Podczas plenarnego posiedzenia Sejmu, w trakcie pierwszego czytania przedstawiłem stanowisko klubu Kukiz’15 do ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, dr. 2446 i 2447.
Pełna treść wystąpienia.
Niewątpliwie konstruowanie takiego molocha odbyło się na drodze dość szerokich konsultacji społecznych. Chwali się tym też samo Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które na swoich stronach internetowych przywołuje fragmenty listów poparcia dla wprowadzanej ustawy. Oczywiście fragmenty specjalnie dobrane.
Jednak trzeba powiedzieć, że ustawa w takim kształcie nie rozwiązuje problemów polskiej nauki i polskiego szkolnictwa, co więcej je generuje.
Największym mitem tej legislacji jest to , że rzekomo ta ustawa ma deregulować, decentralizować polską naukę. To jest wierutna bzdura. Przecież nie na tym polega deregulacja i decentralizacja, że 4 wcześniejsze ustawy o objętości powiedzmy 30 stron, zastępuje jedna ustawa regulująca wszystkie – jak chce tego ministerstwo – obszary życia naukowego, o objętości 120 stron.
Drugim wielkim mitem, przedstawianym jako argument za zmianami w systemie nauki i szkolnictwa wyższego jest złe wydatkowanie pieniędzy i brak polskich uczelni w prestiżowych rankingach.
Ta druga kwestia jest najprostsza do wyjaśnienia. Przyczyny podstawowe są trzy i to wszystkie związane z metodologią tworzenia takich rankingów. Po pierwsze bierze się w nich pod uwagę tzw. tradycję – czyi premiowane są uczelnie, z których wywodzą się np. nobliści, premiowana jest afiliacja światowej sławy uczonych – co jest fikcją, gdyż są takie uczelnie, do których grona profesorskiego należą osoby, które nigdy w tej uczelni swojej nogi nie postawili i wreszcie premiowane są publikacje w tzw. uznanych czasopismach naukowych – w przypadku nauk nieeksperymentalnych, ale też tych eksperymentalnych, często dzieje się to za opłacanie publikowania i wzajemne cytowanie.
Dodatkowym powodem nieobecności polskich uczelni jest faktyczne niedofinansowanie polskiej nauki i rzeczywiście złe wydatkowanie pieniędzy na granty czemukolwiek służące. Ale w tym udział mają też instytucje kierowane bądź nadzorowane przez ministra Jarosława Gowina.
Jednym z nich zajęło się nawet CBA, ale tylko dlatego, że sprawa została nagłośniona z powodów politycznych. A ile jest takich przypadków, że grant jest przeznaczany na projekt niczemu nie służący, ale nikt go nie chce napiętnować – także z powodów politycznych. Przytoczmy tu choćby dwa przykłady: jeden z profesorów otrzymał prawie 2 miliony złotych na badania, mające na celu opracowanie „epidemiologicznego modelu mowy pogardy” – przecież to absurd. Drugi przypadek rzeczywiście bezsensownego grantu to badanie jedzenia drożdżówki jako problemu społecznego (w podtytule jest jeszcze gorzej– etnograficzne badanie dziecięcej otyłości w Polsce)
O takich perełkach jak dofinansowanie badań problemów: „Męskie fantazje – od freikorpsu do wszechpolaków” lub „Relacje genderowe w zakładzie Dulskich” albo też „Gombrowicz od tyłu. Projekt krytyki analnej na przykładzie powieści Ferdydurke” nie wspominałbym, gdyby nie to że wydano na nie po kilkaset tysięcy złotych, a nic rozwiązanie tych pseudoprobemów nie przyniosło. Choć właśnie tzw. wyniki tych badań najprędzej są publikowane w tzw. czasopismach wysokopunktowanych, które wpływają na ranking uczelni.
Więc jak brać na poważnie te kryteria i tworzone na ich podstawie rankingi, mające być jedną z przyczyn zmian w polskim systemie nauki? Zwłaszcza, że granty takie są realizowane na uczelniach, które mają szansę stać się elitą polskiej nauki i być zaliczone do tzw. uczelni badawczych.
Trzecią kwestią mającą poprzeć projekt tzw. ustawy 2.0 jest teza, że rzekomo ustawa ta poszerza autonomię uczelni. Ministerstwo żongluje tym hasłem jak cyrkowiec piłeczkami. W praktyce Ministerstwo wprowadza takie rozwiązania, które tę autonomię ograniczają. Zwróćmy uwagę na dwie kwestie: Radę Uczelni i powiązaną z nią funkcję i pozycję rektora uczelni.
Już pierwsza kwestia osadzenia Rad Uczelni jako obligatoryjnych organów uczelni publicznych wskazuje, że pojawia się dodatkowa instytucja kontrolująca i nadzorująca funkcjonowanie publicznych szkół wyższych. Jeśli idzie o te organy, to tu jest sporo nie tyle nawet niejasności, co nielogiczności. Dlaczego te podmioty nie wchodzą w skład organów uczelni prywatnych, przecież ustawa reguluje także ich funkcjonowanie a uczelnie niepubliczne także korzystają ze środków publicznych i to niekiedy znacznych.
Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby, by zamiast Rad Uczelni – obligatoryjnych i generujących koszty, były Rady Powiernicze: złożone z osób zasłużonych dla środowiska naukowego danej uczelni, osoby reprezentujące tzw. otoczenie społ.-gosp., związane z obszarem funkcjonowania uczelni i działające społecznie.
Przeciwko powoływaniu Rad Uczelni przemawia także obawa o to, że mogą być one zdominowane przez układy polityczno-biznesowe. To nie jest czcza obawa. Ma rację jeden z profesorów, dodam, że młodych profesorów, ale już zorientowanych w funkcjonowaniu uczelni wyższych, który twierdzi, że: „jeśli chodzi o nieformalne naciski na uczelnię, to ten sektor jest tak zależny od otoczenia zewnętrznego, że raczej należy go chronić przed dodatkowymi wpływami”. A przecież Rada Uczelni w zapisach projektu ustawy ma niemal nieograniczone możliwości wpływania na uczelnię.
Wiemy jednak, że Rady Uczelni to jeden z istotnych fundamentów tej ustawy. Traktowany bardzo ambicjonalnie przez środowisko Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Na tyle ambicjonalnie, że prawdopodobnie posłowie większości sejmowej muszą go zaakceptować, gdyż w przeciwnym razie groziłoby to rozbiciem rządowej koalicji. Dlatego też z powodów racjonalnych i merytorycznych będziemy proponować poprawki, których przyjęcie sprawi, że zachowana zostanie równowaga między autonomią uczelni a koniecznością weryfikowania jej funkcjonowania przez podmiot zewnętrzny.
Mało czasu na wystąpienie powoduje, że dotknę jeszcze tylko kilku kwestii, które powinny być poprawiona w KENiM. Jedną z nich jest pozycja rektora. Olbrzymi wpływ na nią będzie miał sposób jego desygnowania. Tak desygnowania, a nie wybierania. No bo zawsze będzie decydowała o tym Rada Uczelni. Albo przez bezpośredni wybór, albo przez podrzucenie – jak kukułczego jajka – dwóch kandydatur senatowi lub elektorom danej uczelni.
Wybrany w ten sposób, a w istocie rzeczy, desygnowany rektor otrzymuje na mocy ustawy znaczną część dotychczasowych kompetencji senatu, rad wydziałów i dziekanów. Dostaje dużą władzę dydaktyczną i ekonomiczną. W istocie rzeczy będzie niemal „dyktatorem” w strukturach uczelni. Będzie mógł w sposób całkowicie dowolny decydować o władzach podległych mu instytucji uczelni, jak też dowolnie kształtować politykę kadrową. A także decydować o majątku uczelni.
Projekt ustawy w praktyce likwiduje też wydziały. Co z tego, że mogą one być powoływane przez statut uczelni, gdy stracą status podstawowych jednostek organizacyjnych uczelni. Rodzi to poważne skutki zwłaszcza dla uczelni regionalnych. Dotychczas wydziały różnych uczelni, przez porównanie ze sobą, otrzymywały określoną kategorię, która dawała im prawo doktoryzowania i/lub habilitacji. Były więc uczelnie w całości słabsze, ale mające takie prawa przez mocne wydziały. Przez rozwiązania tej legislacji stracą je, a wraz z nimi dofinansowanie.
Kolejna rzecz, która jest nie do przyjęcia, to zastosowana w uzasadnieniu zmian statusu uczelni słowna żonglerka. Nie ma przepisu gwarantującego status uniwersytetu (wieczyste utrzymanie uprawnień do nadawania stopni) uczelniom istniejącym w chwili wejścia w życie ustawy. Dlatego też co najmniej dziwią zapewnienia, a powinno się je wprost nazwać manipulacją, że uczelnia, która straci uprawnienia do doktoryzowania i habilitacji nadal będzie nazywać się uniwersytetem, choć bez tych praw. To absurd, choć w tej kadencji Sejmu, z powodów politycznych nacisków, już zastosowany w odniesieniu do jednej z akademii.
Bardzo niebezpieczna jest też kwestia utraty uprawnień do nadawania stopni po 2021 – zwłaszcza dla uczelni regionalnych. Jak wiadomo ewaluacja i parametryzacja oparte są na porównywaniu do siebie podmiotów. Przy czym kryteria ustala minister w rozporządzeniu, a progi na kategorie są ustalane po zebraniu danych. Można tym sposobem dostosowywać wyniki do bieżących potrzeb politycznych. Trzeba przy tym wiedzieć, że okres ewaluacyjny trwa, a zasady wciąż nie są znane.
I na koniec ostatnia krytyczna uwaga, ze względu na ograniczony czas. Bo też trzeba coś pozytywnego powiedzieć o projekcie.
Ustawa 2.0 w praktyce daje dwa modele optymalne szkół wyższych: uczelnię badawczą – kilka, maksimum kilkanaście w Polsce i szkoły zawodowe, które stracą status uniwersytecki. Próba stworzenia czegoś pośredniego w zamyśle wnioskodawcy, czyli uczelni badawczo-dydaktycznych, jest na razie niewidoczna.
No jak się rzekło także kilka uwag pozytywnych. Niewątpliwie pozytywne rozwiązanie do przyjęcie dwóch ścieżek awansu zawodowego nauczycieli akademickich, tzw. ścieżki naukowej i dydaktycznej – po uzyskaniu tytułu doktora. Jednak i to rozwiązanie wymaga poprawki. W projekcie ustawy najwyższe stanowisko dydaktyczne to profesor uczelni, co w konsekwencji oznacza, że dydaktyk nigdy nie osiągnie najwyższej kategorii zaszeregowania. Należy zrównać dydaktyczną i naukowo-dydaktyczną ścieżkę kariery tak, żeby pracownik dydaktyczny mógł zajmować stanowisko i otrzymywać wynagrodzenie równe profesorowi tytularnemu.
Zresztą zgoda na takie rozwiązanie będzie dowodziła transparentności wnioskodawców
Klub Kukiz’15 przedstawi w dalszym procedowaniu tej ustawy, odpowiednie poprawki.
Józef Brynkus
Poseł na Sejm RP, Kukiz’15
Wideo wystąpienia TUTAJ.
dr hab. prof. UP Kraków Józef Brynkus - wykładowca akademicki, poseł VIII kadencji Sejmu RP Ruch Kukiz'15, wybrany z okręgu nr 12 (Małopolska zachodnia). Mój fanpage na FB: https://www.facebook.com/brynkusjozef/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka