Kiedy parę dni temu premier Morawiecki bronił swojego rządu, było to przed pierwszym głosowaniem, które miało zadecydować o wyrażeniu wotum zaufania do samego premiera, mocno chwalił ministra zdrowia. Te pochwały były dla mnie dużym zaskoczeniem. Pewnie pan premier dawno nie korzystał z publicznej służby zdrowia, bo rządowe szpitale i kliniki taką służbą na pewno nie są. Czy premier w ogóle nie ma takich znajomych, którzy z publicznej służby zdrowia korzystają? Gdyby miał, to by pana ministra tak nie chwalił. Przepraszam pana profesora i zarazem ministra, że nie podaję jego nazwiska, bo go po prostu nie pamiętam. Dawno(?) nie było już strajków personelu medycznego, kiedy to media nazwisko pana ministra odmieniają przez wszystkie przypadki, więc i w pamięci ono nie pozostaje. Innych powodów, by pana ministra pamiętać nie ma zbyt wiele, a ja, szczerze powiedziawszy, nie znam żadnych.
Poprzednia władza wprowadziła do publicznej służby zdrowia olbrzymi bałagan, którego jedynym rezultatem jest tzw. "kręcenie lodów" w opiece zdrowotnej. Przykre jest to, że to "kręcenie lodów" nie tylko się nie zmniejsza, ale wręcz przeciwnie, ma się coraz lepiej. Ja, choć bardzo się staram, nie mogę sobie przypomnieć, co, za obecnego ministra zdrowia i jego poprzednika, zmieniło się w służbie zdrowia na lepsze. A, czy mogło się coś zmienić?
Zacznę od najprostszych rzeczy, które mogły się zmienić, ale się nie zmieniły. Wszyscy pamiętamy, jak mocno były krytykowane zmiany wprowadzane w służbie zdrowia za poprzedniej władzy, które niczego nie poprawiły, a mocno skomplikowały życie pacjentom, chociażby skierowania do niektórych specjalistów, terminy oczekiwania na te wizyty, a także manipulacje listą leków refundowanych. Po co komu skierowanie od lekarza ogólnego do okulisty i dermatologa? Dobrych internistów jak na lekarstwo, a tu trzeba im zawracać głowę skierowaniami, które oni i tak z reguły wydają. Dlaczego dobre, sprawdzone leki znikają z listy leków refundowanych? Tak np. ostatnio zniknął z tej listy bardzo dobry lek Taflotan stosowany w bardzo poważnych schorzeniach ocznych, a jego zamienniki są zdecydowanie gorsze. W czyim interesie to zrobiono?
W naszym kraju poważnym problemem jest usuwanie zaćmy, choroby oczu znacznie ograniczającej pole widzenia, choć ten zabieg jest dobrze opanowany i wykonywany rutynowo. Od dawna zapowiadano, że wieloletnie kolejki oczekiwania na te zabiegi się skrócą, co poniekąd się dzieje, ale jakim sposobem? Całkiem niedawno miałem okazję towarzyszyć komuś w kolejce do kwalifikacji, do tego zabiegu i z wielkim zdziwieniem obserwowałem, jak co któryś pacjent wychodził z gabinetu z diagnozą, że na tyle dobrze widzi, że ten zabieg nie jest mu w ogóle potrzebny. Ci pacjenci, zakwalifikowani już do operacji, czekali całe lata, w naszym mieście ponad trzy, by nagle usłyszeć, że już nie czekają, że wypadają z kolejki na stałe, że nawet nie mają kolejnego terminu badania kontrolnego, choć już parę lat temu przychodnia, także ta przy owym szpitalu, zaćmę u nich zdiagnozowała i wpisała ich na listę oczekujących na zabieg. Czary mary, kolejka się skraca, wszyscy się cieszą? Co dziwne, takie decyzje podejmował młody, mało doświadczony lekarz, który dopiero stara się o specjalizację, czy nie było to dla niego zbyt poważne zadanie? Jeżeli okulista w/w pacjentów uzna, że ich zaćmę trzeba jednak usunąć, staną ponownie w kolejce do kwalifikacji, może nawet krótszej, niż za pierwszym razem, czy to poprawi statystyki oczekiwania? Poprzednia, "kiepska zmiana", załatwiała ten problem jednak logiczniej, po pierwszej kwalifikacji była za rok kolejna, a potem, też za rok, jeszcze jedna i wtedy, jeżeli wzrok pacjenta się nie pogarszał wypadał z kolejki. Od listopada mamy to, co wyżej opisałem, czy to ma pacjentów zadowolić?
Problem terminów kontrolnych badań dotyczy często pacjentów z chorobami przewlekłymi, które powinny być ściśle kontrolowane, by nie przegapić odpowiedniego momentu potrzebnej specjalistycznej interwencji lekarskiej. Wydawałoby się, że jest to oczywiste, że taki pacjent wychodząc z jednej wizyty ma automatycznie wyznaczany następny termin, ale często tak nie jest, on musi o ten termin walczyć w kolejce, jak ktoś, kto po raz pierwszy pojawił się w przychodni. Co ma zrobić pacjent, któremu lekarz każe przyjść do siebie za 6 miesięcy, a "panienka z okienka" proponuje mu wizytę za 11 miesięcy, albo za 6, albo i wcześniej, ale prywatną? Ten sam lekarz, ten sam gabinet, te same urządzenia, a wizyta prywatna już za parę dni? Po cholerę, za przeproszeniem, nam NFZ, a przynajmniej, tak działający? Większość z nas płaci każdego miesiąca na ten Fundusz niemałe pieniądze, w ciągu roku to całkiem spora kwota i co nam ten Fundusz daje? Co się w tym zakresie zmieniło od czasów "kiepskiej zmiany"? Sporo z nas leczy się prywatnie, dotyczy to endokrynologa, kardiologa, ortopedy, gastrologa, u kobiet ginekologa, u mężczyzn urologa, itd., bo terminy oczekiwania do nich na NFZ są odlotowe, więc, po co ten Fundusz? A może by tak, panie premierze i panie ministrze, obniżyć składki na NEZ o 50%, bo te drugie 50% musi zostać na szpitale i wtedy przynajmniej będzie jasne, że w przychodniach leczymy się prywatnie! Wtedy dopiero będzie wiadome, które przychodnie są dobrze zorganizowane, a które nie za bardzo, u których lekarzy ludzie chcą się leczyć, a u których nie chcą, może wreszcie coś by się zmieniło na lepsze?
Przykro mi, "dobra zmiano", ale na razie "kręcenie lodów" w służbie zdrowia idzie nie gorzej niż za twoich poprzedników, a może i lepiej, bo przecież wy parę rzeczy do tamtych lepiej robicie. Czy jednak ktoś u was nie przegapił, że akurat tego lepszego "kręcenia lodów" od was wcale nie oczekiwaliśmy?
Na koniec wiadomość z ostatniej chwili, ponoć minister zdrowia wydał rozporządzenie mówiące o tym, ile szpitalnych łóżek ma przypadać na jedną pielęgniarkę. Czyżby pan minister zauważył, że pielęgniarek jest za mało? A zauważył pan minister, że ta mała ilość pielęgniarek musi pracować za salowe, których od dawna w szpitalach już nie ma? Nie były potrzebne? Proszę zapytać o to pielęgniarki na szpitalnych oddziałach.
To, co powyżej opisałem, to tylko mały skrawek zastrzeżeń, jakie można mieć do publicznej służby zdrowia. Że nie można wszystkiego zrobić od razu? Pewnie, że nie można, ale rób "dobra zmiano" cokolwiek, co poprawi sytuację i co niekoniecznie od razu wiele kosztuje.
Naprawdę "dobra zmiano" zapomniałaś o publicznej służbie zdrowia? Nie boisz się, że kiedyś zaprotestują już nie tylko lekarze, nie tylko pielęgniarki, nie tylko ratownicy medyczni, ale sami pacjenci? Chyba wiesz "dobra zmiano", że pacjentów jest znacznie, znacznie więcej, niż pracowników medycznych. W razie czego, żeby nie było na mnie, ja cię "dobra zmiano" tylko uprzedzałem.
to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo