Poszło – mym zdaniem – lepiej niż myślałem przed wyborami. Dopuszczałem, że Platforma może mieć niewielką przewagę na Prawem Sprawiedliwością, lub nie mieć żadnej. Okazało się, że miała zdecydowaną. Dziesięć procent to w demokracji parlamentarnej znacząca różnica.
Patrząc inaczej; PO ma o jedną trzecią więcej głosów niż PIS, a to podważa plany Kaczyńskiego, w których mieściło się osłabienie Platformy i zajęcie przez jego partię pierwszej pozycji na scenie politycznej. Zaś najsilniejsza partia, nawet gdy nikt jej nie lubi, zawsze ma zdolności koalicyjne. Gdyby tak było, Kaczyński rozdawałby karty w roku 2015.
Król żebraków
Najważniejsze problemy niedalekiej przyszłości nie są jeszcze tematem numer jeden publicznej debaty. Trochę z powodu naszej beztroski - jakoś to będzie ! – a w dużym stopniu dlatego, że PIS ciągle narzuca toczoną przez siebie, a już dawno wygraną przez Polskę, wojnę, o narodowy byt i temu podobne imponderabilia. I w miarę tego jak sprawa robi się coraz bardziej przebrzmiała, język tej partii i jej prezesa jest coraz bardziej agresywny. Wszakże 30 procent wyborców język ten wciąż przekonuje.
PIS ”stracił” dwa województwa, ale powyborcza mapa uległa tylko niewielkim zmianom. Wschód i południe w większości popierają Prawo i Sprawiedliwość. W dużych miastach Platforma bije na głowę PIS. Tylko w Lublinie jest akurat na odwrót. W skali kraju na PIS ciągle głosują raczej starsi niż młodsi, raczej gorzej niż lepiej wykształceni, raczej gorzej niż lepiej sytuowani. To nic nowego. Nie zmienia tego fakt, że w liczbach bezwzględnych PIS miał za sobą licznych mieszkańców Warszawy i dużych miast, sporo wykształconych, w tym profesorów, pewną ilość prosperujących przedsiębiorców.
Znam takich ludzi i wszyscy oni czują się, tak czy inaczej, skrzywdzeni przez rzeczywistość. A PIS jest partią, która tę rzeczywistość neguje.
Wszędzie, w każdej zbiorowości, jakaś jej część domaga się radykalnej zmiany, stanowi siłę antysystemową. Przeważnie są to szersze lub węższe marginesy sceny politycznej. W Polsce, gdzie prawie jedna trzecia wyborców popiera taką siłę, trudno to nazywać marginesem.
Przyczyną może być to, że nasz system polityczny i gospodarczy trwa już długo jak na jedno życie, ale to nie jest jeszcze pełen okres nawet jednego pokolenia. Większość już się z nim zintegrowała i to od paru lat pokazują wyniki wyborów, ale przez wielu ciągle jest on odbierany jako będący w okresie transformacji, która krzywdzi ich, a więc musi krzywdzić i kraj. W Polsce siła, która reprezentuje te postawy, Prawo i Sprawiedliwość określa się jako prawica, co niekoniecznie odpowiada współczesnym schematom politycznym demokratycznej Europy.
Tam main stream podzielił się na zwolenników niskich podatków, czyli na liberalną prawicę i na optujących za państwem bardziej socjalnym, czyli lewicę. Różnice między nimi nie są przepastne. Ciągle pamiętam Angelę Merkel, która zanim została kanclerzem, mówiła na spotkaniu w Warszawie, że pod rządami socjaldemokratów statystyczny Niemiec zatrzymuje dla siebie pięćdziesiąt centów z wypracowanego przez siebie euro, a ona by chciała by zatrzymywał sześćdziesiąt.Różnice maleją, zmiana u władzy lewicy i prawicy nie jest w Europie niczym dramatycznym.
W Polsce po 1989 roku nie odrodził się już w miarę klarowny podział ma lewicę i prawicę. Poszczególne ugrupowania sięgnęły jedynie po stare klisze. Ale śpiewanie ”Pierwszej Brygady” nie zrobiło z KPN - kto go jeszcze pamięta ? – sanacji, żadne wygłupy nie odtworzyły nawet karykatury PPS. Można jedynie powiedzieć, że PIS jest partią endekoidalną. Jednakże jako partia z nadania Jarosława Kaczyńskiego ”solidarna”, chyba jest raczej pro socjalna i ma się przeciwstawiać ”liberalnej” Platformie. Przy tym jednakże roszczeniowy PIS uważa się za prawicę, a PO wpychane jest do lewicy.
Ta roszczeniowość Prawa i Sprawiedliwości też taka nieco problematyczna. Rządząc, PIS, obniżał podatki, zaś liberalna ponoć Platforma podniosła VAT, może podnieść inne daniny i w praktyce bardzo się miarkuje w sprawie świadczeń emerytalnych. Jerzy Surdykowski ujął sprawę w ten sposób, że Polską rządzą przemiennie socjaliści pobożni i bezbożni. A to w jakiś sposób oddaje fakt, że linią podziału nie jest stosunek do podstawowych problemów ekonomicznych i socjalnych. Jest nią natomiast wręcz przepaść kulturowa, usilnie pogłębiana przez Kaczyńskiego i jego formację.
Z jednej strony to dobrze, że ta wciąż wielka część społeczeństwa, która czuje się skrzywdzona i poniżona przez niepodległą Rzeczpospolitą, ma PIS, swoją reprezentację, negującą system, ale wciąż mieszczącą się w nim, choćby po to, aby korzystać z jego swobód. Z drugiej - źle, bo jest to siła, która nie stara pomóc tym ludziom w odnalezieniu się w naszej rzeczywistości. Przypomina króla żebraków z ”Opery za trzy grosze”.
Analogia kończy się różnicą; ten bohater opery Brechta i Weigla dbał o zachowanie swojego żerowiska i nie planował opanowania królestwa. Nasz bohater zapowiada Budapeszt w Warszawie, replikę zwycięstwa wyborczego prawicowej partii Fidesz i jej szefa, Victora Orbana. Ale przy wszystkich podobieństwach w marzeniach prezesa PIS i różnicach w rzeczywistości, jest pewien próg nie do przekroczenia; głęboki, wszechstronny kryzys na Węgrzech i powszechny gniew na rządzących socjalistów. A póki co, w Polsce kryzysu nie ma i rządząca partia właśnie wygrała wybory.
Tusk mon amour ?
”Kochają, nie kochają, ale głosują” – Tak pisałem przed rokiem i okazuje się, że to jeszcze bardziej pasuje dzisiaj – ”Czy tylko dlatego, aby nie wrócił do władzy PIS ? Owszem, dlatego, ale nie tylko dlatego i chyba już nie głównie dlatego.
W miarę upływu lat i gromadzenia się społecznego doświadczenia coraz większa jest grupa pragmatycznych obywateli, którzy Kraj, Państwo, Ojczyznę, symboliczny Dom, traktują jako dom, mający się nadawać do mieszkania. Z ciepłą wodą, która dla jednych jest symbolem ograniczonego mieszczaństwa, a dla innych ma być w kranach i już. Większość w niej stanowią ludzie już obyci w demokracji parlamentarnej i gospodarce rynkowej. Wiedzą, że jak się ma wyjść na swoje to trzeba taniej kupić i drożej sprzedać, że pieniądze, może nie dają szczęścia, ale dają odsetki, że jak się je pożycza, to trzeba je z tymi odsetkami oddawać, że rząd aby komuś dać musi od kogoś wziąć i zawsze więcej bierze niż daje, że jeśli władza nie pomaga, to ma jak najmniej przeszkadzać, że ewentualnie można przeciw niej demonstrować, ale tak aby to nam nie przeszkadzało, a jak się na taką czy inną władzę liczy, to co jakiś czas można ją sobie wybierać.
Ci ludzie, zajęci swoimi sprawami, nie lubią napięć, nie są skłonni do popierania zbyt wyrazistych haseł, obcy im jest duch jakiejkolwiek krucjaty, w kraju i poza nim. Dobrze się czują z wymienną walutą w Europie i w świecie, myślą o różnych nacjach to i owo, lecz wolą aby nie było z nimi konfliktów. Większość tej większości nie werbalizuje swojej postawy, lecz ją na co dzień praktykuje. I potrzebuje władzy, która takiemu życiu sprzyja. I często ważniejsze od tego co taka władza robi jest jak ona to robi. Lepiej gdy się nie kwapi do radykalnej operacji, kiedy możliwa jest wolniejsza terapia.
Niezależnie od troski o przyszłość kraju, ludziom zależy na przyszłości ich własnych dzieci i wnuków, a także na swoim jedynym, niepowtarzalnym życiu. I coraz więcej jest takich którzy wolą samemu, w stopniu większym niż w mniejszym, decydować o tym co robić dla siebie i co zostawić swoim następcom. Im nie podoba się rząd, który w zbyt dużym stopniu za nich planuje i rozporządza wynikami ich pracy, kiedy oni nie czują takiej potrzeby. Ci ludzie będą zatem wybierać rząd, który przy wszystkich swoich okropnych wadach, stara się ich nie krzywdzić ”tu i teraz”. Na kogo zatem mają głosować ? ” Koniec cytatu.
Z przeciwnikami Tusk jakoś sobie teraz poradził. Z przyjaciółmi ( ? ) sprawa nieco się komplikuje. Przed wyborami premier był obiektem ich zaciekłych ataków, za brak oczekiwanych reform i zawiedzione nadzieje. Jedni z nich, jak Hołdys, w końcu zagłosowali na PO, inni poparli Palikota, jeszcze inni zostali w domu czy nie oddali ważnego głosu. Nie jest to grupa licząca się statystycznie, lecz są to opinion makers i mogli jakichś wyborców zniechęcić do głosowania na Platformę.
Teraz cisną nadal ze wszystkich stron. Przez najbliższe trzy lata – żadnych wyborów, więc można na razie nie przejmować się zbytnio słupkami poparcia. Większość jest. W Sejmie wystarczająca, w Senacie przytłaczająca. Koalicja sprawdzona, autorytet Platformy wzmocniony, a koalicjant zapewne miększy. Prezydent w zasadzie nadal przychylny i nawołuje do reform. Nic, tylko reformować i reformować.
Co reformować ? Wiadomo; finanse publiczne, ochronę zdrowia, system emerytalny, sądownictwo, inwestycje publiczne, administrację publiczną. Wszystko ! Za co się nie tknąć; wszędzie jest wiele do zrobienia. Wszystko wymaga zmiany, naprawy. Ale od pokrzykujących poganiaczy oczekiwałbym czegoś więcej niż pokrzykiwania; róbcie szybko by było dobrze !
Jakie konkretne posunięcia mają się składać na reformę finansów ? Podatek liniowy ? Już jest. Wszyscy płacą taki sam VAT, wszystkie firmy płacą taki sam CIT – 19 procent, prawie wszyscy płacą taki sam PIT – 18 procent. Obniżyć podatki, aby ożywić gospodarkę ? Czym zatknąć wówczas większą dziurę w budżecie zanim ożywiona gospodarka pokryje z nawiązką dodatkową dziurę ? Obciąć wydatki ? Które ? Nieproduktywne, czyli de facto socjalne, które na mocy prawa pochłaniają dwie trzecie publicznych pieniędzy ? Komu obciąć ? Przemawia do mnie twierdzenie Tuska, że nie zlikwiduje emerytalnych przywilejów policjantów, dopóki nie znajdzie pieniędzy na zwiększenie ich zarobków. Policjanci, na samą możliwość ruszenia ich emerytur, w dużej ilości odchodzą z marnie opłacanej służby. Już wkrótce gorliwi reformatorzy zaczną oskarżać tegoż Tuska, że nie potrafi utrzymać sprawnej policji i zapewnić bezpieczeństwa obywatelom.
Przełomowe lata, rozpoczęte Okrągłym Stołem a skończone wejściem do NATO i UE, Polska ma już, chwalić Boga, za sobą. Ale historia, również Polski, nie kończy się. Każda dziedzina wymaga wielkiej pracy, a ta - starannych przemyśleń, obliczeń i dyskusji. Fachowych, merytorycznych, w których, owszem, reprezentuje się różne, nawet sprzeczne, partykularne interesy, lecz w których nie chodzi o zgnojenie rządu, ani o udowodnienie, że zawsze ma on rację z definicji, bo nie ma.
A poza tym, nie ma państwa, w którym większość dziedzin nie wymagałaby trudnych decyzji i mozolnej pracy. Są tylko takie, które stoją przed wyborami znacznie bardziej dramatycznymi niż były niedawno nasze. W tych warunkach nie jest pomocne montowanie przez PIS Konfederacji Barskiej. Natomiast irytująca proreformatorska, niech to nawet będzie nagonka na premiera i rząd jest rządowi i społeczeństwu potrzebna. Chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego.
Ja bym tylko lubił, aby inteligentny ekonomista, jakim jest profesor Krzysztof Rybiński, nie tylko krytykował rząd, lecz aby założył prawdziwie liberalną partię, taką jaką dwie dekady temu był Kongres Liberalno-Demokratyczny Donalda Tuska. I aby ona była koalicjantem Platformy. Głosowałem na KLD w roku 1993. Pisałem, że i teraz bym na takich liberalnych liberałów głosował i liczę, że się pojawią.
Nie bójta się Palikota
O PSL nie można wiele nowego powiedzieć. Ta partia umiejętnie opóźnia swoje zsuwanie się ze sceny politycznej. Przez lata dbała o zachowanie wiejskiej klienteli w tradycyjnym stanie biedy i zacofania. Gdyby nie straszyła Unią Europejską, gdyby wspomagała rozwój przedsiębiorczości, w ogóle a w szczególności na wsi, może miałaby szanse stać się ogólnokrajową partią drobnych i średnich przedsiębiorców. Ale mogłoby się nie udać, a tak aparat stronnictwa wciąż ma się z czego utrzymać.
Po wyborach prezydenckich i niezłym wyniku Napieralskiego, myślałem i dawałem temu wyraz na piśmie, że SLD jakoś się będzie odbudowywać i w roku 2015 może być alternatywą dla Platformy. Lewicowość SLD od czasów Kwaśniewskiego, Millera, Hausera, Belki jest równie problematyczna jak obecny liberalizm PO. Ta nasza, pożal się Boże, socjaldemokracja jest po prostu partią władzy, która pograła źle i poniosła dotkliwa porażkę. Takie partie wszelako potrafią się odbudować, a ta akurat nie potrafiła. Nie wiem na ile to wina Napieralskiego i czy odrodzi się ona jeszcze pod kierownictwem starych repów.
Być może przeżyła się formuła tego rodzaju lewicowości, czy lewicowości w ogóle. Być może SLD nie wyczuła trendów epoki i jej zapotrzebowania. Dla lewicowych intelektualistów PO i PIS to taka sama prawica, która odgrywa przedstawienie, by zmylić lud pracujący i odciągnąć go od walki klasowej. Z takim wyczuciem rzeczywistości ma się takie poparcie jakie się ma. A potrafił to wyczuć Palikot. Wyczuć i wykorzystać, co ważne.
W Europie trwa ofensywa świeckości. Zaczęła się chyba jeszcze ze schyłkiem Średniowiecza, ale ostatnio przyśpiesza. Polska, wracając, po 1989 roku, do głównego nurtu cywilizacji włączyła się również w nurt przemian. Z pewnym opóźnieniem w stosunku do przemian gospodarczych i społecznych. Ponieważ ancien regime starał się być alternatywą dla religii i prześladował Kościół, to w ramach reakcji, w III RP mamy swoistą erupcję publicznej religijności i znaczącą rolę hierarchii katolickiej. To z kolei wywołuje rosnący opór w dużym odłamie społeczeństwa.
To, że 95 procent Polaków uważa się za katolików niewiele mówi. Według danych prof. Janusza Czapińskiego ( a on przeprowadza stale najpełniejsze badania ) w roku 1992 było w Polsce 13 procent abstynentów kościelnych, wedle jego definicji. Są to ludzie zupełnie nie związani z kościołem i wszystkim co się z nim łączy. W roku 2000 było ich 26 procent, a w obecnym, 2011 jest już 33 procent, czyli jedna trzecia społeczeństwa. Proces trwa i odnotowują go też statystyki kościelne, a nie widać na razie czynników, które by go mogły odwrócić, czy choćby zahamować.
Janusz Palikot nie wymyślił i nie stworzył tego ruchu. On go wypatrzył i wybrał, tak jak wcześniej wybierał przeciwstawny, wydając bogoojczyźniany ”Ozon”, którego się teraz wstydzi. Publicznie. On ten trend i ruch wzmocnił i jako Ruch Palikowa wylansował w polityce. A ponieważ rozjuszył prawicowy, we własnym mniemaniu, PIS, to RP uznano za ruch lewicowy.
Po różnych i różnorakich organizacjach reprezentujących wojujących ateistów, feministki obu płci, gejów, lesbijki, transwestytów nurt ten ma wreszcie swoją reprezentację polityczną, od razu nieźle umocowaną w strukturach władzy. I z szansami na przyszłość. Czy może jednak w przyszłości zdominować scenę polityczną, traktując jako zasób polityczny tę areligijną jedną trzecią, a wkrótce może i połowę społeczeństwa ?
Otóż przypuszczam, że wątpię. Na nurt ten składa się wielka ilość części składowych z różnym postulatami. Liberalizacja ustawy o aborcji, czy też aborcja na życzenie, a to są różne rzeczy. Małżeństwa jednopłciowe, z prawem adopcji, lub bez. Związki partnerskie i inne, różnie rozumiane, interesy różnych orientacji seksualnych. In vitro refundowane, lub nie, ale legalne. Prawa i interesy kobiet w bardzo szerokim zakresie. Miękkie narkotyki w wolnej sprzedaży. Czyli postulaty, które można określić jako obyczajowe.
Inne, antyklerykalne, wchodzą już bezpośrednio na obszar polityki. A wiec świeckie państwo, co dla jednych oznacza tylko świeckość obrzędowości publicznej, szkoły publiczne bez lekcji religii, nieobecność symboli religijnych w miejscach publicznych, dla innych jeszcze odebranie dóbr, które Kościół otrzymał, rewizję czy nawet zerwanie konkordatu.
Wchodząc na scenę polityczna i pokonując opór, ruch ten zjednoczył się pod jednym przywódcą. Jednakże w miarę ugruntowywania się pozycji ruchu, mogą się uwidaczniać jego wewnętrzne różnice. W tej chwili interesy poszczególnych odłamów, acz różne, nie wyglądają na sprzeczne. Może jednak chodzić o to, które będą faworyzowane kosztem innych, jak będą się odbywały przetargi. Ale nie te wewnętrzne różnice wyznaczą pułap możliwości tego co dziś – powtarzam; dziś ! – reprezentuje Palikot.
Postulaty obyczajowe dla wielu ludzi są osobiście życiowo ważne. Dla innych ważne są światopoglądowo, podobnie jak wszystko co traktują jako przejaw klerykalizmu. Wszystko to sprawy ważne również w skali społeczeństwa, ale nie najważniejsze. Są ludzie, którzy przy dokonywaniu wyborów politycznych, ze względów osobistych czy światopoglądowych kierują się stosunkiem sił politycznych do tych właśnie problemów, ale zdecydowana większość wyborców ich nie odczuwa osobiście, a wybiera według innych kryteriów. Pragmatyczni wyborcy, a w Polsce to głosujący na PO, kierują się nie tyle światopoglądem polityków ile ich kwalifikacjami do rządzenia. W państwie już jako tako funkcjonującym, chcą radzących sobie z problemami, a nie z tych którzy je tworzą i sami się stają problemem. Kto tego nie zrozumie nie wygra.
W świetle obecnych realiów wydaje się, że ruch oparty nawet na trafnie odczytanych znakach czasów ma ograniczone możliwości dominowania na scenie politycznej. Wprawdzie premier Zapatero zwraca na siebie uwagę swoją polityką obyczajową i światopoglądową, ale trwanie przy władzy – dopóki wszystko szło dobrze – zapewniała mu polityka społeczna i gospodarcza. Palikot zapewne skalkuluje czy opłaca mu się pozostawanie w lukratywnej niszy obyczajowej, czy ma walczyć o wejście do pierwszej ligi, w której się sięga po władzę, luzując nieco w sferze obyczajów, a przekonując, że będzie on skuteczny w finansach państwa, w bezpieczeństwie sensu stricte i w bezpieczeństwie socjalnym, w stosunkach międzynarodowych i tak dalej.
Teraz, wchodząc na scenę polityczną, Palikot musi być wyrazisty i zaczyna od wojny o krzyż w sali obrad Sejmu. A Kaczyńskiemu tego właśnie było potrzeba. On też się musi pokazać jako defensor fidei i umocnić w wierze swoich wyznawców. Za chwilę będzie więc wojna o in vitro, o ilość kobiet w radach nadzorczych spółek, o lekcje religii, o asystencję wojskową w kościołach i poświęcanie instytucji publicznych. Tematów nie zabraknie. Wyborca Tuska może być za tym krzyżem i przeciw niemu, lecz będzie zły, że taki drugorzędny problem wpycha się w porządek dnia, podczas gdy czeka tyle poważnych spraw. I przekonuje się, że dobrze ulokował swój głos.
Jak na razie wygląda na to, że Platforma znowu nie ma z kim przegrać, ale do roku 2015 jest jeszcze trochę czasu.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka