Rząd Tuska nie zrobił w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego, co mógł był i co powinien był zrobić każdy rząd po objęciu władzy, jeśli chce przeprowadzić poważne zmiany.
Problemem tego rządu jest koalicjant, który musi zaznaczyć swoją odrębność od Platformy i się od czasu do czasu sprzeciwić, lub sprzedać swoją zgodę na jakieś koalicyjne przedsięwzięcie. Jeszcze większym problemem jest Pan Prezydent RP, który programowo wetuje, lub posyła do Trybunału Konstytucyjnego wybrane ustawy przeprowadzone przez koalicję w parlamencie. Wreszcie problem jest SLD, które wespół zespół w koalicją może oddalić weto prezydenta, jeśli widzi w tym swój interes. Ale przeważnie nie widzi, lub jest to interes, który się nie opłaca Platformie.
Są jednak przedsięwzięcia, które już nie wymagają ustaw i czyjejkolwiek akceptacji. Jednym z nich jest prywatyzacja, a właściwie jej dokończenie, czyli sfinalizowanie transformacji ustrojowej, rozpoczętej dwie dekady temu.
Rząd PiS praktycznie zastopował prywatyzację, a dla rządu PO miał to być jeden ze sztandarowych projektów. A w pierwszych miesiącach swego funkcjonowania, gdy sytuacja gospodarcza była jeszcze dobra, można było sprzedawać obiekty poważnym inwestorom za dobrą cenę. Ale rządowi się nie śpieszyło.
Jaka jest teraz sytuacja każdy widzi. Grozi bolesne obcinanie wydatków, albo podnoszenie podatków, albo zwiększanie deficytu i zadłużenia. Bądź wszystkie te nieszczęścia razem. W tych warunkach 36 -37 miliardów, możliwych do osiągnięcia z prywatyzacji w ciągu mniej więcej półtora roku bardzo by się przydało. Minister Grad przygotował więc listę obiektów do szybkiej prywatyzacji, na której znalazły się miedzy innymi takie perły jak GKHM i Lotos. Ale figurowały tam krótko.
Waldemar Pawlak akurat teraz zaatakował rząd, w którym jest wicepremierem i ministrem gospodarki. Atak był frontalny, a jednym z punktów zaczepienia okazała się prywatyzacja. Zdaniem Pawlaka, nie może ona być robiona szybko, tylko po to, aby uzyskać pieniądze. Rzecz wymaga rozmysłu, namysłu. A w ogóle, jeśli sprzedawać, to nie jakimś obrzydliwym zagranicznym inwestorom, lecz oddać w polskie ręce, menadżerom i pracownikom. Gdyby to premier wpadł na pomysł rozdania praktycznie za darmo takiego majątku, Waldemar Pawlak zapewne, pierwszy by podniósł krzyk.
W sprawie Miedzi podobne stanowisko jak Pawlak zajął jednak wicepremier Schetyna i także sam premier Tusk. O Lotosie mówi się mniej, ale i on okazał się ”strategiczny” i minister Grad wyszedł na durnia. Zresztą i tak pewnie rychło poleci, ale poślizgnie się na stoczniach, kiedy inwestor z Kataru machnie ręką na wadium i nie wpłaci pełnej sumy 17 sierpnia, bojąc się, że może stracić i ją.
Co prawda kadencja rządu zbliża się dopiero do półmetka, ale wybory prezydenckie już za rok z niewielkim okładem. Podobnie samorządowe, a i parlamentarne być może okaże się przyśpieszone. Sytuacja jest, więc praktycznie przedwyborcza. Notowania PO ciągle są dobre, ale jednak zjeżdżają w dół. W takich warunkach konflikt ze związkami zawodowymi jawi się rządowi jako większe zło niż niedobór iluś miliardów złotych.
Pawlak proponuje, aby sprzedawać resztówki, czyli niewielkie udziały skarbu państwa w różnych spółkach, co ponoć może dać kilkanaście miliardów złotych. Ale małe udziały w niezbyt lukratywnych spółkach, bez możliwości decydowania o nich, to nie jest łakomy kąsek. I trudno będzie sprzedać ten towar za przyzwoita cenę.
Po GKHM i Lotosie będzie atak na prywatyzację w energetyce. Zbyt dobrze tam się dzieje związkowcom i pracownikom, aby narażać ten ich biznes na racjonalne gospodarowanie, w którym trzeba się liczyć z wydatkami, mieć środki na modernizację, a na uwadze – interesy klienta. A poza tym energetyka też przecież jest ”strategiczna”. Lecz jeśli uznać, że strategiczne jest to co ważne, to trudno znaleźć uzasadnienie dlaczego akurat te ważne sektory mają być gorzej zarządzane i mniej efektywne.
Ta dyskusja trwa zresztą już od zarania naszej odnowionej niepodległości. I będzie trwała dopóki nie sprywatyzuje się wszystkiego co tylko można. A można wszystko.
Kryzysowa sytuacja skłania do skupienia się na pieniądzach, które prywatyzacja może przynieść znękanym finansom państwa. Racjonalnie brzmią głosy, żeby przynajmniej nie sprzedawać sreber rodzinnych tanio, jeśli już chce się je sprzedać. Ale w finansach państwa, podobnie jak w finansach przedsiębiorstwa, liczy się cash flow, czyli płynność. Wspaniałe firmy, ze świetnymi wynikami bilansowymi padają, kiedy zabraknie im paru groszy akurat wtedy kiedy są najbardziej potrzebne. Stąd wysprzedaż, z wielkim niekiedy upustem, może być optymalnym wyjściem z trudności.
Cena jest ważna, ale nie najważniejsza. Ważniejsze od niej są sprawy systemowe. Stopień zaangażowania państwa - czy szerzej; władzy publicznej, bo dotyczy to też samorządów terytorialnych - w gospodarkę jest kwestią dyskusyjną. Na jednym biegunie są liberałowie, na drugim etatyści, reprezentujący opcję lewicową, nawet jeśli się nazywa prawicą, jak PiS. W praktyce mamy w rożnych krajach różne rozwiązania pośrednie.
Państwo może mniej lub bardziej wpływać na gospodarkę przez system podatkowy, przez regulację prawną, co jest pojęciem bardzo szerokim. Ale państwo nie musi i nie powinno samo wydobywać i wytapiać miedzi, przetwarzać ropy i sprzedawać paliwa. Jeśli ma regulować i nadzorować uczestników gry rynkowej to nie powinno być jednym z nich.
O zasadach, zresztą, powiedziano już wszystko, a tak naprawdę to owa ”strategiczność” i przysłowiowe ”polskie ręce” to ideologiczny kamuflaż dla interesów. Są to interesy klasy politycznej, do której należy zaliczyć również mnożących się jak króliki działaczy związkowych. Bo oni też uczestniczą w polityce i maja wpływ na decyzje polityczne. Dla nich prawdziwy inwestor, który odpowiada za wyniki firmy własnym kapitałem to wróg śmiertelny. Dla działaczy stricte politycznych spółki skarbu państwa to synekury, które można rozdawać za poparcie i na które samemu można liczyć, przy kolejnym rozdaniu.
Z pracownikami – różnie. Są przypadki kiedy walczą oni o prywatyzację, zdając sobie sprawę, że to jedyna szansa na rozwój ich przedsiębiorstw, czy choćby na ich zachowanie, wraz z miejscami pracy. Częściej jednakże boja się oni prywatyzacji. Niekiedy, niestety, słusznie.
W interesie społecznym jest, aby możliwie jak najwięcej przedsiębiorstw funkcjonowało jak najbardziej efektywnie. Zaś reprezentująca je władza polityczna bierze przy tym istotną poprawkę. Podejmuje decyzje, dbając jednocześnie o swój bezpośredni interes. Tak jest niestety i teraz, jeśli chodzi o prywatyzację. I ja to nawet rozumiem, choć nie pochwalam. Ja akurat sądzę, że hamowanie prywatyzacji i bezpośrednie skutki finansowe tego hamowania są większym zagrożeniem, również dla władzy, niż protesty związkowców i rozróba polityczna, którą opozycja i tak rozpęta.
.
”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka