Są jeszcze w świecie miejsca, gdzie ludzie nie zamykają domów. Każdy może wejść i zabrać co zechce. Czy to jest kradzież czy nie ? Jest. Nawet paskudniejsza od kradzieży z włamaniem. Jak widzę kłódę i psa szczerzącego zęby, to wiem czego się właściciel po mnie spodziewa. Gdy kradnę w domu, którego właściciel nie zamknął, to nie tylko przywłaszczam jego własność, lecz również naruszam jego zaufanie do świata i ludzi.
Masowa turystyka sprawia, że takich rejonów już jest bardzo niewiele. Nauczeni złym doświadczeniem, gospodarze instalują alarmy i zamki. Gdyby oburzeni turyści zaczęli masowo protestować przeciw takim brutalnym metodom ograniczania ich wolności, lewicujący publicysta, Jacek Żakowski, kiedyś mój młodszy kolega, potępiłby zamykaczy. Dowodziłby, że skoro miliony turystów z łatwością mogą wchodzić gdzie chcą, to jest głupie i nieludzkie irytowanie ich przez użycie przeciw nim przepisów z poprzedniej epoki i nie skutecznych.
No, ale niech tylko miejscowy złodziej okradnie takiego turystę !
W ciągu wieków, ochrona praw autorskich, czy szerzej; właścicielskich po wstępnych perturbacjach wywołanych przez postęp w postaci, druku, radia, fonografu, fotografii, kina, dopasowywała się, - lepiej, gorzej - do nowej techniki. W Internecie jest ona dziś możliwa w daleko niepełnym stopniu. Lecz jeśli jest przemożny interes by mieć taką ochronę, to technologia ją dostarczy. To co nie jest skuteczne dziś, jutro już takim nie będzie. Może to być skomplikowane, trudne i skuteczne w ograniczonym zakresie, ale żadne zabezpieczenie nie bywa skuteczne w stu procentach. Ale będąc kompletnym laikiem informatycznym, nie próbuję wymyślać czegoś, nad czym chyba pracują fachowcy.
Problemem wszelkiej kontroli, zwłaszcza na wielką skalę, jest jej koszt, który może być większy od chronionych wartości. Czyli musi ona być wyrywkowa i przewidywać dotkliwe kary kiedy wykryje nadużycie. Szanse, że mnie złapią nie są może zbyt wielkie, ale są. A jak już złapią, to niech mnie ręka boska… No i słuszne to i sprawiedliwe, jeśli poważnie podejść do Siódmego; nie kradnij.
Teksty, dźwięki, obrazy, ruchome i nie, to margines ustawodawstwa, lecz tylko na tym odcinku skupiają się protestujący. Prawo o ochronie własności jest głównie nastawione na myśl techniczną, procesy technologiczne i produkty materialne. Wartości kulturalne to tylko margines, acz ważny. To prawo już od wieków istnieje w cywilizowanym świecie, tyle tylko, że jest bardzo różne w różnych miejscach. W sumie, mocno niedoskonałe. ACTA to kolejny, być może niebyt udany, krok w porządkowaniu i ujednolicaniu tego ustawodawstwa. Ale nie tylko w Polsce, politykom nie stało wyobraźni odnośnie społecznej reakcji. Zaskoczony okazał się rząd Niemiec, które chyba nie przystąpią do ACTA w tej postaci
Pomijam protestujących dla zasady. I tych, którym ciężko jest się pogodzić z myślą, że może by trzeba płacić za to co traktowali jako darmochę. Niekiedy trudno jest zaakceptować świadomość, że się przywłaszczało cudzą własność. Łatwiej jest dorobić do tego ideowe uzasadnienie. Autorowi, twórcy, może byśmy płacili, ale tym anonimowym, bezdusznym korporacjom…
Ale są też zasadne punkty zaczepienia;
- Kontrola. Była zawsze. W małych, tradycyjnych społecznościach, we wsiach, miasteczkach, w sąsiedzkich środowiskach, każdy o każdym wiedział wszystko, bez kamer, kart zegarowych i takich różnych. W dżungli wielkiego miasta byliśmy anonimowi – co jednym pasowało, a innych czyniło nieszczęśliwymi - przez jakiś czas, ale oko wielkiego brata, wpierw u Orwella, a potem w realu, nas dogoniło. Technika robi swoje. Kontrolują nas urzędy skarbowe, kamery gdzie tylko się da, administratorzy sieci, rentgeny, satelity, bramki magnetyczne, rejestratory i terminale. Gdzie jeszcze dziś nie dociera oko i ucho, tam jutro technika dostarczy narzędzi. Kilkanaście lat temu, podobno, telefony komórkowe były wolne od podsłuchu. Podobno.
Więc, jak już to ma być, lepiej żeby było jakoś regulowane prawem, pod kontrolą, stosowane tylko tam gdzie bywa konieczne, głównie ze względów bezpieczeństwa, dyskretnie.
- Konsultacja. Sześćset lat temu władza mogła, gdyby miała taką potrzebę, skonsultować coś ze społecznością umiejących czytać i pisać. Ćwierć wieku temu jeszcze, można by się było kontaktować dwustronnie z nielicznym użytkownikami Internetu. Reprezentacja internautów to dzisiaj fikcja, choć jako internauci, mamy swoje interesy. Prawie wszyscy jesteśmy kierowcami, lecz nieliczni z nas zrzeszają się w strukturach automobilistów, by załatwiać sprawy swoje i ogółu użytkowników. Podobnie jest z lokatorami, konsumentami, pacjentami. Internauci, ci aktywni, czyli mniejszość, skrzykują się ad hoc, żeby sobie zbiorowo powrzeszczeć, lecz jeszcze nie chcą brać na siebie trudów organizacji.
Dziś to amorficzna masa, obejmująca już ogromne rzesze społeczne, z którymi władza ma kontakt w ramach demokracji przedstawicielskiej. Czyli w polityce. A polityka to polityka. Rząd musi w niej jakoś załatwiać problemy, których mu się nie udało uniknąć. A wszystkie inne partie podchodzą do problemu na zasadzie; co my z tego będziemy mieli. Jesteśmy więc za czy przeciw ?
I pomyśleć, że kiedyś nie wszystko było przedmiotem polityki. Wystarczało prawo, obyczaj.
- Nie da mi ona tak jak lubię – to klient, w la belle epoque, na propozycję madame, aby go obsłużyła Mi Mi.
- To niech pan weźmie Lou Lou…
Kiedy klient kolejno zakłada, że tak jak on lubi nie dadzą mu Si Si, Frou Frou, La La, ani nawet, trzymana dla specjalnych gości, Zou Zou, burdel mama zdenerwowała się: - Już dziesięć lat z tego z klientami nie robię, ale tu chodzi o renomę zakładu, honor profesji. Po trzydziestu latach praktyki nikt mi nie powie, że mu nie dam tak jak on lubi. Idziemy !
Panienki nasłuchują co się tam dzieje na pięterku, a tam się rozlega trzask, wrzask, klient się stacza po schodach i ze skowytem wypada na ulicę.
- No i jak on lubi ? – pytają zdyszaną maman.
- Za darmo !
Taka ’’piękna epoka” dziś by na tę nazwę nie zasłużyła. Dziś bowiem człowiek i obywatel czuje się uprawniony do buntu przeciw pobieraniu odeń haraczu za zaspakajanie elementarnych potrzeb życiowych, a więc i seksu. Nie jego sprawą jest myślenie o tym kto ma utrzymać burdel. Od tego przecież jest być państwo, z definicji wszak opiekuńcze.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka