Cóż za spektakl politycznej ślepoty i dyplomatycznego sabotażu! Wołodymyr Zełenski, w swoim niezmierzonym geniuszu, postanowił wpaść do Gabinetu Owalnego jak pan na włościach, przekonany, że USA są mu winne dożywotnie wsparcie. Wchodzi pewny siebie, jakby miał na stole nie kartę przetargową, a dekret zobowiązujący Amerykanów do dalszego finansowania wojny. Wystarczyło jednak kilkadziesiąt minut, by rozmowa zmieniła się w festiwal wzajemnych pretensji i rozczarowań. Kluczowa umowa o eksploatacji ukraińskich metali ziem rzadkich – ta, która mogłaby rzeczywiście pomóc Ukrainie – nie została podpisana, bo Zełenski wolał uprawiać dyplomatyczny stand-up.
I co robi prezydent Ukrainy? Zamiast wyciągnąć rękę, pogłębić współpracę i pokazać się jako rozsądny lider, zaczyna prawić Trumpowi kazania. Tak, Donaldzie, to wszystko twoja wina. Może jeszcze globalne ocieplenie i plaga szarańczy w Afryce? Jakby tego było mało, Zełenski oskarża prezydenta USA o powtarzanie "rosyjskiej propagandy". Bo przecież, jak świat długi i szeroki, każdy, kto nie wpisuje się w narrację Kijowa, automatycznie jest agentem Moskwy.
Nie zapominajmy o wiceprezydencie J.D. Vance’u, który również postanowił przypomnieć Zełenskiemu, że USA wpompowały w Ukrainę miliardy dolarów i może jednak wypadałoby okazać odrobinę wdzięczności. Ale gdzie tam! Nasz bohater nie widzi problemu, by otwarcie antagonizować ludzi, od których zależy przetrwanie jego kraju. Zamiast pragmatyzmu, mamy kolejną odsłonę politycznego kabaretu, który kończy się tak, jak można było przewidzieć: prezydent USA nie widzi sensu w kontynuowaniu rozmów, Zełenski wychodzi wściekły i Ukraina zostaje sama z coraz bardziej pustą kasą i topniejącym poparciem na Zachodzie.
I tutaj dochodzimy do kluczowego pytania: co powinna zrobić Polska w obliczu takiej dyplomatycznej katastrofy? Po pierwsze, przestać zachowywać się jak junior partner Ukrainy i zacząć myśleć o własnych interesach. Oto kilka punktów, które powinny stać się podstawą naszej polityki:
Po pierwsze, **dywersyfikacja sojuszy**. Polska od lat wpada w tę samą pułapkę – uzależnia się od jednego patrona. Najpierw był to Berlin, teraz Waszyngton, a w międzyczasie rzekomo „bratnia” Ukraina. To błąd. Musimy prowadzić samodzielną politykę, rozmawiać z każdym i zawsze mieć kilka opcji na stole. Silniejsze relacje z Europą, współpraca z krajami spoza NATO, a przede wszystkim dbałość o niezależność energetyczną i gospodarczą to klucz.
Po drugie, **wzmocnienie własnych sił zbrojnych**. Wspieranie Ukrainy jest jedno, ale zapominanie o własnych zdolnościach obronnych to już sabotaż. Historia pokazuje, że sojusznicy przychodzą i odchodzą, a gdy przyjdzie co do czego, Polska zostanie ze swoim potencjałem militarnym i albo będzie zdolna do obrony, albo będzie błagać o litość. Trzeba inwestować w nowoczesne technologie, rozwijać przemysł zbrojeniowy i przede wszystkim – szkolić ludzi.
Po trzecie, **czas na aktywną dyplomację**. Czekanie, aż ktoś załatwi sprawy za nas, to już nawet nie naiwność – to głupota. Musimy budować własne bloki współpracy, proponować rozwiązania i nie pozwalać na to, by Polska była jedynie przedmiotem decyzji podejmowanych gdzie indziej. Mamy potencjał do odgrywania większej roli – trzeba go tylko wykorzystać.
Po czwarte, **realizm w polityce zagranicznej**. Koniec z romantycznym idealizmem i udawaniem, że świat działa według jakichś wysokich wartości. Nie, działa według interesów i jeśli Polska nie zacznie kierować się własnym, to skończy jako pionek w cudzych rozgrywkach. Przykład Zełenskiego jest tutaj idealny – zamiast pragmatyzmu i chłodnej kalkulacji, postawił na moralizatorstwo i emocje, co kosztowało go amerykańskie wsparcie.
Po piąte, **wspierajmy Ukrainę, ale z głową**. Nie możemy dłużej być ślepym adwokatem Kijowa. Polska powinna pomagać sąsiadowi w taki sposób, który realnie służy również nam. Oznacza to twarde negocjacje w sprawie gospodarki, polityki rolnej i zabezpieczenia naszych interesów. Nie możemy dalej działać w trybie "dajemy, a w zamian dostajemy pretensje".
Podsumowując: Zełenski w spektakularny sposób zmarnował szansę na wzmocnienie swojej pozycji. Polska nie może pozwolić sobie na podobne błędy. Musimy dbać o własne interesy, prowadzić politykę na chłodno i przede wszystkim – nie dać się wciągać w cudze awantury. Bo na koniec dnia liczy się jedno: kto myśli o sobie, ten przetrwa.
Domorosły filozof o dużych aspiracjach starający się ogarnąć świat dawna mądrością.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka