jlv2 jlv2
144
BLOG

Trochę o demokracji Rzymu (cz. II)

jlv2 jlv2 Polityka Obserwuj notkę 13

Początkowo chciałem pisać o tym, co się działo dalej. Po komentarzach p. Foltyna i p. Ultrarechta postanowiłem jednak wpierw coś powyjaśniać. Bez zrozumienia tego dalsze opisy będą odbierane w kategoriach nam współczesnych, w naszej mentalności i w naszym systemie pojęciowym. Przez co wyjdzie na to, że niby wszystko będzie jasne, ale nic nie będzie zrozumiałe.

Podstawowym błędem jest stwierdzenie, iż demokracja rzymska miała charakter arystokratyczny wedle Monteskiusza. Ówcześni Rzymianie za takie tezy zabiliby Monteskiusza śmiechem. Proszę zauważyć: plebejusze nie poszli na noże z patrycjuszami. Do żadnego powstania tam nie doszło. Zastosowali secesję. Nie wynieśli się gdzieś indziej i nie założyli własnego miasta. Zademonstrowali tylko, że wbrew ich woli patrycjusze nic dadzą rady zrobić. Bo i jak? Skoro armia w trzonie swoim składała się właśnie z plebejuszy, to nawet nie było czym lub kim stłumić buntu. Z drugiej strony obie strony konfliktu były świadome, że nie wolno przeciągać struny, bo to oznacza zniszczenie państwa. Dlatego właśnie patrycjusze ustąpili godząc się na ograniczenia swojej władzy (trybuni ludowi, prawo plebiscita, prawo provocatio i wiele innych). Zaś plebejusze byli na tyle mądrzy, by nie przegiąć struny w drugą stronę. Obie strony bowiem były patriotami. Chcieli nie swoich interesów przede wszystkim, ale państwa.

Drugą kwestią jest podejście Rzymian do bogów. Nikt w Grecji np. nie wątpił, jakiej to płci jest dany bożek. Rzymianie tego pewni nie byli. Nie na darmo inwokacje do bogów zaczynały się od frazy: "czy bogiem jesteś, czy boginią...." (tu leciała reszta). Mieli niezwykle sformalizowany sposób zwracania się do bóstw. Nie do pomyślenia było zwrócenie się do boga tekstem typu "Marsie, pomóż!". To byłoby wręcz obraźliwe dla bóstwa. Formuły modlitw zatwierdzano urzędowo (!), tak jak i procedury obrzędów. Ciekawostka: zwykłych drzwi do domu chroniły aż trzy bóstwa, jedno zajmowało się drzwiami, drugie futryną, a trzecie zawiasami. Potem się z tego nabijał pisarz chrześcijański, że co to za bóstwa, skoro aż troje potrzeba do jednych drzwi. Nie mógłby jeden zająć się wszystkim? Mentalność rzymska traktowała modlitwy na zasadzie "daję, abyś i ty dał". Czyli były to swego rodzaju umowy handlowe. Np. właściciel statku składał ofiarę Neptunowi, zobowiązując się do jakiejś ofiary, jeżeli statek szczęśliwie wróci z rejsu. Jak wrócił szczęśliwie, to ofiarę spełniano. Jak wrócił trochę połamany, bo trafił na sztorm, zadeklarowaną ofiarę zmniejszano. No, a jak nie wrócił, bo był zatonął, to takiego wała. Nie dopilnowałeś, boże, to nie dostaniesz. Trzeba się było starać. Rzymianie nie dysponowali pojęciem bóstw uniwersalnych. Mieli swoich bogów i uznawali, że ich bogowie chronią Rzym. Zaś inne miasta chronią inni bogowie. Stąd pojęcie przeniesienia boga (dedicatio). Jak Rzymianie nie mogli długo zdobyć jakiegoś miasta, to wychodzili z założenia, że to dlatego, że bóg chroniący owo miasto, w dobrze pojętym własnym interesie (ofiary) uniemożliwia jego zdobycie. Nie napuszczali swoich bogów na tamtych, tylko (to była cała uroczysta procedura) składali ofertę. Sprowadzała się ona do tego, że prosili tamtego boga, by przestał opiekować się tamtym miastem, a przeniósł się do Rzymu. Deklarowali uroczyście zbudowanie takiemu bóstwu świątyni jeszcze lepszej, niż miał w tamtym mieście i gwarantowali regularne ofiary. Jeżeli zdobyli to miasto, uznawali, że tamten bóg "wszedł w układ", i w te pędy wznosili mu świątynię w Rzymie, zgodnie z kontraktem, zaś kolegium kapłańskie i środki na ofiary były dekretowanie uchwałami Senatu. To jest przyczyną niezwykłej tolerancyjności religijnej Rzymian. Po prostu wierzyli, że na ziemi to sobie dadzą radę, ale z bogami wojen nie chcieli rozpoczynać.

Trzecią rzeczą jest, pogardzany obecnie, patriotyzm. On był, i to bardzo silny. Plebejusze mogli drzeć koty z patrycjuszami. Ale uznawali władzę Senatu. Był on otoczony niezwykłym szacunkiem. W wierszu stoi, że "wezwany, by ojczyzny bronić od wroga, Cyncynat ruszył od pługa w bój". Faktycznie, w pewnym momencie Senat powołał Cyncynata na dowódcę armii. Przedstawiciele Senatu, mający oznajmić mu tą decyzję, faktycznie zastali go na polu przy pracach rolniczych. Nie do pomyślenia było, by mu rzekli, po co przyszli. Powiedzieli "idź do domu, przebierz się godnie, albowiem będziesz słuchał słów Senatu". I ani słowem się zainteresowany nie odezwał. Poszedł, przebrał się, pewnie też umył, i wrócił. A tamci cierpliwie czekali na tym polu. Dopiero wtedy mu powiedzieli, z jaką misją przybywają i co się dzieje. Ani plebejusz Cyncynat, ani wysłannicy Senatu (patrycjuszowie) w pijanym widzie by nie pomyśleli, żeby mu powiedzieć (a on wysłuchać) z marszu. Zastanawia, czemuż to Cyncynat nie zaprosił przedstawicieli Senatu do domu? Urągałoby to powadze Senatu, bo wyszłoby na to, że przedstawiciele Senatu są od słuchania (chodźcie do domu). Znaleźli go, gdzie znaleźli i tam mu powiedzieli. Nawet tak drobna forma, jak zaproszenie do własnego domu uważana była za zniewagę Senatu i obrazę państwa. Dopiero po misji mógł (nie wiadomo, czy zrobił) Cyncynat zaprosić przedstawicieli Senatu do siebie, choćby po to, by coś zjedli przed drogą powrotną. Wtedy byli przedstawiciele już zwykłymi ludźmi, bo swoją misję spełnili. Przedtem utożsamiali "majestat ludu rzymskiego". Proszę zrozumieć tą mentalność, bo ona wiele wyjaśnia. Nie, jak dziś: "chcemy, byś został ministrem", "dobra, wpadnijcie do mnie lub ja wpadnę do was, obgadamy". I patrycjusze, i plebejusze mieli świadomość szacunku (bezwzględnego) dla państwa.

Czwartą rzeczą jest absolutny brak pacyfizmu. Rzymianin-pacyfista to pojęcie kwadratowego koła czy żonatego kawalera. Gdyby któryś odważył się stwierdzić, że jest pacyfistą, to właściwie przestawał istnieć. Żaden facet by z nim słowa nie zamienił. Nawet k*rwy by mu nie dały. To było coś nie do pomyślenia. Otoczyłaby go tak wielka pogarda, że po prostu by zginął. Sklepikarz by mu nic nie sprzedał, ostracyzm totalny. Jego właśni niewolnicy by uciekli do innych panów, żona by go rzuciła. Totalna śmierć cywilna.

Piątą rzeczą jest niezwykła zaciętość. Jak Rzymianom ktoś gdzieś skopał tyłek, to od tej pory ambicją Rzymian był rewanż. I tu się posuwali do czynów wręcz dzisiaj niewyobrażalnych. Gdyby po bitwie pod Kannami ktoś wykazał Rzymianom czarno na białym, że Hannibala szlag trafi z całą armią pod warunkiem, że obywatele Rzymu od konsula po ostatniego obywatela nago stanie na głowie na Forum, to za dwa dni by była uchwała Senatu w tej kwestii i wszyscy by to zrobili.

Szóstą rzeczą jest niezwykła dyscyplina ich armii. Znany jest przypadek wodza, co własnego syna skazał na karę śmierci, bo nie wykonał rozkazu. Prawa to obywatel miał w Rzymie. W armii był posłuch. Nawet, jak legion na jedną noc stawał gdzieś obozem, to budowano cały fort. Skąd brano choćby pale? Stąd, że legioniści nieśli je z sobą. Szacuje się, że ciężar ekwipunku legionisty to tak ok. 50 kg. I z takim ciężarem na plecach legiony bez problemu pokonywały 30-40 km dziennie. Bywało więcej. Proszę dzisiaj wyobrazić sobie decymację dywizji. Obrońcy "praw człowieka" by się chyba zapluli na śmierć. A tam stawał legion w dziesięciu szeregach. Dowódca wskazywał jedną kolumnę. I ta kolumna, oraz co dziesiąta licząc w obie strony szła pod topór. Kara była stosowana rzadko, zasadniczo tylko za tchórzostwo na polu bitwy, ale taki legion już na ogół tchórzostwa potem nie pokazywał. Kara straszna, zgoda, ale skuteczna. Dlaczegóż to legioniści nie zabili wodza? Przecież mogli. Co im zwisało - i tak idą śmierć. Nie ta mentalność. Legion, co stchórzył sam na siebie ściągał hańbę. Co innego ulec, co innego stchórzyć. 

Dopiero po zrozumieniu takiej mentalności można zająć się demokracją w Rzymie. Ale dopiero w trzecim odcinku.

jlv2
O mnie jlv2

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka