Obejrzałem film o księdzu Blachnickim. Ksiądz Blachnicki to postać z mego życia. Brałem udział w ruch Światło-Życie. Byłem na oazach w Pieninach. Byłem na oazie w Sromowcach Wyżnych. Mieszkaliśmy u górala na płaskowyżu ponad wsią. Trzeba było iść od przystanku PKS przy Dunajcu w górę przez całą wieś. Do dziś pamiętam ten widok drogi pod górę wyżłobionej przez deszcze, w deszczowy dzień, tuż przed zmierzchem. Ten obraz tkwi we mnie mim upływu lat. Była to Oaza w sensie fizycznym i duchowym. Wyprawy w góry. Burza w górach i echo grzmotów odbijających się od gór. Wyprawa wczesnym ranem na świt na Trzech Koronach. Do dziś tkwi we mnie wieczorne śpiewanie „Cichy zapada zmrok”. Tkwi to we mnie jak błogosławiony czas. Tego miejsca już chyba zupełnie nie ma. Być może znikło pod wodą zalewu. A być może też znikło w innym sensie. Ludzie, którzy tam wtedy był i przeżywali czas Odnowy swojej wiary poszli w przeciwnym kierunku. Może cześć z nich poszła na służbę przeciwko Kościołowi. Nic w nich nie zostało z tamtego czasu.
Byłem też w Krościenku. Tu już była mieścina turystyczna, w porównaniu do Sromowców Wyżnych to miejski gwar. Ale też było i większe zainteresowanie milicji. Gdy górale dowiadywali się, że ma być kontrola w ich domach to uciekaliśmy w góry. Księdza Blachnickiego widziałem z daleka. Poszliśmy kiedyś do kościoła w Krościenku. Poszliśmy na chór, aby lepiej widzieć. Ksiądz Blachnicki z daleka wyglądał jak biały, wysoki i szczupły anioł.
Z uczuciem ciepła oglądałem i słuchałem relacje nieznanych nikomu ludzi, którzy z nim wtedy byli współtworzyli jego dzieło. Mroziło mnie tych dwoje ludzi jakby z zupełnie innej bajki. Gontarczykowie. Co trzeba mieć w głowach? Co musi się stać, że będziesz grać na zniszczenie człowieka i jego dzieła. Oraz udawać 24/7 kogoś zupełnie innego. Pieniądze? Nienawiść do Kościoła i jego ludzi? Ukąszenie Węża? Chora ideologia? Dreszczyk niezdrowej emocji?
Po obejrzeniu filmu czułem, że coś dobija się do mojej świadomości. Coś domaga się wyartykułowania. Dopiero po kilku dniach otworzyła się klapka i wyskoczyła karteczka z napisem: solidarność. Ale myliby się ktoś, kto myślałby, że chodzi o Solidarność. Chodzi o solidarność tajnych współpracowników bezpieki z ich funkcjonariuszami i wyżej postawionymi od nich. Po ucieczce z RFN, gdzie po piętach deptało im „stare” BND (nie to obecne, które w tej chwili jest bardziej chyba enerdowskie i prorosyjskie). Po uciecze byli podejmowani przez media komunistyczne jako super-agenci, którzy definiowali całą emigrację jako alkoholików. Pani Gontarczyk rozwodzi się z mężem, zmienia nazwisko na Lange i znajduje zatrudnienie u pana Kalisza, który będzie pierwszą ręką prezydenta Kwaśniewskiego. Pracuje również u prezydenta Trzaskowskiego. Wszędzie w ruchach zdecydowanie „postępackich”. Wygląda na osobę o mentalności odzianej w bawolą skórę. Dla której nie istnieją jakieś moralne emocje. Nie ma na niej ani śladu widocznego tego co się stało, a co teraz już wiemy na pewno: zabójstwa księdza Blachnickiego. Poruszała się w życiu publicznym z nową zupełnie osobowością i z niczym niezmąconym przekonaniem, że „możecie mi skoczyć”. Kiedy sekcja zwłok potwierdziła morderstwo przez otrucie, zniknęła, rozpłynęła się we mgle jak Stasi po upadku Muru Berlińskiego. Solidarność towarzyszy być może zapewniła jej niekontrolowany wylot z Polski. Zapewniła jej schronienie tam, gdzie kończy się mapa a zaczynają się smoki. Może nową osobność, nową pracę, nowe życie. Kto wie.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że któryś z szefów „S” tak samo zabiegał o los członków ruchu, na czele którego stał. I to szczególnie tych, gdzie tam w dole. Ludzi zapomnianych po roku 89, pozostawionych samym sobie. Pusty śmiech.
Ale po jakimś czasie otworzyła się i druga klapka z napisem: „biskupi”. Bo w tym filmie jest ich dwóch. Obaj w roli, której powinni w życiu unikać (albo Bogu, albo mamonie). Wygląda na to, że byli kadrowymi oficerami bezpieki lub co najmniej tajnymi jej współpracownikami. Kto i za czyją rekomendacja dał im te sakry biskupie? Przecież nie byli samozwańcami. Przecież oni dawali rekomendacje Gontarczykom. Tu się otwiera wielka czarna przepaść, z której widać, że niemożliwa była lustracja hierarchii kościelnej. Lustracji, która przeprowadzona wcześniej uchroniłaby Kościół przed kryzysem, który teraz mamy. Bo jeżeli tacy ludzie doszli tak daleko, to znaczy, że mogli otworzyć szeroko drzwi Kościoła dla wilków. To znaczy, że mogli wprowadzić do seminariów ludzi do szpiku kości zepsutych. Mogli kalać Kościół wiedząc, że nic im nie grozi. Że solidarność z oficerami prowadzącymi nie da im zrobić krzywdy.
Jeden ksiądz daleko od Polski i od kontaktów z nią. Wydaje się, że bezpieka powinna o nim zapomnieć. Ale wokół niego – jak się szacuje – było około sześćdziesięciu tajnych współpracowników, których jedynym zadaniem było: niszczyć. Za co? Ksiądz Blachnicki był dla nich bardzo realnym zagrożeniem. Raz, że był prawdziwym księdzem a nie przebierańcem, a dwa, że zostawił po sobie masę ludzi, którzy byli rdzeniem podziemia „S”. Promieniował z daleka.
A co tam słychać u byłych „przyjaciół księdza Jerzego”, którzy uwieszali mu się na szyję, wpinali krzyżyki do marynarek, chodzili na msze za Ojczyznę. Jakże oni musieli cierpieć katusze z tego powodu. Co oni dziś porabiają? Jak spieniężyli legitymacje członkowskie „S” sprzedane na aukcji u Urbana? Dały chociaż godziwy zysk?
Stalinsyny.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo