Wpadły mi właśnie w ręce "Mini wykłady o maxi sprawach". Mało poważna książeczka, ale swego czasu - dość popularna. Ponieważ wciąż mamy sezon ogórkowy - postanowiłem podzielić się z Państwem wrażeniami z tej rozrywkowej lektury...
Z pierwszym "mini wykładem", traktującym "O władzy" o tyle warto i należy się zgadzać, że krytykuje w nim Kołakowski typowe dla tzw. "postmodernizmu" traktowanie wszystkich relacji międzyludzkich jako relacji dominacji i podporządkowania - i dążenie, w związku z tym, do zniszczenia wszystkich tych relacji w imię "wyzwolenia". Jest przy tym na tyle dyskretny i stonowany, że i samo słowo "postmodernizm" w tym (a bodaj i w żadnym innym) "mini wykładzie" bynajmniej nie pada.
No właśnie: czy warto i czy należy..?
Kołakowski pisze: W najszerszym znaczeniu "władzą" nazywamy wszystko, co pozwala nam wpływać na otoczenie - naturalne czy ludzkie - w pożądanym kierunku. Małe dziecko, które po raz pierwszy potrafi samo wstać albo zaczyna chodzić, zdobywa pewien zakres władzy nad swoim ciałem i widzimy, że się z tego cieszy.
Problem polega na tym, że bardzo trudno przyjąć, iż dziecko cieszy się z jakkolwiek rozumianej "władzy".
Istnieje kategoria bardziej od "władzy" podstawowa - jest to bezpieczeństwo. Możliwość kształtowania otoczenia zgodnie z naszymi życzeniami tworzy poczucie bezpieczeństwa: i to się tyczy zarówno indywidualnej sprawności motorycznej (Bruce Lee karate mistrz ma większą "władzę" nad swoim ciałem i cieszy się większym poczuciem bezpieczeństwa z tego wynikającym niż na ten przykład 200-kilowy potwór, przykuty do łóżka...), jak i polityki wielkich mocarstw.
Małe dziecko zdobywając powoli kontrolę nad swoim ciałem i nad otoczeniem - tworzy sobie własną "strefę bezpieczeństwa". Strefę, która z czasem zastąpi "strefę bezpieczeństwa" wytwarzaną dlań przez jego rodziców.
Naprowadza nas to na ważny trop. Bezpieczeństwo można sobie bowiem zapewnić na dwa sposoby. Albo maksymalizując własną kontrolę nad otoczeniem - albo też, odnajdując protekcję i opiekę u kogoś innego.
Zwierzęta stadne, do przykładu których
zawsze odwołuję się w takich rozważaniach, dzielą się na "osobniki alfa" (taki osobnik jest w zwierzęcym stadzie zwykle jeden - lubo dyszy mu za plecami grono pretendentów, do czasu tylko uznających jego dominację...) i "osobniki beta". "Osobnik alfa" maksymalizuje swoje bezpieczeństwo sprawując władzę nad stadem. Wszyscy pozostali członkowie stada - maksymalizują swoje bezpieczeństwo ulegając tej władzy.
Obie strony tego układu - zyskują to samo: poczucie bezpieczeństwa. Stosunek dominacji i podległości jest tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
Jak stwierdza ludowa mądrość: pies by nie wziął, jakby suka nie dała. Nie dlatego istnieje na świecie władza, że są ludzie żądni władzy i gotowi do używania przemocy wobec innych - lecz dlatego, że (jak należy domniemywać, choć trudno tu o jakikolwiek eksperyment...) ogromna większość ludzi z natury gotowa jest uznawać władzę i podążać za jej rozkazami.
Ci, którzy pragnęli zniszczyć władzę w imię jakkolwiek rozumianego "wyzwolenia" - tak naprawdę robili krzywdę nie członkom dominującej elity, lecz właśnie - owym, o wiele liczniejszym tłumom, które z faktu podległości władzy czerpały własne poczucie bezpieczeństwa. Stąd, są wszystkie takie zakusy "wyzwolicielskie" z definicji skazane na niepowodzenie!
Również ci, którzy pragną wyrugować relacje dominacji i podporządkowania nie tylko ze stosunków politycznych, ale z wszelkich w ogóle stosunków międzyludzkich (aczkolwiek - to należy przyznać - wyodrębnienie "polityki" z całej reszty jest kwestią arbitralnej zupełnie definicji...) - większą krzywdę czynią tym, którzy w tych relacjach zajmują pozycje podporządkowane, niż tym, którzy zajmują w nich pozycje dominujące. Osobnik słaby, niedojrzały, wycofany - pozbawiony opieki ze strony silniejszego - nie ma już żadnej innej podstawy, na której mógłby budować swoje poczucie bezpieczeństwa. Jest zatem, pod presją takiej "wyzwolicielskiej" działalności skazany na co najmniej - ciężką nerwicę.
Osobnik dominujący zawsze da sobie radę.
Refleksja powyższa stawia zaś w zupełnie innym świetle finalną konkluzję, do której dochodzi Kołakowski: Narzędzia kontroli ludu nad władzą nigdy nie są doskonałe, ale najskuteczniejsze co ludzkość do tej pory wymyśliła, aby zapobiegać samowolnej tyranii, to to właśnie: utrwalać narzędzia nadzoru społecznego nad władzą i ograniczać zakres władzy państwowej do tego, co naprawdę niezbędne, by ład społeczny był zachowany.
To by była piękna maksyma, gdyby była realna! W rzeczy samej historia współczesnej tzw. "liberalnej demokracji", która TEORETYCZNIE na takim właśnie założeniu ma się rzekomo opierać - jest bardzo krótka. Tak krótka, że w skali dziejów powszechnych, wciąż jeszcze jest to zaledwie eksperyment.
I to eksperyment, który - wszyscy to widzimy, tylko nie wszyscy się zgadzamy co do przyczyn tego stanu rzeczy - idzie w coraz to mniej pożądanym kierunku. Być może właśnie dlatego: że tacy jak Kołakowski ideolodzy tego systemu - ignorują prawdziwe znaczenie relacji dominacji i podporządkowania, czynią "władzę" stosunkiem samoistnym i jednostronnym, podczas gdy jest to jedynie środek do celu - i gdy ma on naturę symetryczną i wzajemną..?
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura