„Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.„
Albo – „Co mnie obchodzi czyjaś krzywda, dopóki JA mam spokój?”
Mam troje dzieci w rodzinie zastępczej. Najstarszy przyszedł do nas w połowie pierwszej klasy gimnazjum. Z trudem, ale jednak widoczne postępy w nauce spowodowały u niego widoczną przewagę pozytywnych ocen nad negatywnymi. Do czasu listopadowej wywiadówki. Na wywiadówce ktoś poskarżył się wychowawczyni na słabą dyscyplinę na lekcjach niemieckiego.
No i zaczęło się. Chłopiec przychodził ze szkoły coraz bardziej zły i zbuntowany po lekcjach niemieckiego. Nauczycielka wytypowała go na kozła ofiarnego? Moje przypuszczenia potwierdziła niebawem matematyczka. Świeżo po zaliczeniu poprawki z matematyki „z rozpędu” napisał jakiś sprawdzian na 4 – i usłyszał wraz z całą klasą: „skoro ty napisałeś ten sprawdzian na 4 – to cała reszta powinna go napisać co najmniej na 6!” - jasny komunikat, prawda? Choćbyś się nie wiem jak starał – twoje miejsce jest na końcu. Uświadomiłem sobie, że kolega mojego podopiecznego z domu dziecka został na drugi rok w pierwszej klasie – no i teraz widocznie nauczyciele wytypowali kolejnego chłopca do bicia.
W kolejnych miesiącach sytuacja się pogarszała. Chłopiec z coraz większym trudem zbierał się do szkoły. Nauczyciele skrupulatnie wykorzystywali wszystkie okazje, żeby mu dowalić. Poplamił sobie mundurek zupą na stołówce – więc go zdjął – uwaga do dziennika i minus 10 pkt. Zgubił kluczyk od szafki i nie był wystarczająco bystry, żeby się do niej włamać? Kolejne dwa tygodnie bez mundurka! Oczywiście skrupulatnie punktowane. Za sam wygląd zaczęła mu wychodzić najgorsza ocena z zachowania. W tej szkole, która chlubi się tym, że do dziś mają mundurki, bardziej opłaca się iść na wagary niż dać się złapać bez mundurka.
Chłopiec nie pije, nie pali, nie przeklina, nie bije się z kolegami, nie niszczy mienia, nie wagaruje ... ALE ma inne nazwisko niż jego opiekun i wszyscy wiedzą, że był w domu dziecka. Ponieważ moje interwencje u Pani Dyrektor niczego nie dały – postanowiłem zabrać chłopca z tej szkoły.
Jestem nauczycielem z uprawnieniami do pracy w szkole specjalnej. Uczyłem w zawodówce specjalnej, z której mnie własne wtedy wyrzucono – więc pomyślałem, że może spróbował bym nauczania domowego. To nie był dobry pomysł, ale wtedy myślałem inaczej. Próbowałem to załatwić, pisałem stosowne pisma, załatwiałem opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Jednak opinia z poradni sugerowała, ze lepiej będzie chłopcu w szkole.
W tym czasie mój podopieczny opowiedział mi, jak jego kolega, ten, co został na drugi rok w 1 klasie, otrzymał na jednej lekcji aż osiem jedynek. Nauczyciel współpracował z uczniami: Kuba dostawał kolejne jedynki, a jak się w końcu uspokajał, to do akcji wkraczali koledzy drażniąc go czymś i rzucając w niego, żeby nauczyciel znów mógł mu „dać na uspokojenie”.
Opowiedziałem o tych 8 jedynkach kuratorce Kuby. Cały tydzień czasu nie miała, aby się tym zająć. O całej sprawie wspomniałem (na piśmie) pani dyrektor. Usłyszałem w odpowiedzi „Och, gdyby pan wiedział, jak bardzo staraliśmy się temu dziecku pomóc, to by pan miał inne zdanie na ten temat”. Rozumiem, że to wszystko było „dla dobra dziecka”.
Do ostatniej chwili mój podopieczny był wykorzystywany przez nauczycieli jako koziołek ofiarny/chłopiec do bicia. W ostatnim tygodniu nauki, już po wystawieniu ocen brał serię zabiegów na kolano. Oczywiście pozwoliłem mu, korzystając z tego pretekstu nie iść do szkoły. No i – telefon. Wzburzona wychowawczyni krzyczy na mnie, że nie doniósł podania o egzamin poprawkowy. Ja spokojnie tłumaczę, że mój podopieczny był wczoraj w szkole i stosowne podanie złożył w sekretariacie. I wtedy .... wychowawczyni zaczęła się zacinać jak porysowana płyta. Nie docierało do niej to co powiedziałem? Nie – to była przecież pokazowa rozmowa przed klasą – klasa nie słyszała co ja mówiłem, ważniejsze było przedstawienie, niż rozmowa ze mną. Takich przedstawień, kosztem mojego podopiecznego, było więcej.
Zapytałem chłopca, jak to było z tym składaniem podania. Wszedł do sekretariatu, pani pedagog wskazała mu, na jaką kupkę ma je położyć i to wszystko – wyszedł. Oczywiście, dzieci z domu dziecka nie zasługują na to, żeby rzucić okiem na ich podanie i zauważyć, że brakuje tam podpisu wychowawczyni. Na każdym kroku można przecież komunikować dziecku, gdzie jest jego miejsce – prawda, pani pedagog?
Oczywiście – nie było zgody na nauczanie domowe. Postanowiłem przenieść chłopca do OHP. To taki dziwny twór nie podlegający ministerstwu oświaty, gdzie dzieci od piętnastego roku życia mogą się uczyć (3 klasa gimnazjum 2 dni w tygodniu bez WF religii plastyki itp – w gimnazjum dla dorosłych) i pracować (u mojego kolegi w firmie stolarskiej) uzyskując kwalifikacje zawodowe. Wypłata dla 15-latka to też coś.
Aby zapisać chłopca do OHP potrzebowałem znów opinie z poradni. Poprosiłem, aby wydali kolejną opinię na podstawie tego samego badania. Mam teraz dwie opinie. Jedna mówi, że będzie mu najlepiej w gimnazjum, a druga, ze nie rokuje ukończenia go i trzeba go przenieść do OHP. OHP chciało zobaczyć oceny końcowe – ale chłopiec miał poprawkę z matematyki, więc świadectwa nie przyniósł. Poprosiłem w szkole o wypisanie mi jego ocen końcowych na kartce. Pani dyrektor uprzejmie poinformowała mnie, ze nie jest możliwe, aby sporządziła taki odpis. Jak tylko zda poprawkę, to otrzymam świadectwo – wcześniej nie może mi wypisać ocen.
Chłopiec szczęśliwie dostał się do OHP, skończył 3 klasę w terminie, uzyskał przy okazji papiery stolarza i dostał się do zawodówki (w innym mieście – tak lepiej). A tymczasem do tego gimnazjum zapisałem kolejne dziecko. Tym razem już bez bagażu z domu dziecka, zdolny, ambitny – raczej mało prawdopodobne, ze wytypują go na klasową ofiarę. Czy powinienem zawczasu uciekać, od razu umieszczać dziecko w innej szkole – prywatnej znaczy się?
Myślałem, że powinienem zainteresować przypadkiem „8 jedynek na jednej lekcji jednemu uczniowi” radę rodziców. Wiec ucieszyłem się, gdy na pierwszym zebraniu rodzice wybrali mnie na swojego przedstawiciela. Potem dobrano jeszcze dwie panie do trojki klasowej i zebranie się skończyło. Tylko jakoś dziwnie mrugnęła do mnie wychowawczyni na koniec, „czy się zgodzę, że panie mają pierwszeństwo?”
O co jej chodziło, domyśliłem się, jak nie dostałem zaproszenia na zebranie nowo wybranej rady rodziców. Ale poszedłem tam, nie bez trudności dowiadując się, o jego terminie. W zasadzie to nawet przypuszczałem, że zebranie odbyło się już bez mojego udziału (był ostatni tydzień października). Postanowiłem zadzwonić do kuratorium oświaty w tej sprawie. Przedstawiłem sprawę ośmiu jedynek oraz tego, że nie mogę się doczekać zebrania rady rodziców, nie ma nigdzie żadnych ogłoszeń a szkoła każe mi czekać na zaproszenie – pani kurator nie była zainteresowana. Powiedziała, że takimi sprawami powinna się zając rada rodziców. Nie widziała potrzeby notowania mojego nr telefonu.
Termin okazał się dość ciekawy. W każdej normalnej szkole zebrania już dawno się odbyły – jeszcze we wrześniu. Ale moje rejonowe gimnazjum nie jest normalne (pamiętacie – mundurki?). Toteż pierwsze zebranie odbyło się ostatniego października, po stosownym do pory roku przedstawieniu na ciemnym strychu o diabłach i aniołach. O godzinie 17 – kiedy każdy kto może, już dawno pędzi na groby.
Na przedstawieniu – jako honorowy gość – została przedstawiona... pani wizytator z kuratorium oświaty. Ona też jest, podobnie jak pani dyrektor – szefową organizacji charytatywnej, niosącej pomoc dzieciom w potrzebie! I jeszcze ma takie samo nazwisko, jak europoseł z naszego regionu! Po zakończeniu przedstawienia podszedłem do pani wizytator i przypomniałem rozmowę telefoniczną sprzed 4 dni. Niestety, pani wizytator nie potrafiła mnie sobie przypomnieć.
Pomimo tak niesprzyjającej pory, frekwencja na zebraniu rady rodziców była prawie 100%. Nie znalazłem swojego nazwiska na liście, więc je dopisałem na końcu. Zebranie się rozpoczęło, niespokojnie siedziałem na swoim krześle, czekając na stosowny moment, żeby zabrać głos. Tymczasem pani dyrektor prowadziła zebranie – niczym radę pedagogiczną. Zebrani bili jej brawo (tak tak!). Na koniec stwierdziła, że nie wypuści nas, dopóki nie wybierzemy nowych władz rodzicielskich. Ktoś z sali rzucił „O! – W tym roku mamy na sali paru mężczyzn – to może pan, a może pan?” Wskazując na mnie. Dyrektorka nie wytrzymała i głośno zaprotestowała przeciwko mojej kandydaturze. No i tak wyszło, że (z kontry) mogłem przed rodzicami przedstawić sprawy.
Dyrektorka wobec wszystkich zaczęła mi grozić sądem. A przewodnicząca rady rodziców stwierdziła coś w tym stylu „A – to ten chłopieć? Nie dziwi mnie wcale że dostał tyle jedynek. Gdybyście wiedzieli co on wyprawiał.”
NIKT po zebraniu nie podszedł od mnie, nikt się nie zainteresował. Oczywiście ta rada parę miesięcy później uchwaliła przedłużenie obowiązku mundurkowego i wszystko inne, cokolwiek chciała pani dyrektor. Ale już beze mnie.
No i konkluzja. Takie mamy społeczeństwo – jak to zauważył Wyspiański w Weselu.
„Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna,
byle polska wieś spokojna.„
A nie widzisz, jeden z drugim, że tym sposobem zawodowi pomagacze wykończą nas JEDNEGO PO DRUGIM ?
Zachęcam do przeczytania artykułu: http://www.rp.pl/artykul/515559_Wojciechowski__Ustawa_przeciwko_rodzinie_.html
Spoza obozu. Nie ma takiego kościoła, do którego mógłbym się przyłączyć. Przecież nie o to w życiu chodzi, żeby zaspokajać instynkt stadny.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości