W miniony czwartek Grzegorz Schetyna wybrał się do Brukseli, by spotkać się tam z Donaldem Tuskiem. Po co to spotkanie? Oficjalnie panowie dogadują się, jak uratować nasz kraj przed rządami PiS, czyli, jak pokonać Kaczyńskiego, choć wcale nie wiadomo, czy to był najważniejszy cel tej wizyty. Nie wiadomo, kto kogo zapraszał. Jeszcze jakiś czas temu obu panów łączyła "szorstka przyjaźń", która m.in. przejawiała się tym, że były premier i szef Platformy "poniewierał" Schetyną, kiedy ten, jako marszałek sejmu próbował się wybić na niepodległość, a za karę utracił marszałkowski fotel i został skazany na ministerstwo spraw zagranicznych, choć o tym resorcie nie miał zielonego pojęcia. Po dezercji byłego premiera, który pozostawił swoją partię i kraj w tarapatach, dla intratnej posady w Brukseli, pan Schetyna został nowym szefem PO, ale i tak nie wrócił na partyjne salony, bo oprócz bycia szefem partii w zasadzie niewiele znaczył w polskiej polityce.
Sytuacja się zmieniła, kiedy ludzie Tuska, jego następczyni w rządzie i ówczesny prezydent, namaszczony przez niego na to stanowisko, znacznie się przyczynili do przegrania podwójnych wyborów w 2015r. Platforma i cała opozycja, której Platforma starała się przewodzić, pogrążyły się w chaosie, a sondaże społecznego poparcia dla partii politycznych pokazywały, jak dużo opozycja traci do zwycięzcy wspomnianych wyborów, czyli do PiS. I tu pojawiła się szansa dla Grzegorza Schetyny. Schetyna nie musiał się już obawiać byłej pani premier, ani byłego prezydenta, bo teraz to on był najważniejszym człowiekiem w Platformie. On mozolnie odbudowywał swoją partyjną pozycję, tworzył mityczne koalicje na wybory samorządowe, a po drodze zjadał polityczną konkurencję w obozie opozycji. No i co najważniejsze, to starania Grzegorza Schetyny doprowadziły do powstania Koalicji Europejskiej, która jako taka może stanowić jedyną, poważną konkurencję dla PiS w zbliżających się wyborach do PE. To nie było ważne, że ta koalicja, to istny kogel-mogel politycznego bałaganu, w którym mieszają się idee niemożliwe do połączenia, a poszczególne partie tracą swoją tożsamość. To całe towarzystwo poczuło, że to może już ich ostatnia szansa na zaistnienie w świeci polityki i nic więcej się nie liczy, tylko to, by się załapać. A taką szansę dał im właśnie G.Schetyna. Teraz jest już jasne, że i były premier, obecny szef Rady Europejskiej, Donald Tusk nie wróci z brukselskiego "wygnania" bez zgody Schetyny, że to Schetyna pociąga za sznurki w obozie opozycji, a na tych sznurkach są uwiązani już nie tylko dawni sprzymierzeńcy z PSL i resztki z Nowoczesnej, ale i słabiutkie SLD, jeszcze słabsi Zieloni, a do drzwi tej KE ciągle puka, chyba coraz słabiej, trzyosobowa partia Teraz.
"Teraz, albo nigdy", to powinno być zawołanie tej całej ferajny spod znaku KE, do której, zdaje się, chce przyłączyć Donald Tusk. Przypuszczam, że szanse Tuska na pozostanie w unijnej elicie drastycznie zmalały, kiedy jego promotorka, A.Merkel, znacznie spadła w rankingu europejskich polityków i przyszedł czas na przygotowania powrotu do kraju. Dla Donalda Tuska to pewnie przykrość, że musi mieć zgodę Schetyny na to, by do krajowej polityki wrócić. Problem w tym, że nikt Tuskowi nie zagwarantuje społecznego poparcia, które musi uzyskać, by znowu być ważnym politykiem w naszym kraju. Ewentualna porażka byłego premiera w prezydenckich wyborach definitywnie skaże go na polityczną banicję.
to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka