foto: arch. GP
Referendum warszawskie nie spełniało wymogów konstytucyjnych. Było tyle różnych nadużyć, z brakiem tajności na czele, że w praworządnym państwie pewnie byłoby unieważnione - z Jarosławem Kaczyńskim, rozmawiają Joanna Lichocka i Tomasz Sakiewicz. Jutro w Gazecie Polskiej cały wywiad z prezesem PiS.
Jest Pan zadowolony z wyników referendum?
Byłbym, gdyby udało się odwołać panią Hannę Gronkiewicz-Waltz, bo jest fatalnym prezydentem. Ale nie jest tak, że nie mamy powodów do satysfakcji. Jeśli wziąć pod uwagę, jak szeroki front ludzi nawoływał do bojkotu referendum, oraz to, ilu wyborców zazwyczaj bierze udział w takich przedsięwzięciach, to wynik jest całkiem dobry. Frekwencja była wyższa niż w Elblągu, w Łodzi czy w Częstochowie, gdy odwołano tamtejszych prezydentów. Trzeba też dodać do tego jeszcze jeden fakt – referendum stało się w istocie jawne.
Do bojkotu nawoływali premier, prezydent, prezydent Warszawy, marszałek sejmu…
W tej sytuacji decyzja
o pójściu na referendum była powiedzeniem: jestem przeciwko temu, co się dzieje w Polsce, chcę zmienić władzę. Jeśli w Warszawie, w miejscu dość specyficznym, ponad 300 tysięcy osób podpisało się pod takim postulatem, to nie jest najgorzej. Myślę, że w Warunkach
tajności byłoby ich dużo więcej.
(...)
Czy współpraca PO z SLD jest ujawnieniem się na nowo podziału postkomunistycznego, gdzie PO stała się liderem postkomuny?
W moim przekonaniu, odkąd PO przejęła władzę, podział postkomunistyczny zupełnie się odtworzył. Nie w tym sensie, że już wtedy Platforma
zawarła sojusz z SLD, ale funkcjonalnie weszła w miejsce osłabionego SLD. Zrobiła to, broniąc zdecydowanie interesów establishmentu ukształtowanego w ciągu mniej więcej ostatnich trzydziestu lat. Jego dziełem w wielkiej mierze jest transformacja. Początków trzeba szukać w chwili, kiedy aparat komunistyczny zaczął się zmieniać w grupę ludzi o uświadomionym interesie ekonomicznym, łączących się ze sobą także więzami rodzinnymi. Ten proces był jakoś moderowany przez władze komunistyczne. Gomułka próbował z tym walczyć, było to zresztą wtedy odbiciem tego, co działo się w Moskwie. Zapadło tam wiele wyroków śmierci po próbach reform Kosygina, które doprowadziły do nadużyć gospodarczych, przynajmniej w rozumieniu ówczesnych władz. W PRL został wykonany jeden. Potem w czasach rządów Jaruzelskiego ta grupa, w dość skomplikowanym procesie, wyłoniła się na tyle silna, że mogła podjąć transformację. Przeszła w nowy system z pewnymi stratami, przy różnych zmianach hierarchii, ale w III RP stała się podstawą establishmentu. Dokooptowano z jednej strony politycznej niektórych ludzi z Solidarności, przy czym w grę wchodziły tu też korzyści ekonomiczne, a z drugiej ludzi, którzy się do nich jakoś przebijali. PO ten stan rzeczy zaakceptowała i po upadku SLD zaczęła tę grupę obsługiwać. Gdy teraz zaczyna słabnąć, to z punktu widzenia interesów establishmentu funkcjonalne jest połączenie sił z SLD. Proszę pamiętać, że elementem obozu postkomunistycznego jest także PSL.
Zatem w największym skrócie – PO to postkomuna.
Dokładnie tak. Jeśli możemy mówić, że jest taki fenomen jak system postkomunistyczny, który niektórzy nazywają postkolonialnym, bo on ma wiele, zwłaszcza w sferze kulturowej, cech postkolonializmu, to niewątpliwie PO jest główną, w sensie funkcjonalnym, formacją postkomunistyczną. Stanowią o tym różnego rodzaju relacje z establishmentem i to, co nazywamy niekiedy żartobliwie nowym światopoglądem naukowym, specyficzna forma bardzo uproszczonego liberalizmu czy raczej lumpenliberalizmu, określająca m.in. stosunek do państwa, a dokładniej niechęć do niego, podtrzymująca jego miękki, skrajnie nieefektywny kształt. To jest przecież dokładnie to, co głoszą twórcy PO, i jednocześnie jest tym, co było potrzebne komunie w okresie przemian. Była to ideologia skrojona dla nich, w ramach której mogli przeżyć i umocnić się w roli nowej klasy właścicielskiej, a więc panującej. Kontynuacją rządów komuny jest też całkowita rezygnacja Polskiz pełnienia roli podmiotowej w polityce zagranicznej.
(...)
Pełna wersja artykułu w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

Kiedy zaczęła się "Akcja Smoleńsk"?..szkolenia od lipca 2009r.
BRATERSTWO WYROSŁE Z KRWI:"Nietrudno zrozumieć, .. orzeczenie Sądu Apelacyjnego może potwierdzać, że ambasador tytularny działał w III RP jako czynny oficer lub współpracownik Agencji Wywiadu./../ Gdyby tak było, należałoby całkowicie zweryfikować ocenę aktywności Turowskiego w latach 2007-2010 oraz w zupełnie innym świetle spojrzeć na jego rolę w przygotowaniu wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu./../ - może to przynieść zasadnicze rozstrzygnięcie również w kwestii odpowiedzialności za śmierć Prezydenta i polskiej elity.
Teza, iż ambasador Turowski był czynnym oficerem polskich służb musi prowadzić do wniosków, przy których bledną dotychczasowe ustalenia w sprawie tragedii smoleńskiej , zaś refleksja wynikająca z tej informacji otwiera nas na rzeczywistość, którą tylko niewielu z nas potrafiłoby podźwignąć..." / A. Ścios
wPolityce.pl / Kiedy zaczęła się "Akcja Smoleńsk"?
"Kolejną małą sensacją w wywiadzie udzielonym przez Tomasza Turowskiego jest data rozpoczęcia jego współpracy z MSZ. Według oficjalnych, znanych nam wyjaśnień 14 lutego 2010 roku minister Radosław Sikorski zatrudnił w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Tomasza Turowskiego w celu organizacji wizyt polskiej delegacji w Katyniu. 15 lutego 2010 roku został skierowany do Moskwy i wyznaczony przez ambasadora Jerzego Bahra do koordynowania przygotowań do wizyt polskiej delegacji w kwietniu 2010 roku w Katyniu.
Jednak interesujące jest to, że w najnowszym wywiadzie Tomasz Turowski informuje, że o skierowaniu do Moskwy wiedział już w lipcu 2009 roku gdy rozpoczął wtedy szkolenia.
Ewa Koszowska: W czasie katastrofy smoleńskiej pracował Pan w ambasadzie w Moskwie.
Tomasz Turowski: Nie zostałem tam powołany z dnia na dzień. Przechodziłem szkolenia od lipca 2009 roku.
W związku z tym, że zatrudnienie Tomasza Turowskiego wiązało się z planowanym skierowaniem go do Ambasady RP w Moskwie w celu organizacji wizyt polskiej delegacji wydaje się oczywiste, że wysłanie funkcjonariusz wywiadu PRL, Tomasza Turowskiego w lipcu 2009 roku na szkolenia należy uznać, za początek planów wizyty polskiej delegacji w Katyniu i lądowania na lotnisku w Smoleńsku." - Na zakończenie artykułu wPolityce.pl, autor zadaje WAŻNE PYTANIE
>> Kto, kiedy i dlaczego wysłał na szkolenie Tomasza Turowskiego?
Na pytanie nikt nie odpowie, ale odpowiedź przychodzi do głowy sama:
Turowskiego szkolono na wniosek polskiego MSZ-tu, albo robił to MSZ, na czyjąś prośbę. - Co na to Minister Spraw Zagranicznych? Robi przedstawienie? >>>> https://www.youtube.com/watch?v=NXL9PQ0ddJ8
Słuchając relacji "z pierwszych minut" po katastrofie można odnieść wrażenie, że zarówno Minister Sikorski, jak i pracownik Centrum Operacyjnego MSZ-tu wiedzieli wcześniej o katastrofie w Smoleńsku, a rozmowa jest formą "gry pod publikę". Czy tak było? - To kwestia do sprawdzenia. Niże ciekawy fragment książki, wskazujący, że do katastrofy doszło nie o godzinie 08:56 ntylko o 08:02, czyli o całe 54 minuty wcześniej. - To też jest do sprawdzenia. .