Edward Śmigły-Rydz, (ur. 11 marca 1886 w Brzeżanach, zm. 2 grudnia 1941 w Warszawie) – polski wojskowy i polityk, marszałek Polski, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, Naczelny Wódz w wojnie obronnej 1939 roku. Dzień po agresji ZSRR na Polskę przekroczył wraz ze Sztabem Naczelnego Wodza granicę Rumunii, gdzie został internowany. W październiku 1941 wrócił potajemnie do okupowanej Polski, gdzie przebywał w konspiracji do śmierci w grudniu 1941. Tyle oficjalna biografia.
Nawet po z górą 70 latach od zakończenia wojny nadal trudno jest rozważać inną rolę, jaką Polska mogła odegrać na arenie militarnej i politycznej tamtego okresu. Nawet po tylu latach trudno, poza nielicznymi apologetami kolaboracji NSZetowsko niemieckiej) trudno jest poważnie analizować (jako realną opcję) szerszy zakres współpracy z III Rzeszą Hitlera. Odpowiedz na pytanie dlaczego tak się dzieje, jest oczywista. Ze względu na zbrodnie jakie Niemcy popełnili na Polakach.
Czy jednak musiało do tego dojść? Czy nie mogliśmy śladem Czechów , Słowaków czy Węgrów przyłączyć się do państw Osi? Po stronie strat trzeba by zaliczyć przegraną wojnę. Ale czy np terytorialnie miałoby to jakieś negatywne konsekwencje? Czy kraj byłby bardziej zniszczony? Represje komunistyczne po wojnie pewnie byłyby silniejsze - jednak substancja ludzka i materialna Kraju miałyby się znacznie lepiej. Korzyść z moralnego zwycięstwa w tej wojnie, jak wiemy nie trwała długo, a w konsekwencji straty, prawdopodobnie przewyższyły korzyści.
Czy takiej opcji nikt przed wojną i w czasie wojny nie roważał? Z pewnością tak. Rzetelnych informacji mamy niewiele (Kozłowski, Studnicki , akta z procesów komunistycznych) lecz jasne jest dlaczego. Świadkowie i uczestnicy rozmów już nie żyją. Dokumenty nie zachowały się , jeżeli nawet w ogóle w szerszym zakresie istniały. Ludobójstwa popełnione na Polakach skutecznie zepchnęły idee polsko-niemieckiej współpracy w zapomnienie. Komunistyczne władze ten stan przypieczętowały w praktyce do dziś.
Na pewno rozważano wszystkie opcje. Nawet w okresie narastania euforii antyniemieckiej prowdzona była seria konsultacji politycznych. W lutym 1937 roku przebywał na polowaniach w Polsce Hermann Göring. Jego wizyta miała charakter nieoficjalny, ale spotkał się w tym czasie ze Śmigłym-Rydzem. Podczas tej rozmowy wyrzekł się pretensji do "korytarza" i Górnego Śląska. Jednocześnie zwrócił uwagę marszałka na niebezpieczeństwo, jakim jego zdaniem wciąż był dla Polski Związek Radziecki i zaproponował dołączenie Polski do paktu antykominternowskiego. Śmigły-Rydz udzielił wymijającej odpowiedzi, oświadczając, że w polityce zagranicznej ma zamiar kontynuować linię Piłsudskiego. Zaznaczył jednak, że Polacy nie wejdą w sojusz z ZSRR: nie jest do pomyślenia, by na wypadek jakiegokolwiek konfliktu Polska mogła stanąć po stronie bolszewickiej. Ponadto pozytywnie wypowiedział się o przyszłych stosunkach polsko-niemieckich.
Prawdopodobnie , prowadzone rozmowy były częścią szerszego planu. Trudno bowiem zakładać, że składając deklarację , że Polska nie stanie po stronie bolszewickiej Rydz Śmigły miał na myśli wojne obronną, czy zgoła agresję Polski na Niemcy we współpracy ze Stalinem (!). Oczywiście, rozważano udział Polski w ataku Niemiec na Sowiety.
Jest raczej jasne (choć brak dowodów), że Hitler nigdy poważnie nie rozważał współpracy politycznej i militarnej z Polską. Wskazuje na to zakres , poziom organizacji i determinacja w realizacji planu eksterminacji politycznej, społecznej , materialnej i ludzkiej naszego Kraju. Nie przekreśla to jednak, faktu, że opcja współpracy z Polską po stronie Niemieckiej istniała przed i w czasie wojny. Plany te jednak nigdy nie były w szerszym zakresie realizowane. Czy może było inaczej?
Badania tego jakże ciekawego zagadnienia prowadzi między innymi D. Baliszewski, historyk, autor programu Rewizja Nadzwyczajna, którego materiał wykorzystuję poniżej.
Warszawie 18 września 1942 roku został zabity inż. Stefan Witkowski, komendant Muszkieterów. Zastrzelili go ludzie w niemieckich mundurach, a do ciała przypięli kartkę z napisem: "największy polski bandyta". W następnych dniach gestapo aresztowało kilkudziesięciu jego najbliższych współpracowników.
Blisko rok później, 2 czerwca 1943 r., komendant główny Armii Krajowej gen. Stefan Grot-Rowecki w meldunku do Londynu donosił:
"Wobec systematycznych prób wyłamywania się, prowadzenia dwuznacznej gry z kontrwywiadem niemieckim, gestapo i wywiadem angielskim... usunąłem Tenczyńskiego (jeden z pseudonimów Stefana Witkowskiego - przypis autora) ze stanowiska komendanta Muszkieterów, przenosząc go do rezerwy. Rozkazu tego Tenczyński nie wykonał... Zarządziłem rozwiązanie organizacji Muszkieterów... Tenczyńskiego oddałem pod sąd, który skazał go na śmierć. Wyrok zatwierdziłem. W międzyczasie został on zabity na rozkaz niemieckiego szefa kryminalnej policji, z którym Tenczyński miał powiązania na tle afer bandycko - łapówkowych...".
Ani jedno słowo tego meldunku nie było prawdą. Dlaczego Grot przez blisko rok ukrywał przed swoimi zwierzchnikami los Muszkieterów, dlaczego zdecydował o śmierci dowódcy i twórcy największej i najlepszej polskiej organizacji wywiadowczej? Dlaczego wreszcie oskarżył go o czyny haniebne, z najpoważniejszym i najdotkliwszym dla polskiej pamięci zarzutem zdrady?
Przed wojną Witkowski prowadził w Szwajcarii rozliczne interesy. W 1931 roku uruchomił firmę Stevit, w której pracował nad "stworzeniem uniwersalnego silnika, który mógłby być napędzany paliwem każdego rodzaju". Prace te subsydiowały polskie władze wojskowe, a generałowie II RP byli częstymi gośćmi Witkowskiego. Np. ośmiokilometrową jazdę eksperymentalnego motocykla obserwował marszałek Edward Rydz-Śmigły i gen. Włodzimierz Maxymowicz-Raczyński, dowódca broni pancernej w polskim wojsku.
Trudno uwierzyć aby prace badawcze nad rozwojem nowych broni polska armia prowadziła w Szwajcarii rękami współpracownika wywiadu i szwajcarskich naukowców. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że była to jedna z ekspozytur wywiadu nakierowana na szpiegostwo przemysłowe , a może nawet stanowiąca oś potencjalnej współpracy polsko- niemieckiej. Z pewnością Genewa dawała doskonałe możliwości komunikacji z odpowiednimi przedstawicielami władz III Rzeszy, w oddaleniu nie tylko od aparatów fotograficznych dziennikarzy, ale co istotniejsze z dala od central kontrwywiadów RP i III Rzeszy.
Niewiele wiemy o wynalazkach czy ekonomicznych podstawach funkcjonowania firm Witkowskiego w tym czasie. Pewne są jego kontakty nieoficjalne jak i oficjalne na najwyższych szczeblach. Witkowski spotykał się z Mussolinim, Goeringiem i (sic) Sikorskim. Podobno wraz z jakimś japońskim kapitanem na granicy szwajcarsko-niemieckiej przez cały tydzień obserwował niemieckie eksperymenty z "bombami latającymi".
Ale prawdziwie tajemnicza karta życia inż. Stefana Witkowskiego zapisać się miała w Polsce. Wrócił do kraju w sierpniu 1939 r. Znów jako ochotnik uczestniczył w obronie Warszawy, a na początku października w niejasnych okolicznościach znalazł się pod Kockiem. W listopadzie 1939 r. zaprzysiężonych zostało pierwszych 48 Muszkieterów. Historycy szacują, że w okresie swych największych sukcesów w latach 1940-41 organizacja liczyła około 800 członków.
Na przełomie 1940/41 roku w historii Muszkieterów otwiera się nowy rozdział. W tym czasie bowiem w Warszawie Witkowski nawiązał współpracę z niemieckim wywiadem wojskowym. Podobno za zgodą władz Polski podziemnej do których właśnie dotarła informacja o sowieckiej odpowiedzialności za śmierć ponad 20 tys. polskich oficerów w Katyniu. Jedno jest pewne, III Rzesza w tym okresie znajdowała się u szczytu powodzenia. To mogło jakoś uzasadniać chęć rozpoczęcia rozmów przez stronę polską, bardziej jednak prawdopodobne jest zainicjowanie negocjacji przez Niemców, którzy wykorzystali w tym celu przedwojenne kanały komunikacyjne.
W październiku z Węgier, gdzie ukrywał się po ucieczce z Rumunii, powrócił do kraju na czele kilkudziesięcioosobowego legionu oficerów marszałek Edward Rydz-Śmigły. To Witkowski witał Śmigłego na dworcu w Krakowie i to jego ludzie stanowili ochronę marszałka w Warszawie. W listopadzie pojawił się w Warszawie, a zaraz potem w Berlinie były premier Leon Kozłowski, który podjął niejasne rozmowy z Niemcami. Przedarł się do Polski z armii Andersa, pokonując w drodze z Buzułuku 2,5 tysiąca kilometrów i dwie linie frontów. Nie ulega kwestii, iż ktoś go musiał prowadzić i ktoś go musiał zaprosić. Również tylko z relacji muszkieterskich wiemy o spotkaniu Śmigłego z Kozłowskim. Nie mamy wiedzy o wcześniejszych rozmowach z Andersem.
W październiku 1941 r. Niemcy zaproponowali Muszkieterom pomoc w przerzuceniu przez linię frontu grupy oficerów pod wodzą mjr Szadkowskiego, do armii generała Andersa. Strona polska przygotowywała listy: miały być wręczone generałowi Andersowi lub generałowi Sikorskiemu, o którego bliskiej wizycie w Moskwie wiedziano. Materiały zostały zmikrofilmowane i ukryte w mydle do golenia.
Niemcy dostarczyli polskich oficerów na linię frontu, którą udało się przekroczyć. Po aresztowaniu przez NKWD i krótkim pobycie na Łubiance, 18 stycznia generał Anders mógł wydać bankiet na cześć polskich oficerów przybyłych z kraju. Toastom nie było końca. Święcono polską odwagę, gratulowano patriotyzmu. W uznaniu zasług Szadkowski mianowany został zastępcą dowódcy pocztu przybocznego gen. Andersa.
Chwilę później, wybuchł skandal. Nagle, jak zapisał w swojej relacji rtm. Szadkowski,
"generał Okulicki zapytał o Śmigłego. Padały różne odpowiedzi. Jedni twierdzili, że jest w Budapeszcie, inni, że w Ankarze. Wszyscy patrzyli pytająco na mnie. Ja nachyliłem się do Andersa i cicho powiedziałem: To, co mam do przekazania, przeznaczone jest wyłącznie dla Pana Generała. Proszę o rozmowę na osobności. Gdy do niej niebawem doszło, powiedziałem: Śmigły jest w Warszawie i razem z legionistami szykują zamach na Sikorskiego. Dodałem, że gen. Grot-Rowecki bez wiedzy i zgody Naczelnego Wodza mianował szefem sztabu ZWZ płk. Tadeusza Pełczyńskiego, lecz Warszawa trzyma to w najściślejszej tajemnicy".
Anders był, jak relacjonuje rotmistrz, "wstrząśnięty i zaskoczony". Nie miał powodu wątpić w słowa tego, który mu je przekazał. Szadkowski dowodził ochroną osobistą Śmigłego i nie odstępował go na krok - trudno było wyobrazić sobie bardziej wiarygodnego świadka.
Przytoczona relacja budzi poważne watpliwości. Przede wszystkim, mieliśmy do czynienia z wizytą oficjalnej delegacji z Kraju, która pomyślnie pokonała dwa tysiące kilometrów i linię frontu, a nie np uciekinierami z łagru. Dlatego naturalnym było (było by) szczegółowe przesłuchanie "delegatów", w jakim celu przyjechali oraz jak tego dokonali i kto im w tym pomagał. A co najistotniejsze i w jakim celu ta pomoc miała miejsce. Podejrzliwość była tym bardziej uzasadniona, że można było obawiać się jakiejś formy prowokacji również ze strony NKWD.
Najprawdopodobniej takie badanie miało miejsce. Jego wynik też łatwo przewidzieć, przecież uczestnicy, również w późniejszych wyjaśnieniach, nie ukrywali niemieckiej inspiracji całej eskapady.
Całkowicie nieralistyczny jest sposób przekazania informacji o działaniach Rydza Śmigłego przez Szadkowskiego Andersowi. Czy taka informacja mogła "pojawić" się podczas bankietu? To była najważniejsza informacja polityczna roku, jak nie całej wojny. Czy jest możliwe, że Szadkowski nie zdawał sobie sprawy z jej wagi? Zapomniał o niej, czy może nie było na rozmowy czasu? To bardzo mało prawdopodobne.
Równie mało wiarygodnie brzmi informacja gen. Klemensa Rudnickiego o odczytaniu dopiero następnego dnia (sic) korespondencji przekazanej z Kraju.
"Treść była bowiem kompromitująca, i to w najwyższym stopniu. Zawierała ona list szefa Muszkieterów, a więc znanego mi Witkowskiego do generała Andersa, w którym wzywał generała do uderzenia na tyły bolszewickie, gdy tylko przyprowadzi swą armię na front przeciwniemiecki".
Absurdalne opóźnienie w czasie odczytania komunikacji z Polski - co oczywiście zrobiono natychmiast - było potrzebne do wytworzenia właściwej "legendy" przez zainscenizowanie wydarzeń z przygodnymi (choć bardzo zaufanymi) osobami.
Również "obawy" gen. Rudnickiego czy list (w niewyjaśniony sposób mikrofilm został wywołany) dostał się w ręce NKWD są mało wiarygodne. Nawet jeżeli poznali jego treść, to jaką wagę mogli przywiązywać do listu jakiegoś inż. Witkowskiego? Gdyby , natomiast list był sygnowany przez Rydza Śmigłego sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Należałoby się obawiać reakcji Rosjan. Tak więc obawy gen. Rudnickiego były uzasadnione, na szczęście NKWD przepuściła taką fantastyczna okazję politycznej gry przez palce, jednak kompletnie nie pasowały do wskazanego "autora" listu.
Najprawdopodobniej gen Rudnicki chcąc "minimalizować straty" przypisał list Witkowskiemu. Czy możliwe było, jednak by jakiś nieznany Stefan Witkowski z Warszawy wydawał rozkazy Andersowi, które ten - zamiast lekceważąco wrzucić do kosza - traktował tak poważnie?
Jedynym możliwym autorem tego skandalicznego rozkazu, a dokument musiał być odręcznie sygnowany, mógł być marszałek Edward Rydz-Śmigły. A jedynym powodem jego wydania - próba zamachu politycznego skierowanego przeciwko władzom podziemnym w Warszawie i generałowi Sikorskiemu w Londynie.
Całkowicie otwartą kwestią pozostaje poparcie dla takiego planu we władzach Polski podziemnej. Ewentualnych sympatyków dla Rydza można szukać jedynie poprzez analizę przedwojennych sympatie politycznych wobec Marszałka i jego wspólpracowników czy , co jeszcze trudniejsze, wśród sympatyków III Rzeszy i faszyzmu. Nic również nie wiemy o rozmowach prowadzonych z politycznymi przedstawicielami III Rzeszy w Rumunii i na Wegrzech - poza tym, że się odbyły.
Nie mamy wiarygodnych informacji o poparciu planów współpracy z Niemcami przez szeroko rozumiany obóz londyński. Należy jednak pamiętać o znacznej swobodzie jaka charakteryzowała kontakty pomiędzy politykami przedwojennymi, rządem Sikorskiego i jego zapleczem politycznym, a wojskowymi (wliczając kontrwywiad) sprzyjającymi obu tym opcjom. Jest wiec więcej niż prawdopodobne, że rozmowy były prowadzone, z pewnością też kontaktowano się z Rydzem Śmigłym i jego grupą w Rumunii i w Polsce. Trudno uwierzyć, by akcja polityczna takiego kalibru, organizowana przez kilkudziesięciu zaufanych wojskowych - a przynajmniej tylu towarzyszyło Rydzowi - mogła powstać w zupełnej izolacji.
Kolejną niewiadomą jest stanowisko Rządu Jego Królewskiej Mości, czy raczej jego wywiadu. Według źródeł Witkowski był również szpiegiem angielskim, czy może bardziej precyzyjnie, posiadał kontakty pozwalające mu na bezpośrednią komunikację z Secret Service. Co wiedzieli? Jak mogli zareagować? Za przykład mogą służyć Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie wydawane od 1940 roku w Londynie zamieszczające niechętne zbliżeniu z Rosja Sowiecką artykuły, a zamknięte przez Brytyjczyków w 1944tym "za godzenie w sojusze wojskowe Wielkiej Brytanii". Każda, nawet najbrutalniejsza reakcja była możliwa, wszak próba sformowania rządu kolaboracyjnego nie jest jedynie publicystyką, w wydawnictwie o bardzo ograniczonym zasięgu.
Jeżeli ktoś wiedział w Londynie co się dzieje, to gen. Sikorski, który w liście do ambasadora w Moskwie, Stanisława Kota z 26/27 marca 1942 r. nieco enigmatycznie pisał: "Zgodnie z raportem, który otrzymałem 20 stycznia, Naród Polski mimo okrutnych prześladowań odpowiedział stanowczo odmownie na wezwanie do udziału w krucjacie przeciw bolszewikom, co było połączone z poważnymi koncesjami na rzecz Polski".
Jakim Raportem? Czy Naród mógł przedstawić Sikorskiemu raport ze swoim stanowiskiem o "krucjacie przeciwko bolszewikom"? Z kolei do F.D Roosvelta Sikorski donosił:
"... tak niedawno, bo zaledwie 20 stycznia, wszystkie polityczne partie Polski zadeklarowały swoją jednomyślną decyzję nieulegania sugestiom niemieckim i nieuczestniczenia Polski w jakiejkolwiek formie w kampanii antyrosyjskiej, w zamian za co Polacy mieli obiecane przywrócenie normalnych warunków na terytorium polskim".
Czy jest możliwe aby "wszystkie polityczne partie Polski" pomijając to, według jakiego klucza dobrane "zadeklarowały" swoja jednomyślną decyzję, a my byśmy nic o takich debatach nie wiedzieli? Mało prawdopodobne. Rozmowy i negocjacje prowadzone były w bardzo wąskim gronie, a uczestnicy solidarnie milczeli niemal do końca.
Jak wynika z relacji Jadwigi Sosnkowskiej, wyrok śmierci i degradacji, podpisany przez Sikorskiego, dostał także marszałek Rydz-Śmigły. Podobnie rotmistrz Szadkowski, pełniący w tej historii jedynie rolę nieświadomego posłańca. Wyroku na Szadkowskim szczęśliwie nie wykonano. Podobnie, wobec sprzeciwu Grota-Roweckiego, nie wykonano go na premierze Kozłowskim. Życiem zapłacili jedynie Witkowski i marszałek Rydz-Śmigły.
Los obszedł się z marszałkiem okrutnie. Data jego śmierci - 2 grudnia 1941 r. - jest mistyfikacją. 6 grudnia odbył się pogrzeb na Powązkach, jednak w kwaterze 139 pochowano anonimowego pacjenta ze szpitala Ujazdowskiego. Rydz-Śmigły zmarł pół roku później. Wyroku na marszałku nie wykonano: jako rozwiązanie zaproponowano mu samobójstwo lub wyjazd z kraju. Odmówił, więc skazano go na niebyt. Po aresztowaniu przez AK w końcu listopada 1941 r. trzymano go w ukryciu w nieludzkich warunkach, w których odnowiła się gruźlica płuc z wczesnej młodości. Ciężko chory trafił wreszcie do sanatorium miejskiego w Otwocku i tam zmarł 3 sierpnia 1942 r.
Choć do powstania proniemieckiego rządu kolaboracyjnego nie doszło, prowadzone były rozmowy, króre w warunkach wojny wymagały znacznego zaangażowania ludzi i środków. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po otwarciu archiwów rosyjskich przyjdzie kolej na odtajnienie zasobów wywiadu Wielkiej Brytanii, które być może rzucą nowe światło na, te jakże ciekawe wydarzenia.