Już "profesor" (samozwańczy...) Cyryl Parkinson całe wieki temu opisywał, czym różni się proces zatwierdzania budżetu budowy elektrowni atomowej, od budżetu budowy wiaty na rowery. W przypadku wiaty decydenci wchodzą w każdy najdrobniejszy szczegół. W przypadku elektrowni atomowej "przyklepują" tylko ogólną sumę wartości kontraktu. No bo niby jakie mają inne wyjście..?
Pisałem o tej prawidłowości dawno temu. Właśnie DLATEGO do tej pory Naszej Umęczonej Planety nigdy jeszcze nie zdominowało do końca i w pełni skutecznie tylko jedno supermocarstwo, ani też - jedna korporacja rzadko kiedy ma szansę zdominować na dłużej i rzeczywiście efektywnie jakiś choć trochę większy rynek.
Po prostu - w momencie, gdy skala problemów przestaje przekraczać możliwości przeciętnych w sumie ludzi stojących na czele mocarstwa czy korporacji i gdy zmuszeni są oni w rosnącym stopniu delegować władzę i kompetencje (niezależnie od tego, jak bardzo by tego nie chcieli, a czasem nie chcą w stopniu wręcz patologicznym..!). Jeśli do delegacji władzy nie dojdzie - państwo lub korporacja uduszą się w wyniku decyzyjnego paraliżu (decydentom zwyczajnie nie starczy czasu na podjęcie wszystkich decyzji od których zależy ich przetrwanie...). Jeśli do delegacji władzy dochodzi (a dochodzi - tylko takie państwa i tylko takie korporacje, które to robią, są w stanie przetrwać nieco dłużej...), automatycznie dochodzą do głosu także interesy ludzi, którym tę władzę na niższym szczeblu powierzono.
Zarówno w państwie, jak i w korporacji pojawia się biurokracja, która ma inny zgoła "interes" i inne poglądy na świat niż najwyżsi decydenci (chyba, że biurokracji, jak to się dość często dzieje, uda się przechwycić władzę - wówczas ponownie następuje "zjednoczenie myśli i czynu" - lubo na ogół tylko chwilowe...). Oczywiście - biurokracji TEŻ do pewnego stopnia przynajmniej, zależy na tym, aby państwo trwało, a korporacja zdobywała nowe rynki. Problem polega na tym, że dla zwykłego biurokraty troska o "dobro państwa", czy "dobro korporacji" to są sprawy odświętne, odległe i raczej mało pasjonujące. Natomiast walka o własny awans, o dodatkowe, "prawe", czy "lewe" dochody, o miejsce na parkingu, o zatrudnienie rodziny czy znajomych - to sprawy, które wypełniają codzienne życie biurokraty.
Czasem pojawia się, tak w państwie, jak i w korporacji, przywódca charyzmatyczny, który potrafi swoją osobowością zaczarować podwładnych. Taki czar bywa, że i na "rasowych" biurokratów działa. Przez pewien czas! Ale to jest w sumie genetyczny wybryk. Zdarzy się lub nie.
Istnieją też metody niejakiej optymalizacji zarządzania. Państwa są pod tym względem o tyle w stosunku do korporacji uprzywilejowane, że mogą jawnie lub prawie jawnie uciekać się do przemocy. To znaczy - władca może sterroryzować biurokrację (
jak Stalin czystkami na ten przykład!). Może też być tak, że następca tronu lub uzurpator pozbawi władzy (i najczęściej też życia...) nieudolnego poprzednika i grono pasożytujących na nim totumfackich. Stąd - państwa trwają na ogół o wiele dłużej od korporacji!
Tak, czy inaczej jednak, istnieje tu istotna "bariera wzrostu". Którą najnowsze techniki przetwarzania informacji i środki komunikacji niewątpliwie przesunęły (Karol Wielki próbując zachowywać się jak Komisja Europejska - zwariowałby po kilku dniach, jeśli nie po kilku godzinach...). Z całą pewnością jednak jej NIE ZNIOSŁY.
Wiele wskazuje na to, że znakomita większość niemiłościwie panujących gosudarstw NA CAŁYM ŚWIECIE znajduje się w tej chwili na zstępującej części "krzywej wzrostu" i traci kontrolę nad swym niepomiernie rozrosłym, bo bezgranicznie żarłocznym aparatem wykonawczym. To się tyczy nawet tak brutalnych i z pozoru efektywnych reżimów jak Chiny (
kontrola państwa chińskiego nad obszarami wiejskimi interioru jest nader chwiejna i w wielu miejscach tylko pozorna...). W przypadku Polski już od dawna "nie wie lewica, co czyni prawica" i właściwie - trzyma się to wszystko w kupie raczej siłą bezwładu i przyzwyczajenia, niż z jakiegoś lepszego powodu.
W przypadku korporacji, owa "bariera wzrostu", ten "szklany sufit" zawieszony jest oczywiście jeszcze niżej niż w przypadku państwa. I bardzo dobrze! O ile znam teorię "tyranii doskonałej", która BYĆ MOŻE byłaby w stanie funkcjonować przez czas bardzo długi (tyle, że jak do tej pory nikt nie był na tyle konsekwentny, by tę teorię w całości wcielić w życie - na szczęście...) - o tyle nie słyszałem o żadnym pomyśle na "korporację doskonałą". Choć, oczywiście, właśnie od czasów "profesora" Parkinsona - całe mnóstwo cząstkowych usprawnień zostało wymyślonych i czasem nawet wdrożonych.
Podstawowy problem polega na tym, że aby korporacja wdrożyła któreś z takich usprawnień - to najpierw jej zarząd musi tego chcieć. A to wcale nie jest takie proste! Powtórzę, co napisałem na początku - owa "bariera wzrostu" bierze się z ograniczeń mentalno - czasowych nie kogo innego, jak właśnie - ludzi sprawujących "najwyższą" władzę. Im bardziej skomplikowane zadanie do wykonania, tym więcej decyzji do podjęcia i tym cięższą pracą jest koordynacja takiego projektu. Bardzo szybko dochodzi do sytuacji, w której albo firma przestaje działać, tygodniami i miesiącami czekając na najpotrzebniejsze decyzje - albo zarząd musi komuś zaufać i "w ciemno" zaakceptować decyzje, w motywy których NIGDY nie będzie miał czasu wniknąć.
Decydenci na ogół bronią się jak tylko mogą przed tą drugą alternatywą. Dlatego zwykle są bardzo zapracowani (
o czym nie tak dawno wspominałem). Im bardziej są zapracowani, tym mniej stać ich na szerszą refleksję. W tym choćby taką właśnie - że doszli do "szklanego sufitu" i coś z tym trzeba zrobić. Bodaj - zatrudnić konsultanta, który powie im, jak mogą z tego wybrnąć, tracąc możliwie jak najmniej (bo stracą z całą pewnością, tego się już nie uniknie!). Nie mówiąc już o tym, że zatrudnienie takiego konsultanta, to przecież kolejny projekt, podległy tym samym prawidłowościom, co wszystkie poprzednie...
Kiedy byłem młodszy i pracowałem w dużej korporacji, miałem lepszą pamięć niż mam w tej chwili - pewnie też bardziej rozwiniętą wyobraźnię i większą łatwość podejmowania decyzji (w tej chwili bez narady z Lepszą Połową, to już nawet trudno mi zdecydować, czy najpierw wyrżnąć dziś choć część młodych brzózek, które nam odrosły na zaoranym 5 lat temu gruncie - czy jednak lepiej zająć się źrebiętami i spróbować wreszcie zrobić im te "zootechniczne" zdjęcia, na co ostatnio albo nie było pogody, albo czasu...). W związku z czym, przez 3/4 czasu pracy zbijałem bąki i czekałem, aż "wyższy szczebel" podejmie jakąś decyzję! Do stanowiska, na którym już naprawdę musiałbym się przyłożyć do roboty - wtedy nie awansowałem...
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka