Żebyśmy wiedzieli na czym stoimy spójrzmy tylko na jeden, najbardziej syntetyczny i najwięcej mówiący wskaźnik. Jest nim skumulowany wzrost PKB w latach 2008-2011, czyli za poprzedniej kadencji premiera Tuska. (dane w procentach)
Polska
|
15,8
|
Słowacja
|
8,0
|
Malta
|
6,5
|
Szwecja
|
3,5
|
Cypr
|
3,1
|
Czechy
|
2,8
|
Austria
|
2,7
|
Bułgaria
|
2,7
|
Belgia
|
2,5
|
Niemcy
|
2,3
|
Holandia
|
1,7
|
Francja
|
0,2
|
Rumunia
|
0,0
|
Luksemburg
|
-0,5
|
Finlandia
|
-1,0
|
Hiszpania
|
-2,2
|
Słowenia
|
-2,4
|
Portugalia
|
-3,0
|
Wielka Brytania
|
-3,1
|
Węgry
|
-3,4
|
Dania
|
-3,5
|
Włochy
|
-4,2
|
Litwa
|
-5,7
|
Estonia
|
-8,8
|
Irlandia
|
-9,2
|
Grecja
|
-11,9
|
Łotwa
|
-17,1
|
średnia unijna -0,5
Czyli gaude mater Polonia, bo wychodzi nam po prawie 4 procent rocznie, gdy w Europie zastój albo upadek. W ostatnim, 2011 roku – nawet więcej niż cztery. Bywało lepiej, ale jak widać, tuskowa, tak wyśmiewana, ”zielona wyspa” ma swoje uzasadnienie. Mając takie wyniki, Sarkozy nie bałby się tegorocznych wyborów. Dlaczego zatem Tuskowi spada w sondażach i to gwałtownie, a zarazem Platformie oraz rządowi i tylko pan prezydent trzyma się mocno ?
Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, każda inna i wszystkie słuszne. Przypomnijmy – któryś już raz, bo pasuje – generała Josepha Joffre, który pytany czy jego zasługą jest, że Niemcy nie zdobyli Paryża w 1914 roku, odpowiadał, że tego nie wie, lecz gdyby Paryż padł to byłaby jego wina. Więc wyobraźmy sobie co by mówiono o Tusku, jego partii i rządzie gdyby gospodarka miała takie wyniki jak we Francji, nie mówiąc już choćby o Wielkiej Brytanii.
Zacznijmy od jednego z aspektów obecnych rządów – ekipy Tuska.
Wypadek przy pracy ?
Początkowo obsuwa była stopniowa. Nagły i znaczny spadek poparcia oraz wzrost krytycznych opinii – bo to idzie w parze – wywołany został przez ACTA i może być odwracalny. Może ale nie musi.
Powiedzmy sobie, że protest przeciw ACTA był/jest histeryczny. Owszem, zrozumiały i po części uzasadniony, ale nieproporcjonalny w stosunku do, w gruncie rzeczy, gównianego problemu. ACTA nie ogranicza wolności w stopniu porównywalnym do wszelkich innych, dawno funkcjonujących, kontroli. Stanowi fragment, nie najważniejszy, polityki chroniącej własność. Taka masowa reakcja mogła wiec być zaskoczeniem, nie tylko w Polsce, zatem można ją uznać za wypadek przy pracy. Ex post zawsze można powiedzieć, że można było przewidzieć, a jak można było, to trzeba było, a jak nie przewidziano, to ktoś za to odpowiada. Ale…
Jak nie ma kryzysu, to stan gospodarki nie jest najważniejszym kryterium oceny rządu. Władza mogła się była spodziewać poważnego wzrostu niezadowolenia i niekorzystnej zmiany w sondażach z powodu tak ważnej sprawy jak kryzys refundacyjny, przy którym bałagan wydaje się jawnie zawiniony. Nie daje rządowi plusów sposób prezentacji reformy emerytalnej, a także kolejne opóźnienia i fuszerki w infrastrukturze transportowej – rysy na autostradach - oraz wpadki związane z Euro 2012, jak niedoróbki na Stadionie Narodowym i inne. We wszystkich tych przypadkach można się dopatrzeć błędu czy uchybienia i obciąża to układ rządzący.
Te wszystkie sprawy powodują zmianę nastawienia opinii, ale stopniową. A jeśli skokowa zmiana po ACTA faktycznie ma tylko histeryczny charakter, to te 7 – 9 procent są do odzyskania. Jeśli jednak było to przebranie miarki, próg na którym się skumulowało rosnące niezadowolenie z innych, poważniejszych, powodów, to cofnięcia nie będzie w dającym się przewidzieć okresie. Z tym, że przewidywać możemy na bardzo krótkie okres
Wszyscy ludzie premiera
”Słuchaj, czy Twoi kolesie i Ty na czele – pisze do mnie z Ameryki kolega szkolny, skądinąd profesor fizyki - nie powinniście obsobaczyć i skompromitować wybranych idiotów z rządu Tuska, przez których PO spada, a kretyński PiS wzrasta?
Ten żygolak od szos, ta Mucha ni czorta nie umiejąca, ten minister sprawiedliwości nie-prawniczej, ten doktorek z PSL-u od opieki społecznej , ktoś tam jeszcze - toż to zbiorowisko niekompetentnych imbecyli, dorównujących tym z PIS. Ten inny doktorek od Zdrowia, co nawet listy leków nie potrafi dopilnować, tylko wierci się, jak wesz na grzebieniu. Marszałkowa co nie umie odpowiedzieć i pomagierka pomaga jej zakończyć wywiad. Schetyna zawsze krzywo uśmiechnięty a teraz zgnojony do jakiejś tam komisji bez żadnych wyjaśnień urbi et orbi.
Zgnojcie ich, aby się zdymisjonowali, bo PIS dorwie się do władzy.
Bić w Tuska - kogo on dobiera?
Czyżby nie było ludzi w Polsce na ministrów?
Ogłosić konkursy!’’
Mail jest prywatny, język niewyszukany, przesada akceptowalna. Ale sposób myślenia nie oryginalny. Jeden z poważnych listów zawierający spokojną i rzeczowa krytykę polityki Tuska, kończy się wezwaniem, by podał się on do dymisji wraz z całym rządem i by powagą swego – jeszcze istniejącego autorytetu – powołał i wsparł bezpartyjny rząd fachowców, a ten już zrobi wszystko co trzeba i jak trzeba. Autor jednakże nie pisze co konkretnie trzeba, no bo od tego są przecież owi fachowcy.
To teraz chcę zapytać mego kolegę z Ameryki, autora wspomnianego listu i wielu innych wierzących w wunderwaffe w postaci rządu fachowców. Nazwiska ? Komu ma Tusk powierzyć swoje stanowisko – a otrzymał je wszak z woli wyborców – czy choćby jakich fachowców ma dobrać do rządu. Na jakiej zasadzie dobierać ?
O ludziach Tuska wiele już powiedziano. Że rząd dobrał on nie na zasadzie; kto co umie, lecz tak aby pozyskać różne nurty w Platformie i by żaden mu nie zagrażał. Jarosław Gowin, przedstawiciel nurtu konserwatywnego i bliskiego Kościołowi, został ministrem sprawiedliwości, choć nie prawnik. I to po bardzo fachowym ministrze Krzysztofie Kwiatkowskim. Czy to jest ochrona pozycji Tuska kosztem kompetencji szefa resortu ? Może, lecz niekoniecznie. Najlepszym ministrem zdrowia zaczęła być – do niespodziewanej śmierci – Franciszka Cegielska. Jedyna nie lekarka na tym stanowisku, wcześniej świetny prezydent Gdyni.
O Gowinie wiadomo, że po odejściu z rządu nie wróci do korporacji adwokatów, sędziów, prokuratorów, ani nawet nie będzie profesorem prawa. Jest niezależny od kamaryli prawniczych, a wiadomo, że to człowiek inteligentny, wie o co chodzi w wymiarze sprawiedliwości. Problem czy podoła zadaniom. Pamiętam rozmowę z Janem Krzysztofem Bieleckim, po odejściu przezeń ze stanowiska premiera. Nie jest – uważał -problemem posiadanie dobrego programu, lecz wykonanie go choćby w piętnastu procentach.
Na drugim, lewicowym skrzydle Platformy i rządu występuje minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, podebrany z SLD. Resorty; gospodarki, z tytułem wicepremiera, rolnictwa i pracy to czysta polityka, bo trzeba było je dać koalicjantowi. Marszałek Sejmu, nie jest członkiem rządu, formalnie ważniejszy jest od premiera, ale wiadomo, że w praktyce jest to nominacja premiera. Ewa Kopacz w PO reprezentuje skrzydło … po prostu tuskowe. Mocne, merytoryczne pozycje z poprzedniego gabinetu Tuska to minister finansów Jacek Rostowski oraz spraw zagranicznych, Radosław Sikorski. Mocną, i to bardzo, pozycją za poprzedniej kadencji był Grzegorz Schetyna, zarówno jako wicepremier i minister spraw wewnętrznych, jak i w roli marszałka Sejmu. Za mocną. Zagrażał pozycji Tuska w Platformie i został odsunięty na ławkę rezerwowych. Przebąkują, że może go wkrótce premier znowu włączyć do gry, choć twierdzi, że na reorganizację gabinetu za wcześnie. Nowi ministrowie uczą się tego co powinni byli umieć, obejmując swe stanowiska, lecz jeśli się ich wymieni, zaczną się uczyć następni.
Mirosław Drzewiecki nie musiałby się uczyć na sprawnego ministra sportu, ale stracił kwalifikację przez luźny, by nie powiedzieć; knajacki sposób bycia. A potem zaczął się żalić i pomstować na swój los. To dyskwalifikuje w polityce, w której trzeba umieć spokojnie czekać.
Umie to Grzegorz Schetyna, który nie jest fachowcem od prawa i policji, nie jest też konstytucjonalistą. Nie ma więc fachowego przygotowania, które by go rekomendowało do pilnowania prawa i porządku czy ładu konstytucjonalnego. Walorem, dzięki któremu wywiązywał się z zadań w rządzie i w Sejmie, jest bycie sprawnym politykiem. Jest takim ktoś kto potrafi dobierać sobie pomocników; były szef CBŚ był u niego wiceministrem od policji. Ktoś kto wie co jego ludzie mają robić, potrafi to im przekazać i wyegzekwować. I co równie ważne, potrafi zbudować wokół siebie poparcie polityczne. Same polecenia nie starczą. Muszą być wpływowi ludzie, którzy go rozumieją i poprą. I to nie bezinteresownie. Czekają na stanowiska dla siebie i dla swoich, z kolei, protegowanych. A jak polityk z czołówki zbuduje sobie takie mocne poparcie, to staje się potencjalnie niebezpieczny dla swego szefa.
Tak źle, tak niedobrze
Szefa także trzeba zrozumieć. Szef partii, Kaczyński, w taki czy inny sposób, pozbywa się każdego, kto go we wszystkim nie słucha i demonstruje własne zdanie. Partia jego jest karna, zwarta, lecz przez to pozostaje w izolacji, traci możność operowania na scenie politycznej. Szef partii, Tusk operuje to kijem - odsunięciem - to marchewką - awansem - manipuluje ludźmi, lecz ich nie traci. Partia jest otwarta w na współdziałanie, ma swobodę ruchu. Lecz rząd w jakiejś części staje się gabinetem politycznym premiera, ze szkodą dla bezpośrednich efektów rządzenia. Coś za coś.
- Będę pracował tylko z ministrami i tylko w najważniejszych sprawach – taką notatkę sporządził Piłsudski, zostając premierem w 1928 roku. I mógł sobie na to pozwolić. Kiedy byli ludzie gotowi za niego umrzeć, mógł liczyć, że będą dla niego pracowali. Był dla nich charyzmatycznym wodzem. Po jego śmierci sanacyjna kamaryla się rozpełzła i już rządziła marnie.
Lider nie musi być charyzmatycznym wodzem. Może funkcjonować jako primus inter pares w zespole, w którym wszyscy są napaleni na osiągnięcie wspólnego celu. Może to być eksperymentalny teatr, laboratorium pracujące nad wynalazkiem, drużyna piłkarska w decydującym meczu, a w polityce – przywództwo rewolucji, kierownictwo państwa i dowództwo wojska, kiedy trzeba wygrywać wojnę. Muszą, w odpowiedniej skali, istnieć dramatyczne okoliczności.
Zdarzyło mi się w życiu widzieć jak Lech Wałęsa, Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz po społu kierowali strajkiem w sierpniu 1980 roku. Obserwowałem z bliska ekipę Mazowieckiego i Balcerowicza w decydującym okresie transformacji ustrojowej. Miałem też możność dwukrotnie uczestniczyć w tego typu przedsięwzięciach; w działalności Tygodnika ”Solidarność” w roku 1981 i w tworzeniu ”Gazety Wyborczej” w 1989 roku.
W zespołach, które wykonują takie działania nie ma anielskiej harmonii. Udziela się im napięcie pod jakim działają, ale są nastawione na widoczny sukces, każdy stara się robić co może, bez oglądania się na okoliczności uboczne. Podkreślam; widoczny sukces, którym może być też uniknięcie klęski. Ale musi to być na wyciągnięcie ręki. Perspektywa zamknięcia reformy emerytalnej w roku 2040 nie wywołuje tego rodzaju euforii.
Międzyepoka. To słowo Melchior Wańkowicz chyba wymyślił, a w każdym razie chętnie je używał w odniesieniu do czasów mu współczesnych. Ludzie zainteresowani polityką, sprawami publicznymi, lubią, w gruncie rzeczy, czuć, że żyją w ”ciekawych czasach” choć na nie narzekają. Czują się jakby dowartościowani przez to, że choćby w charakterze obiektu historii uczestniczą w wydarzeniach, które uznają za przełomowe.
W historii, w życiu społeczeństw i ludzi zawsze się coś dzieje, coś się kończy i coś się zaczyna. Historia nigdy nie stoi w miejscu, lecz nie porusza się równomiernie. Są przełomy, okresy burzy i naporu i jest, wprowadzone do nazewnictwa przez Braudela długie trwanie, kiedy trwają wszelakie procesy, przygotowując kolejny przełom.
Historia ma czas…
… ale rządy nie mają. Zaś ocena; przełom czy trwanie, jest bardzo subiektywna i nieraz udaje się do niej dojść dopiero po jakimś czasie. A i to nie zawsze jest pewna. Historyczny przełom przeżyła Polska na przełomie dwóch ostatnich dekad zeszłego wieku. ( N.B. Ciągle trudno mi się przyzwyczaić, że zeszły wiek to nie jest wiek XIX ) Natomiast dwie ostatnie, skądinąd umiarkowanie burzliwe, dekady to już okres długiego trwania. Zmiany są, owszem, widoczne, ale nie ma takiego zawirowania, po którym znajdujemy się w jakościowo innej rzeczywistości. Tak jak znaleźliśmy się w latach 1918, w 1939 i 1945 oraz w roku 1989. Żaden następny rok nie może się z nimi porównywać w tym względzie.
Zmiany z dnia na dzień dokonują się jedynie podczas wyborów. Ale już od dwudziestu lat żaden ich wynik nie jest przewrotem ni rewolucją. Nawet powstanie i szybki upadek IV RP w latach 2005 – 2007 mieściły się w regułach systemu. Przesunięcia na scenie politycznej, lepsza czy gorsza koniunktura gospodarcza, takie czy inne perturbacje w Unii Europejskiej i strefie euro, to wszytko są sprawy ważne, lecz nie o przełomowym znaczeniu. Przełom, a jakże, jest, ale odbywa się na raty, w ramach procesu cywilizacyjnego, na który polityka ma wpływ bardzo ograniczony i którego skutki nie są zauważalne z dnia na dzień, ani nawet z roku na rok. I nie jest to globalne ocieplenie, które może się – powtarzam; może – okazać humbugiem, ani ewentualnie kolejne zlodowacenie.
Tę ewolucyjną rewolucję opisuje demografia, gdyż jest to postępująca depopulacja. Czyli fakt, że w rozwiniętych krajach rodzi się coraz mniej ludzi. A że rozwija się coraz więcej obszarów świata w ramach postępującej globalizacji – czy się ona komuś podoba, czy nie – to już widać, że depopulacja będzie mieć miejsce nawet tam gdzie trwa jeszcze eksplozja demograficzna. W każdym razie Polska już ma ten problem i to nie w przyszłości ale od pewnego czasu na co dzień. Polityka rodzinna, czy zgoła prorodzinna, jest ważna, ale nie wolno się łudzić, że ona zatrzyma, a tym bardziej odwróci, proces depopulacji. Może nań wpłynąć imigracja na wielką skalę, lecz też tylko na jakiś czas, łącząc się z wieloma pochodnymi problemami.
Właściwe zrozumienie tego procesu prowadzi do przekonania, że konieczne jest przemodelowanie sposobu życia i pracy. W środku XX wieku, w systemie państwa opiekuńczego, człowiek pracował na siebie, na swoich rodziców i na swoje potomstwo, które w przyszłości, pracując na siebie, miało pracować i na niego. W klarownym modelu końca XXI wieku człowiek będzie pracował na swoje dziecko i na siebie, tak żeby odłożyć sobie środki na starość, założywszy, że jego rodzice, w podobny sposób odłożyli byli sobie środki dla siebie. Proste ? Proste, ale w teorii.
Ponieważ nie można hurtem, z dnia na dzień, zamienić jednego pokolenia na inne, trzeba przeprowadzać tę zmianę przez okres co najmniej pokolenia, dopasowując warunki do kolejnych roczników. Mieści się to w przedsięwzięciu zwanym reformą emerytalną, która to nazwa pasuje do czynności legislacyjnych, ale nie obejmuje całości. Mieści się w niej konieczność przemodelowania systemu opieki zdrowotnej, systemu edukacyjnego, zapewnienie wzrostu gospodarczego – no bo skąd środki na to wszystko ? – stabilizacji społecznej i prawnej, pewnego pieniądza i systemu finansowego, żeby odkładane środki nie przepadały, a procentowały po drodze.
Za trzydzieści – czterdzieści lat społeczeństwo będzie funkcjonowało inaczej niż teraz, a nie będzie już większości tych, którzy dziś świadomie podejmują decyzje o jego życiu w drugiej połowie XXI wieku. Mamy więc lepsze czy gorsze, rozstrzygnięcia na pokolenia, , podejmowane w odcinkach czasu mierzonych czteroletnimi kadencjami, pod ciśnieniem bieżących okoliczności oraz partykularnych interesów.
Można przypuszczać, że w przyszłości, na tle rządów, które skupiały się głównie na dotrwaniu do końca kadencji, historia wyróżni na plus słaby skądinąd rząd AWS-UW Jerzego Buzka w latach 1997 – 2000, który usiłował się zmierzyć z tym kardynalnym problem, podejmując, między innymi, reformę emerytalną. Tę szansę zdobył też, wygrywając drugą kadencję, rząd PO-PSL Donalda Tuska. Zgodnie z reguła stosowaną przez prezydentów USA, pierwszą kadencję poświęca się na zdobycie drugiej, a druga służy pozostawieniu czegoś ważnego po sobie.
A kozy skaczą
Dziesięć lat ciężko pracuj, tysiąc lat żyj szczęśliwie – takie było hasło koszmarnego Wielkiego Skoku w Chinach Mao. Za komuny wszędzie żyło się marnie i pracowało się ciężko dla szczęścia – iluzorycznego - przyszłych pokoleń. Do dziś pamiętam zdanie ekonomisty, Józefa Lewandowicza, że wyeksploatowanie jednego pokolenia w interesie innego nie różni się od wyzysku jednego kraju przez inny. (Opublikował to chyba za wczesnego Gierka, kiedy już miało być dobrze)
”Ojczyzna w potrzebie ! Nieprzyjaciel w granicach ! Do broni obywatele !” Są, graniczące z pewnością, szanse, że taki zestaw haseł nie będzie potrzebny w dającej się przewidzieć przyszłości i jeszcze później... Gdyby jednakże – Boże uchowaj ! - był, można sobie wyobrazić Rząd Jedności Narodowej, złożony czy poparty przez wszystkie siły polityczne, wytężoną pracę i dobrowolne ofiary społeczeństwa. Nie widzi ono wszakże potrzeby by dla reformy, do której nie ma przekonania, a która może się sprawdzi za pokolenie, rezygnować z ”ciepłej wody”, o czym musi pamiętać rząd i co mu wyrzucają pięknoduchy.
Można dziś zadecydować ustawą kto przejdzie na emeryturę w roku 2020 i 2040, ale bardzo orientacyjne są wyliczenia o ile procent będzie ona większa w tej niewiadomej przyszłości technologicznej, ekonomicznej, społecznej i politycznej. Może będzie kolejny kryzys energetyczny, a może nowe, tanie źródła energii. W nieskończoność można wynajdywać wszelakie okoliczności. Wiadomo tylko, że jeśli człowiek ma dłuższe życie, to musi więcej pracy włożyć w to przedsięwzięcie. Znaczy się dłużej pracować, bo to proste. Ale może ktoś będzie pracować wydajniej i już przy pięćdziesiątce odłoży sobie na drugie pół wieku pod palmami. Niektórych już teraz na to stać, ale ci przeważnie chcieliby pracować jak najdłużej.
Rozumując trzeźwo, należy sobie zdać sprawę, że budowanie przez lata systemu emerytalnego i wszelkich pochodnych musi być robione metodą prób i błędów, z dopasowywaniem się do warunków. Jak jednak podjąć i przeforsować w społeczeństwie decyzję polityczną mówiąc; wiecie co, może spróbujmy na początek włożyć jakąś cząstkę do takiego OFE, a tam się zobaczy. ”To czy tamto” musi być ”jedynie słuszne”, by mogło powstać. A kiedy się okazuje, że nie bardzo wychodzi, broni się tego jak niepodległości, bo za tym czymś stoją już jakieś interesy. I muszą stać ! Żadne duże, poważne przedsięwzięcie nie będzie zrealizowane, jeśli się zań nie wezmą ludzie, którzy się z nim identyfikują. Różnie; materialnie, ambicjonalnie.
W latach dziewięćdziesiątych popularny był chilijski system emerytalny. Ustanowił go generał Pinochet kiedy jeszcze był dyktatorem. Może by to była dlań okoliczność łagodząca gdyby stanął przed sądem. W historii udawało się skutecznie reformować światłym monarchom z bożej łaski, którzy nie musieli się mieścić w czteroletniej kadencji. Demokratycznym reformatorem był Franklin Delano Roosevelt, ale miał mocne poparcie większości wstrząśniętej wielkim kryzysem. Obecnie prezydent USA musi się targować z politykami, przekonywać opinię publiczną, żeby przeprowadzić kompromisowy, okrojony wariant jakiejś reformy. W Polsce – podobnie. W końcu zapewne powstanie jakiś kompromis, będzie ustawa emerytalna, która zapewne okaże się krokiem w słusznym kierunku, ale niekonsekwentnym i niepełnym.
Nikt nie ma nic przeciw temu, by Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Jednakże dla wicepremiera Waldemara Pawlaka najważniejszym zadaniem jest obrona własnej pozycji w PSL przed zakusami ministra Marka Sawickiego i umacnianie pozycji PSL wśród nielicznych wyborców. Nie służyłoby temu celowi potakiwanie Tuskowi. Zwłaszcza w sprawie dlań najważniejszej, czyli reformy emerytalnej. Palikot może poprze, bo rozumie jak ważna jest ta reforma, ale jeszcze ważniejsze dlań jest umocnienie własnej pozycji przez sprzedanie swego poparcia za ustępstwa, które mogą zagrozić pozycji Tuska. Ten, aby stawić czoło przeciwnikom i … sojusznikom, musi mieć mocne oparcie w własnej partii, mającej bardzo niewielką większość. Czyli musi spacyfikować potencjalnych czy rzeczywistych konkurentów. Najlepiej dając im stanowiska i zapewniając sobie poparcie; ich oraz ich zaplecza. To z kolei odbija się na jakości funkcjonowania rządu; bałagan z refundacją leków, bałagan w infrastrukturze - patrz wyżej.
I w takim napięciu, lawirując z największym trudem, walcząc o każdy procent poparcia, rząd niespodziewanie potyka się na skórce od banana, niespodziewanej reakcji na ACTA.
P.S. Lojalnie informuję, że tentekst publikowałem - co często robię - w www.studioopinii.pl. Nie jest to otwarte forum dyskusyjbe jak S24, lecz gazeta internetowa, raczej kameralna w porównaniu z Salonem, w którym zawsze mogę liczyć na liczne głosy PT czytelników.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka