W ostatnią środę sierpnia (26.08), w przedpołudniowym TOK FM gościem red. Łasiczki był dr psychiatra seksuolog, psychoterapeuta, kierownik pracowni seksuologii katedry psychiatrii UJ Collegium Medicim, a tematem prawie 40 minutowej rozmowy obu panów był problem rozpoznawania własnej płci(!), a red. prowadzącego szczególne frapował moment, czy okres, w którym do tego rozpoznania dochodzi. Zaproszony gość na początku rozmowy wyjaśnił, że w obecnej dobie raczej nie mówi się o orientacji płciowej, a raczej o orientacji seksualnej, a to wg mnie jest pierwszym stopniem dużego nadużycia, a jeszcze lepiej, dużego oszustwa, jakie do definicji płci wprowadzono. Od dawien dawna człowiek nie miał wątpliwości, poza zupełnymi wyjątkami, które oficjalna nauka całkiem dobrze opisywała, z jaka płcią się rodził. Przede wszystkim nie mieli tych wątpliwości ci, którzy byli obecni przy porodzie, matka, której zaraz po zakończonym porodzie pokazywano dziecko i osoba odbierająca poród, która informowała matkę: ma pani córkę, lub: ma pani syna. Teraz niektórzy posuwają się już do tego, że zabraniają świadkom porodu określania płci nowo narodzonego dziecka, uważając, że ono samo w przyszłości sobie płeć wybierze. Co się takiego stało, że LGBT-owskie wariactwo ogarnęło tak wielkie kręgi współczesnych „elit”, że rzeczy oczywiste stają się nieoczywistymi?
Do całkiem niedawna, co zresztą pan dr również przypomniał, zmiana orientacji seksualnej, wypływającej z posiadanej płci biologicznej, była uważana za chorobę psychiczną. Żadne naukowe odkrycia nie doprowadziły do tego, by uważać, że płeć może być inaczej definiowana, niż określa ją biologia. Ta osobnicza niezgodność stanu umysłu z własną biologią ma swoją nazwę: dysforia płciowa Wg Wikipedii: „Dysforia płciowa …., dawniej zaburzenie tożsamości płciowej – cierpienie odczuwane przez daną osobę z powodu niedopasowania jej tożsamości płciowej do płci przypisanej w chwili urodzenia. Osoby, które doświadczają dysforii płciowej są zazwyczaj transpłciowe. Określenie diagnostyczne zaburzenie tożsamości płciowej było używane w (DSM-diagnostyczny i statystyczny podręcznik zaburzeń psychicznych)) doczasu jego zmiany na dysforię płciową w 2013 roku wraz z pojawieniem się DSM-5. Nazwę zmieniono, aby usunąć stygmatyzację związaną z określeniem tego, jako „zaburzenie". Leczenie dysforii płciowej może polegać na wspieraniu osoby w procesie zmiany ekspresji płciowej. Aby wspomóc takie zmiany, można zastosować terapię hormonalną lub operację. Terapia może również obejmować konsultacje psychologiczne lub psychoterapię.” Dowiadujemy się więc, że, „ aby usunąć stygmatyzację związaną z określeniem tego” zaburzenia, jakim jest stan umysłu poszczególnych osób, co nieakceptacji ich własnej, biologicznej płci, zrobiono mały trik i ewidentne schorzenie nazwano jakoś tam i uznano, że schorzeniem to już nie jest. Zmianę płci, która opanowała „światłe” umysły, że jest możliwa, choć wiadomo, że biologicznej płci zmienić się nie da, nazwano uczenie dysforią, słowem, które przeciętnemu osobnikowi z niczym się nie kojarzy, tylko po to, by zmącić ludziom w głowach. W podobnym celu wprowadzono do obiegu słowa aborcja, eutanazja, gej, by przykryć wcześniejsze określenia, która bardziej jednoznacznie tłumaczyły ich znaczenie. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o wytworzenie bałaganu w ludzkich umysłach, by nie odróżniali już dobra od zła, fikcji od rzeczywistości, a nawet tak oczywistej oczywistości, jak własnej tożsamości płciowej.
Na zmianie płci, co by nie rozumieć pod tym pojęciem, zarabia się krocie, coś na ten temat wie nasz/nasza, były/była, poseł/posłanka, K.B./A G. Czy komplikuje to życie osobie, która zmieniła płeć? Jeżeli była to osoba dorosła, to przynajmniej powinna mieć świadomość, co robi i jakie skutki to przyniesie na przyszłość. Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana, jeżeli zmiana płci dotyczy osób niepełnoletnich, czasami wręcz małych dzieci, a także dorosłych, którzy w swoim poprzednim wcieleniu założyli rodziny.
W programie, o którym wspomniałem na początku notatki, przypomniano sprawę, w której oskarżono matkę o niewłaściwe sprawowanie opieki nad własnym dzieckiem. Ta niewłaściwość polegała na tym, że pani wychowywała swoją córkę, Zosię, jak chłopca, nazywała ją męskim imieniem, ubierała, jak chłopaka, a nie, jak dziewczynkę, bo, jak twierdziła, jej dziecko nie utożsamia się z jego biologiczną płcią. Pytanie, skąd to się u tego dziecka wzięło nie było w ogóle w programie zadane, choć przypomniano, że matka wcześniej, nim sprawa trafiła do sądu, biegała z dzieckiem po psychologach, którzy „pomagali” dziecku zidentyfikować własną płeć. Warszawski sąd rodzinny sprawę oskarżenia oddalił, a wręcz pochwalił matkę za to, że spełnia życzenia swojego dziecka. Tu znowu pojawia się pytanie, czy matka w ten sposób nie wpycha swojego własnego dziecka w niebywałe kłopoty, jakie dosięgną go w życiu dorosłym, bo takie kłopoty niewątpliwie się pojawią. Moim zdaniem matka robi dziecku niepowetowane szkody, bo utwierdza go w przekonaniu, że jest kimś innym, niż jest w rzeczywistości. Nie wiadomo też, czy matka sama do takiego stanu rzeczy się nie przyczyniła, poprzez własne zachowania, takie, jak wychowywanie dziewczynki, jak chłopaka, bo chciała mieć chłopca, a nie dziewczynkę. Nie wiem, czy tak było w tym przypadku, ale sam pamiętam z dzieciństwa, jak zachowywali się rodzice, najczęściej właśnie matki, które np. miały dwóch/trzech synów, a kolejne dziecko urodziło się też chłopcem.
I tu opiszę jeszcze inną historię, jak małe dzieci przeżywają rodzinne sprawy, które wiążą się z homoseksualizmem ich rodziców. W pewnej szkole znalazła się dwójka rodzeństwa, którego matka postanowiła stać się mężczyzną. Biologiczny ojciec dzieci porzucił rodzinę, mama wdrożyła procedurę zmiany płci i w papierach miała już określenie, że jest mężczyzną, a także znalazła sobie nowego partnera, mężczyznę. Fizycznie matka tych dzieci wyglądała na kogoś, kto jest „pomiędzy”. Dzieci przychodziły do szkoły zadbane, były przyprowadzane i odbierane na czas, ale były jakby nieobecne w swoim otoczeniu. Trzymały się z dala od swoich kolegów i koleżanek, a zupełnie nie chciały rozmawiać o swoim domu, były nieustannie smutne i zadumane. Pewnie czuły, że są inne, a one miały tylko „innych” rodziców, którzy zgotowali im taki los. Te dzieci miały w swoim najbliższym otoczeniu trzech mężczyzn, jednak biologiczny ojciec nie utrzymywał z nimi kontaktu, a one same mówiły, że tatusia nie mają. A, czy miały matkę, która fizycznie przecież była obok nich?
Aby wspomóc „zmianę płci”, wg Wiki: „można zastosować terapię hormonalną lub operację. Terapia może również obejmować konsultacje psychologiczne lub psychoterapię.” Po pierwszą i drugą metodę sięga się bardzo ochoczo i po tę trzecią też, ale wyłącznie w jednym celu, po to, by doprowadzić do „zmiany płci” A co z tą możliwością, by przekonać konkretną osobę, by zaakceptowała własną, biologiczną płeć? W przypadku wspomnianej sprawy sądowej nie wspomniano w ogóle o tym, czy taka opcja była w ogóle rozważana, w opinii „światłych, nowoczesnych ludzi”, a także decydentów unijnych, takie metody powinny być w ogóle zabronione, bo z góry są nazywane przymusowymi, tylko po to, by je zdyskredytować. O tym, ze te metody w dużym stopniu są skuteczne już się nie mówi wcale. Tak, jak też nie mówi się o tym, jakie skutki przynosi kuracja hormonalna, która ma wspomagać „zmianę płci”, a jest to: wg wmcenter.pl: Zgodnie z szacunkami National Institutes of Health (USA), terapia estrogenem i progestagenem wiąże się z: 41 proc. większym ryzkiem udaru mózgu; z 29 proc. większym ryzykiem zawału serca; ze 100 proc. wyższym ryzykiem zakrzepów krwi. Według tych samych szacunków (NIH), sam estrogen zwiększa ryzyko udaru o 39 proc., a ryzyko zakrzepów o 47 proc.
to tylko moje opinie, nie oceniam ludzi, opisuję ich publiczne zachowania _ komentarze: pisz co chcesz, ale bez inwektyw i wulgaryzmów, za to zalicza się wypady
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo