Ernest Skalski Ernest Skalski
110
BLOG

Olechowski, wartość dodana ?

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 15

 

 

 

Paweł Piskorski namawia Andrzeja Olechowskiego, by ten zechciał wystartować w wyborach na prezydenta z ramienia Stronnictwa Demokratycznego. A Andrzej Olechowski się zastanawia. I ma nad czym.

 

Interes Piskorskiego jest ewidentny. Galwanizuje on pogrążone w letargu Stronnictwo Demokratyczne, za tegoż stronnictwa pieniądze, uzyskiwane ze sprzedaży nieruchomości, pozostałych po latach świetności w PRL. Ma, przy swojej energii i pomysłowości, szansę by zdobyć dla SD w miarę trwałą pozycję niszowej partii, lokującej swego lidera w Sejmie. Ale żeby poważniej zaistnieć znowu w polityce, potrzebuje on, Piskorski, jakiegoś spektakularnego wyjścia na zewnątrz. Kampania prezydencka jest do tego wspaniałą okazją, jeśli kandydat zwróci na siebie uwagę. A Andrzej Olechowski ją zwróci.

 

Interes Olechowskiego jest w tym wielce problematyczny. Prezydentem RP nie zostanie. Znany już jest i bez kampanii. A trzecia kolejna klęska wyborcza popsuje mu reputację. Zmuszając po drodze do wysiłku, za którym pan Andrzej nie przepada. W wyborach prezydenckich 2000 roku zebrał 3 miliony głosów. To już pokaźny kapitalik polityczny, którym wzgardziła, na swoją zgubę, Unia Wolności, a który stał się kapitałem założycielskim Platformy Obywatelskiej. Lecz Olechowski z PO się faktycznie wymiksował, choć formalnie nadal do niej należy.

 

Po przegranych wyborach na prezydenta RP, przegrał jeszcze wybory na prezydenta Warszawy. I oświadczył, że już nie będzie więcej ubiegał się, o żadne stanowisko z wyboru. Naruszył w ten sposób zasadę mówiącą; strzeż się pierwszych odruchów, bo bywają szlachetne. Teraz chyba tego odruchu żałuje, bo daje sygnały, że może jednak... ”Bywaj dziewczę zdrowe, ojczyzna mnie woła”

 

O Olechowskim jeszcze dość cicho. Wałkuje się wciąż wypowiedź Grzegorz Schetyny, że gdy Donald Tusk zostanie już prezydentem to może pozostanie nadal liderem Platformy Obywatelskiej. Czyli to co teraz Lech Kaczyński robi, falandyzując niejako konstytucję, Tusk robiłby oficjalnie. Pisałem o tym w dyskusji na ten temat toczonej w portalu http://www.studioopinii.pl/, ale wtedy nie było jeszcze w ogóle mowy o Olechowskim, a jego pojawienie otwiera nowe możliwości. By je rozważyć zastanówmy się nad istotą prezydentury w III RP.

 

Suum cuique, czyli J. Kaczyńskiemu co jego

 

Tutaj dygresja historyczna, bo chcę krytykowanemu przeze mnie Jarosławowi Kaczyńskiemu oddać sprawiedliwość tam gdzie mu się ona należy. Przypomnę więc nawet prehistorię, czyli czas sprzed zaistnienia niepodległej Polski. Jarosław Kaczyński, działając z upoważnienia Lecha Wałęsy, doprowadził w sierpniu 1989 roku do faktycznego przekreślenia decyzji Okrągłego Stołu. Doprowadził mianowicie do wyłamania się ZSL i SD spod kurateli PZPR, do stworzenia wraz z nimi i solidarnościowym OKP większościowej koalicji, która powołała rząd Tadeusza Mazowieckiego. I to było faktycznie przejęciem władzy i likwidacją PRL.

 

W następnym, 1990 roku, już istniała niepodległa Rzeczpospolita Polska, z orzełkiem w koronie i z Balcerowiczem realizujacym pakiet ustaw transformacyjnych. I wtedy Jarosław Kaczyński, ten monter III RP, pojawił się w Warszawie z kolejnym pomysłem; złożyć Jaruzelskiemu propozycję nie do odrzucenia, by przestał być prezydentem i na jego miejsce zrobić prezydentem Lecha Wałęsę. Wybrałoby go, jak Jaruzelskiego, Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone Wysokie Izby, Sejm i Senat. A kontrkandydatem byłby jakiś starszy czcigodny pan, któryby bez ujmy dla siebie przegrał z legendą Solidarności.

 

Po tym gdy prezydentem Czechosłowacji został Vaclav Havel Wałęsa poczuł się nieznośnie marginalizowany, siedząc w Gdańsku, jako szef Solidarności, która stawała się w miarę zwykłym związkiem zawodowym. Faktem jest, że prezydentura mu się należała jak psu micha, ale politycy OKP, w większości, bardzo dobrze się czuli bez niego. Obawiali się go, jak potem się okazało, słusznie. Lecz sami się przyczynili by szkody z powodu jego prezydentury były większe. Wymyślili dlań silny mandat w postaci powszechnych wyborów prezydenckich, czego Kaczyński bynajmniej nie postulował. I skłonili Tadeusza Mazowieckiego by kandydował, na co ten nie miał ochoty.

 

W Zgromadzeniu Narodowym Mazowiecki miałby za sobą wszystkie głosy kontraktowej większości w Sejmie, bojącej się groźnego Wałęsy i część głosów OKP w obu izbach. Wygrałby, ale jego zwolennicy zdali sobie sprawę z piekła jakie by rządził Wałęsa gdyby przegrał z kontraktowym Sejmem. I stad pomysł powszechnych wyborów, których Wałęsa nie mógłby kwestionować. Autorzy pomysłu nie bardzo wyobrażali sobie, że Mazowiecki może przegrać z Wałęsą, a tym bardziej, że nie wejdzie nawet do drugiej tury.

 

W ten sposób, w rezultacie podwójnego błędu politycznego, mamy sytuację w której wybrany bezpośrednio przez suwerenny naród prezydent państwa ma kolosalny kapitał polityczny, zaś jego faktyczne uprawnienia władcze polegają na tym, że może stopować ustawy uchwalane przez Sejm. I może być hamulcowym procesu legislacyjnego, jeśli w tym ma interes. Teraz akurat ma.

 

Znowu jest dzisiaj...

 

.... czy może już - wyobraźmy sobie - rok 2010. Andrzej Olechowski przyjmuje propozycję Pawła Piskorskiego i startuje w wyborach. Nikt z wyborców PiS nie odda nań złamanego głosu. Może odebrać głosy tylko Tuskowi. A ten wówczas może się chyba pożegnać z prestiżowym zwycięstwem już w pierwszej turze. Lech Kaczyński przegrywa z Tuskiem w drugiej, lecz PiS pozostaje mocną opozycją, co jest jego faktycznym celem. Mówimy o tym co wydaje się mocno prawdopodobne, bo życiu, a już szczególnie w polityce, nie może być mowy o stuprocentowej pewności..

 

A teraz wyobraźmy sobie, że Olechowski zbiera na tyle dużo głosów, że wchodzi do drugiej tury i tam dopiero przegrywa z Tuskiem. Jeśli  obecny prezydent przepadnie w pierwszej turze, będzie to wielka klęska PiS, której szefowanie Jarosława może już nie wytrzymać. Jeśli wytrzyma, PiS zostanie w miarę mocną niszową partia. Jeśli Kaczyński odejdzie, ani Ziobro, ani nikt inny nie uzyska jego pozycji. PiS może się przekształcić w kolejne wydanie konwentu Św. Katarzyny.

 

Żeby do tego doszło, Olechowskiemu przydalby się dodatkowy warunek; żeby poza nim i Kaczyńskim nie było żadnego innego mocnego rywala Tuska. Takim mógłby ewentualnie być Włodzimierz Cimoszewicz. Ten jednak, jeśli zostanie szefem Rady Europy, dokąd rząd stara się go odesłać, nie zrezygnuje z tej fuchy na rzecz nieudanej kampanii. Lewicy może jednak pozostać kandydatura Jolanty Kwaśniewskiej, o której już była mowa przed wyborami 2005 roku. Namieszałaby wszystkim bardziej niż Cimoszewicz.

 

Jak widzimy, Olechowski w drugiej turze to coś prawdopodobnego, ale z raczej mocnym znakiem zapytania. Gdyby jednak do tego doszło, to w połączeniu z porażką PiS, Stronnictwo Demokratyczne Pawła Piskorskiego mogłoby wyjść na partię numer dwa, główną siłę opozycji, pretendenta do objęcia kiedyś władzy po PO. Lecz Andrzej Olechowski nie miałby w tym swego osobistego interesu. Liderem SD nie zostanie na pewno. Więc po co miałby w to wchodzić ? Czyżby lubił po prostu być w grze ?

 

A może jest jeszcze jakaś inna możliwość ?

 

Prezydent czy kanclerz ?

 

Wygląda na to, że wicepremier i minister spraw wewnętrznych i administracji zapomniał o 132 artykule konstytucji, który prezydentowi państwa wyraźnie zabrania piastowania jakichkolwiek funkcji publicznych poza wynikającymi z prezydentury. Czyli poza szefowaniem z urzędu kapitułom orderów. Można się domyślać, że Grzegorz Schetyna zastosował, modny dzięki Macierewiczowi, skrót myślowy, nie dodając, że prezydent na czele partii jest możliwy dopiero w republice prezydenckiej. Czyli po przeprowadzeniu w trybie konstytucyjnym nowego podziału najwyższej władzy wykonawczej.

 

Władzę tę sprawuje obecnie praktycznie nieusuwalny premier, stąd mówienie o władzy kanclerskiej, zbliżonej do tej jaką posiada szef rządu RFN. Ale tam prezydent nie ma praktycznie żadnych uprawnień władczych, podobnie jak głowy państw w większości krajów Europy, w których nie pochodzą one z wyborów powszechnych. Bądź są wręcz monarchami na podstawie dziedziczenia.

 

Nasz model nie zgrzyta tylko wówczas gdy prezydent reprezentuje tę orientację co rząd, lub gdy nie reprezentuje żadnej i od tego jest spolegliwy z natury. Ale tak, jak widzimy, być nie musi. Logicznym zabezpieczeniem przed możliwymi konfliktami na linii prezydent - premier może być albo osłabienie pozycji głowy państwa przez likwidację powszechnych wyborów prezydenckich, albo przekazanie najwyższych uprawnień wykonawczych prezydentowi.

 

Co naród raz dostał tego już raczej nie odda. Zwłaszcza, że ma przesadne wyobrażenia o ważności prezydentury. Pozostaje więc jej dopasowanie do tego wyobrażenia. Czyli republika prezydencka. W modelu amerykańskim, funkcjonującym w wielu krajach świata, lub europejskim znanym z Francji i Rosji. W pierwszym modelu nie ma żadnego rządu, zgromadzenia ministrów z jakimikolwiek kolegialnymi uprawnieniami. Są tylko podlegli prezydentowi szefowie resortów. We Francji i w Rosji prezydent powołuje i odwołuje podległego sobie premiera i rząd. Coś podobnego było i w II Rzeczpospolitej. Po przewrocie majowych prezydent był zwierzchnikiem całej administracji. Formalnie do śmierci Piłsudskiego, a potem - faktycznie. Z tym, że osobą numer dwa w państwie nie był premier, lecz całkiem oficjalnie, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych.

 

A zatem, dopowiadając za Schetynę, logicznym by było przypuszczenie, że przewiduje on, iż po wygraniu przez Tuska wyborów prezydenckich i przez PO - parlamentarnych, przemodeluje się państwo. Oczywiście jeśli bez PiS uda się uzyskać większość konstytucyjną. Można by też liczyć na referendum. Naród lubi silną władzę, zwłaszcza gdyby miała pochodzić z jego bezpośredniego wyboru. I nie ma co dodawać, że tak jak prezydent USA może pozostawać numerem pierwszym - niesformalizowanym - wśród Demokratów lub Republikanów, tak Tusk mógłby nadal szefować Platformie.

 

Ale co będzie gdy konstytucji się nie zmieni ? A na pewno nie zmieni się jej od razu. Prezydent Tusk nie ma bliźniaka, by z nim, działając wspólnie i w porozumieniu, mógł stworzyć tandem rządzący państwem.  Z platformianym premierem, który by go zastąpił nie wyrywaliby sobie krzesła spod tyłka, ale dziś posiadaną kontrolę na partią i władzą Tusk by utracił.

 

No to wyobraźmy sobie następującą sytuację; Platforma wysuwa kandydaturę .... Olechowskiego. Byłby świetny jako prezydent z obecnymi uprawnieniami. Inteligentny, postawny, obyty, elegancki, językowy i bardzo umiarkowanie aktywny. Mógłby nas skutecznie reprezentować w najświetniejszych gremiach. A Tusk by pozostał premierem, zachowując w pełni władzę wykonawczą i kierownictwo Platformy. Czy Olechowski mocno popierany przez Tuska i Platformę by wygrał z Kaczyńskim ? Bardzo prawdopodobne. Choć pewna doza ryzyka by pozostała.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka