- Do dymisji !? Człowiek honoru już by sobie w łeb strzelił na pana miejscu !
To usłyszał w Sejmie minister spraw wewnętrznych, po tym gdy endecka tłuszcza urządziła w Warszawie tumult podczas zaprzysiężenia pierwszego prezydenta RP, Gabriela Narutowicza.
A teraz ?
”Oddaję się do dyspozycji premiera”
Przedziwna figura retoryczna. Co to za urzędnik państwowy, który nie wie, że jest stale do dyspozycji premiera ? Że premier może mu w każdej chwili podziękować, bez jego winy, bez żadnych zarzutów czy nawet podejrzeń? Wystarczy, że uzna iż ktoś inny jest w danej sytuacji lepszy.
A jak już są zarzuty, to jaka jest pierwszą reakcja ? ”To ma polityczny charakter” A istotne jest nie ”z jakich to pozycji ”, ani ”komu to służy ”, ale odpowiedź na pytanie; prawda czy nie ? Potem można się zastanawiać nad okolicznościami sprawy. Ale nie zamiast. Opinia publiczna ma prawo wiedzieć jak jest, jak było.
Byłoby dobrze, żeby też zdawała sobie sprawę jakie jest znaczenie faktu, o którym się dowiaduje. Na przykład, że przestępstwo, którego nie popełnia notoryczny przestępca, lecz osoba zaufania publicznego, jest również skandalem. A skandal może, ale nie musi być przestępstwem.
Przestępstwem jest czyn zakazany i zagrożony karą przez ustawę, popełniony w czasie obowiązania – mówi się pod rządami – tejże ustawy. Musi być przy tym udowodniony przed sądem. Póki ktoś nie został skazany prawomocnym wyrokiem jest w zrozumieniu prawa niewinny, Ale czy jest w porządku ? Niekoniecznie.
Nagrane rozmowy Chlebowskiego i Drzewieckiego są same w sobie skandalem. Ale nie są przestępstwem, choć mogą budzić podejrzenia, że je popełniono, bądź że się je może popełnić. Opinia, że należy pobierać dopłaty od hazardu, równie dobrze jak opinia, żeby ich nie pobierać, może być podyktowana troską o dobro państwa. Politycy mogą mieć takie lub inne zdanie, mogą także je zmieniać, choć wówczas powinni jasno powiedzieć skąd taka zmiana.
Przedsiębiorcy od hazardu mogą być stroną w tej sprawie i maja prawo bronić swych interesów u polityków. To wcale nie musi świadczyć o korupcji, chociaż sposób prowadzenia tej sprawy może nastręczać takie podejrzenia. Już w tym tkwi kapitalne zło. Interesy u polityków mają być załatwiane jawnie, z dopełnieniem należytych formalności. Powiem więcej; jeśli przedsiębiorca, szemrany czy nie, jest akurat kumplem polityka z piaskownicy, to polityk powinien się wyłączyć z rozpatrywania tej właśnie sprawy. Podobnie jak wyłącza się sędzia, kiedy istnieje domniemanie, że mógłby nie być obiektywny. Ktoś kto narusza te reguły, nie nadaje się na polityka. Jest to conditio sine qua non. Poza tym może mieć wspaniałe kwalifikacje, lecz ten jeden brak go przekreśla. Pięknie o tym mówił przewodniczący PO na Radzie Krajowej, szkoda że tego nie dopilnował wcześniej.
Polityka traktowana profesjonalnie to risky business, ciężki i niebezpieczny kawałek chleba, ale nikt nie musi być politykiem. Żołnierz, policjant, strażak mają większe ryzyko wkalkulowane w swoją profesję.
A jak jesteśmy przy standardach politycznych, to pomówmy o policyjnych.
Przychodzi Kamiński do Tuska
Policjant, w tym przypadku Mariusz Kamiński, zebrał materiał sugerujący, że określeni politycy mogą - powtarzam; mogą ! - popełnić przestępstwo. W tej sytuacji pies gończy przypada nosem do ziemi i idzie wywęszonym już śladem. Nie szczeka, aby nie spłoszyć łupu. Szef CBA zdaje sobie sprawę, że ma już materiał na skandal polityczny, lecz jeszcze nie ma na proces i jeszcze większy skandal. Gdyby to było na miesiąc przed wyborami, to jasne; startujemy z tym co mamy, bo wkrótce będzie za późno. Lecz do wyborów jeszcze wiele miesięcy na prowadzenie śledztwa. Więc o co tu chodzi ?
Moja prywatna hipoteza – hipo, nie teza – jest taka; Mariusz Kamiński zdał sobie sprawę, że przestępstwa albo nie ma, albo on jest za cienkim Bolkiem, aby go wykryć. Domniemani przestępcy to nie są nie dopieszczone blondynki, którym wystarczy podesłać służbowego amanta. Więc startujemy z tym co mamy. Do wyborów też nie ma co czekać, bo sprawa się rozmyje, ustawa zostanie uchwalona i okaże się, że Kamiński ponad rok kisił jakieś materiały, które trzeba skierować albo do prokuratury, albo do pieca.
W tej sytuacji szef CBA udaje się do premiera. I tu wersje dżentelmenów się różnią – rozumiem, że Tusk nie miał ukrytego mikrofonu, ale Kamiński ? Jeśli Kamiński mówił – jak teraz mówi – o przestępstwach, to powinien był iść z tym do prokuratury, nie robić z premiera uczestnika śledztwa. A ten, jeśli się już o tym dowiedział, powinien kazać złożyć doniesienie swemu rozmówcy, lub samemu zwrócić się do prokuratury. Jeśli żaden z nich tego nie zrobił, to obaj nie dopełnili obowiązku. A jeśli obaj mieli być wówczas być w porządku, to znaczy, że – jak mówi Tusk - nie było mowy o przestępstwie, lecz o niewłaściwych zachowaniach panów Ch. i D.
Wersja premiera świadczy, że uznał, iż szef GBA, jako lojalny funkcjonariusz państwa, a nie szef policji opozycyjnej partii, mówi dyskretnie swojemu premierowi, za jakiego - jak twierdzi – uważał Tuska, o niestosownym zachowaniu jego ludzi. Aby szef rządu im zwrócił uwagę i ich powściągnął. Premier spełnia oczekiwania swego policjanta. Niestosowne zachowania ustają; nie ma już takich rozmów i wtedy Kamiński daje ”Rzeczpospolitej” materiał. A niego wynika, że premier dowiedział się od Kamińskiego o przestępstwie i uprzedził przestępców, zrywając śledztwo.
Historia zna liczne przypadki kiedy policje wybijały się na niezależność od władzy, która je powoływała. Było z tym różnie. Pretorianie mordowali cezarów i wynosili nowych. Iwan Groźny w porę rozwiązał i wymordował opriczników, swoją osobistą policję, która okazała się bandą morderców i rabusiów, zbyt strasznych nawet jak na standardy cara. Później gwardia zamordowała Piotra III i Pawła I, sadzając na tronie, kolejno, Katarzynę I i Aleksandra I. Już w XX wieku Ochrana sama organizowała spiski i wykrywała je, zamordowała premiera Stołypina, próbującego unowocześnić państwo.
W Niemczech Hitler krwawo rozprawił się – noc długich noży - z elitą SA, gdy uznał, że się nazbyt usamodzielniła. W Polsce mieliśmy X Departament w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, który zajmował się partią. Ta go jednak w porę spacyfikowała.
Warto zauważyć, że żadne z tych zjawisk nie występowało w systemie demokratycznym. Choć próby były. Twórca i pierwszy szef FBI, przetrwał na stanowisku kilku prezydentów, bo zbierał haki na wszystkich wpływowych ludzi w USA. Ale nie publikował ich, nie urządzał spektakli. Wystarczyło, że wszyscy wiedzieli co ma.
I, że to są fachowo zebrane materiały, a nie bzdety.
.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka