Bronisław Wildstein w wywiadzie prezentowanym na stronach Teologii Politycznej określił siebie jako "liberalnego konserwatystę". Od lat pojęcie to drażniło mi zmysł semantyczny. W ustach ulubionego publicysty przelało czarę goryczy.
Któż to taki ten liberalny konserwatysta? Używający tej nazwy mają zwykle na myśli: liberalny w gospodarce, konserwatywny w sferze wartości społecznych.
Takie użycie pojęcia "konserwatyzm" sugeruje, iż termin ten odnosi się jedynie do wartości społecznych. Że konserwatyzm jest spojrzeniem cząstkowym, nie dotykającym spraw gospodarki.
Jest to ujęcie z gruntu fałszywe. Opowiedzenie się za wolnym rynkiem, niskimi podatkami i poszerzeniem zakresu dowolnego dysponowania własnością prywatną to postulaty nie tylko liberalne, ale i konserwatywne. W każdym bądź razie są one konserwatywne na dziś dzień w Polsce, gdyż konserwatyzm jest spojrzeniem elastycznym, zależnym od czasu i miejsca.
Bronisław Wildstein nie jest liberalnym konserwatystą. Jest po prostu konserwatystą - w każdym razie tak można wnosić po lekturze jego publicystyki. Najpewniej z aprobatą odniósłby się do gospodarczego podejścia George`a Gildera. Ekonomisty konserwatywnego, a nie liberalno-konserwatywnego (trzymając się europejskiej semantyki tych pojęć).
Używanie oksymoronu "liberalny-konserwatyzm" jest de facto dawaniem pola wrogowi ideologicznemu. Bo też niezależnie od tego, że na niwie politycznej sojusz konserwatystów z liberałami jest dość naturalny i możliwy, o tyle na gruncie idei liberalizm stanowi dla konserwatysty takiego samego wroga, jak socjalizm. Widać to z pism takich myślicieli, jak choćby Scruton.
Zdaje sobie sprawę, że moje stanowisko może wywołać zdziwienie. Nie mniej jednak semantyka pojęcia "liberalny konserwatysta" jest dla mnie tego samego sortu, co "małżeństwa gejowskie". A fakt, że od wielu lat zbitka ta gości choćby w tytułach gazet, stanowi smutne świadectwo bałaganu pojęciowego.
Inne tematy w dziale Polityka