra jak przeciwnik pozwoli. Więc jak trzeba z istotnych powodów zamienić ministra, to lepiej jest go zamienić niż bronić za wszelka cenę, bo opozycja chce jego dymisji. Tak więc, minister obrony mógł był poprosić o dymisję, nie czekając na raport komisji Millera i nie zwracając uwagi, na to, że tego żąda PIS. To co się niedawno działo z lekami dla chemoterapii całkowicie uzasadniało odejście ministra zdrowia i byłoby to lepsze niż jego obecne żądanie dymisji prezesa NFZ.
Obecnie zastanowiłbym się nad odejściem ministra spraw wewnętrznych, jeśli on nie zwolnił komendanta stołecznej policji natychmiast po tym gdy ten, perswazją lub siłą, nie zapobiegł, lub nie usunął blokady Sejmu i posłów przez bojówkarzy – a tak ! – Solidarności. Żenująca jest deliberacja o tym czy karać czy nie karać uczestników blokady. Doceniam koncyliacyjną postawę pana prezydenta, lecz po tej blokadzie przewodniczącego Dudę powinien przyjmować nie on, lecz prokurator. Oburzające jest brylowanie Dudy po telewizjach. Ma on swoje racje i zapewne wiele do powiedzenia, lecz przemoc powinna go eliminować jako uczestnika dyskursu politycznego.
W państwie prawa nie ma miejsca na kompromis z kodeksem karnym. Nie mogą w nim mieć miejsca demonstracje nielegalne, ani blokada demonstracji legalnych. Być może ochrona dobrego imienia polityków jest przesadzona, czy nawet zbędna, lecz jeśli jest, to nie można bezkarnie palić kukieł, mordować in effigie premiera czy prezydenta, nie wolno też publicznie propagować antysemityzmu i wszelakiego rasizmu. A wszystko to bezkarnie się w Polsce praktykuje, tak jakby polityczny charakter przestępstwa był okolicznością łagodzącą, czy zgoła je uwalniał od kary. Konsekwencja w stosowaniu prawa nie eliminuje jego naruszania, lecz ogranicza je do jednostek mocno zdeterminowanych. Są to często jednostki psychopatyczne, mające swoją dość specyficzna kalkulację. Bo tam gdzie istnieją legalne sposoby wpływania na politykę przemoc gorzej się kalkuluje. Choć oczywiście zdarzają się, czy są tworzone okoliczności, w których ta kalkulacja wygląda nieco bardziej obiecująco. Pracuje nad tym Jarosław Kaczyński, ale też sprzyja temu bezkarność wobec objawów przemocy – to władza – jak i apele i przestrogi bez pokrycia ze strony przeciwników Prawa i Sprawiedliwości.
Są ludzie w PIS, którzy dostrzegają nieskuteczność tej kalkulacji. Od partii odłupują się kolejno Polska Jest Najważniejsza oraz Solidarna Polska. Tej drugiej przewodzą niedawne szwarccharaktery Prawa i Sprawiedliwości; Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro. Za wszelką cenę pokazują, że nie są mniej opozycyjni od PIS, te same cele, ale inne, skuteczniejsze, metody. I o to chodzi. Jarosław Kaczyński jest niebezpieczny nie przez poglądy, do których w demokracji ma prawo, lecz przez metody, które tę demokrację podważają. Więc może władza postępuje słusznie, nie ciągnąc Ziobry przed Trybunał Stanu. A że przy okazji upiecze się Kaczyńskiemu, to też dobrze. Jeśli on wychodzi poza politykę, to nie należy mu pomagać, robiąc to samo. Wszelka instancja sądowa to już jest wychodzenie poza politykę, a w dodatku delikt w tym wypadku – odpowiedzialność za śmierć Barbary Blidy - nie jest zbyt oczywisty i zapowiada długie, zawiłe spory. (Trybunał Stanu uważam przy tym za instytucję, której w demokratycznym państwie raczej być nie powinno )
Tylko spokój !
Ale akurat premier, rząd, Platforma wykazują minimum rozwagi, co może niekoniecznie dotyczy posła Niesiołowskiego. Tej rozwagi brakuje, mym zdaniem, w mediach przy czym mam na myśli to co PIS określa jako wrogi mu mainstream, czy salon. Jego aktywność to alarmy, które satysfakcjonują nasze poczucie obywatelskości, lecz odbierane są przez radykałów jako strach i bezsiła. Na PIS-owskich blogach stale się eksponuje; ”boją się nas”, co ma dodać animuszu swoim, przekonać ich o słuszności postępowania i zachęcać do wzmożenia agresji. Zapewne nie wszyscy w PIS-owskim elektoracie muszą się czuć z tym dobrze, lecz jeśli z ”naszej” - cokolwiek by to miało znaczyć - strony widzą głównie oskarżenia i ostrzeżenia pod swoim adresem, to przecież nie będą się tłumaczyć. Ich reakcją bywa zacięcie się w postawach, które są w jakimś stopniu przypisywane im, może poniekąd na wyrost.
Takie utwierdzanie się w wierze odbywa się po obu stronach, w ramach coraz ostrzejszej polaryzacji upolitycznionego społeczeństwa. Wszystko, byle nie PIS ! Wszyscy kontra PIS ! Wszystkie pozostałe problemy odchodzą na dalszy plan. Owszem, są ważne, zajmiemy się tym, lecz wpierw musimy się zabezpieczyć przed powrotem IV RP. Czyli wygrać wybory. I przed wyborami taka postawa jest zrozumiała. Powiem więcej; konieczna. Lecz źle się sprawdza w ciągu trzech, nie tak krótkich lat między okresami przedwyborczymi.
A co zrobić, żeby wygrać wybory ? Przeciągnąć na swoja stronę środek spektrum politycznego, gdyż jego głosy, a nie determinacja stron, decydują o wyniku wyborów w demokracjach dojrzałych i już w dojrzewających, jak nasza. Tę grupę w Konwencie rewolucyjnej Francji nazywano błotem. Dość często uważa się jej członków za pozbawionych charakteru, zasad, chorągiewki na wietrze. Ale można też uznać, że w odideologizowanych społeczeństwach, w mniej więcej normalnej sytuacji, ci ludzie kierują się rozeznaniem kto lepiej da sobie radę z rządzeniem w konkretnych warunkach. Lewica, prawica to już nie jest dla nich światopogląd o silnej, quasi religijnej motywacji. Oni zapewnili Platformie zwycięstwo w roku 2007 i 2011. Teraz jakby wycofali swoje poparcie, z wielokrotnie już omawianych powodów. Czy ostra antypisowska propaganda może tych ludzi przyciągnąć z powrotem ?
Wydaje się, że niekoniecznie. Decydujący środek daleki jest od skrajnosci, a więc i od krańcowych postaw, radykalnych metod, agresji. Z tych powodów, cofając poparcie Platformie nie przerzuca go na PIS. Czy oczekuje więc równie wojowniczych postaw ze strony przeciwników PIS ? Te postawy to nie tylko słowa. To również wychodzenie na ulice, żeby blokować niesłuszne demonstracje przeciwników, to bojówki anarchistów i trudna do sprecyzowania, lecz bojowa antifa. Wiadomo, to ”nasi”, w słusznej sprawie, gwałt gwałtem. Tak jest opiniach przeciwników przemocy. Cudzej; kiboli, NOP, ”prasłowiańskiej” Zadrugi i ONR. Czy w tym podglebiu przemocy z obu stron, w medialnym szumie batalii, ludzie środka będą analizować argumenty stron, czy też poczują się zniechęceni i zaczną poszukiwać innych partii, lub dadzą sobie spokój z głosowaniem. Jedno i drugie sprzyja polityce Kaczyńskiego w sytuacji politycznej miedzy wyborami 2011 i 2015 roku. Dzieli i osłabia przeciwników, podczas gdy jego elektorat jest raczej trwały.
Między tym co określamy jako decydujące centrum i skrzydłami nie ma żelaznych kurtyn. Są płynne granice, na możliwe transfery. Niewielkie, lecz w normalnych, pokojowych wyborach o wyniku decyduje kilka procent. Liczy się zatem każdy. To znaczy, że trzeba się zwracać do centrum, ale nie tylko. Każdy żelazny elektorat ma prawdziwie stalowe jądro, ale też i krańce z nieco miększego kruszcu. Jądro jest niepodatne na nic. Szkoda każdego słowa. Te jego miększe krańce też nie przyjmą argumentów. Zresztą w polityce nie ma tak, że zmienia się zdanie i orientację pod wpływem argumentów w rzeczowej dyskusji, o którą wszyscy skądinąd apelują. Jedni kierują się swoim grupowym i indywidualnym interesem, inni – i tych jest więcej – swoimi przyzwyczajeniami, instynktem, wrażeniem, atmosferą. Tym ludziom nie warto grozić, nie warto ich oskarżać, ani ostrzegać przed nimi. Nie należy ich wykpiwać, to nikogo nie przekonuje. Dobrze jest też powstrzymywać się od naturalnej niekiedy przekory. Jeśli są to ludzie, czujący, że zagrożone są drogie im wartości narodowe i ich wiara, to najgłupszą rzeczą jest prowokowanie ich przez przesadną apoteozę europeizmu i wojujący antyklerykalizm. Dobrze jest natomiast wykazywać zrozumienie, znajdować wspólne punkty, również poza polityką. W ten sposób można łagodzić napięcia. A jeśli dla kogoś punktem odniesienia jest głównie Jarosław Kaczyński, to rozładowywaniem napięcia przeszkadza mu się kiedy on prowokuje ataki.
Klasyczny przykład na dużą skalę mieliśmy w 2004 roku na kijowskim Majdanie podczas Pomarańczowej Rewolucji. Partia Regionów przysłała z Donbasu (Donieckij Bassiejn) bojówki górników, które pomarańczowi spacyfikowali nie w dyskusji, ale przyjaznym przyjęciem, zapraszając, częstując. Przybysze nie wyrzekli się Janukowycza, ale nie doszło do draki, która mogła być krwawa. A swojego Janukowycza w końcu lege artis wybrali na prezydenta. To trochę tak jak z sąsiadem, który puszcza za głośną muzykę. Możemy się wyładować, wymyślając mu od chamów, możemy, przepraszając, grzecznie poprosić o ściszenie. W pierwszym przypadku na pewno pogłośni muzykę. W drugim – być może - ściszy.
Niestety, sporo jest zainteresowanych hałasem, utrzymywaniem i podsycaniem wojny polsko –polskiej. Samokrytycznie zacznę od mediów. Niezależnie od ich opcji, muszą walczyć o czytelnictwo, słyszalność i oglądalność. Temu służy demonstrowanie konfliktów, wyrazistość demonstrowanych postaw. Skupiając się na napięciach, media je w swoim interesie podsycają. Politycy też chcą być zauważalni, starają się zatem być wyraziści, o co najłatwiej w sytuacjach konfliktowych. Robią to wszyscy, niezależnie od opcji. Ale ci z grupy, która realnie sprawuje władzę, mogliby zauważyć, że przed rokiem 2015 mają jeszcze przed sobą wiele szans i wiele narzędzi aby je wykorzystać.
Ale to już oddzielny temat.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka