Jacek Kobus Jacek Kobus
211
BLOG

Dlaczego konie..?

Jacek Kobus Jacek Kobus Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Dokładnie o 23.22 (taki jestem mądry, bo naprzeciwko łóżka mam zegar...) wyrwał mnie z objęć Morfeusza (i z objęć spacyfikowanego koćkodana...) tętent kopyt za oknem.

Nie zerwałem się jak sprężyna by biec, ratować, łapać. O nie! Co trening, to trening. Dziesiątki razy wybiegałem w nocy słysząc tętent kopyt. Co oznaczało - zwykle - stado poza ogrodzeniem. Od razu usłyszałem, że ten tętent jest inny. Dużo lżejszy!

 
Acha! Pomyślałem sobie: nie stado - tylko smarki po niewłaściwej stronie płotu... Ewentualnie: ganiają się wokół wiaty...
 
W rzeczy samej, zagubiony Mijan biegał wzdłuż ogrodzenia po jego stronie zewnętrznej, a jego Szanowny Ojciec - towarzyszył mu równolegle po tegoż samego ogrodzenia stronie wewnętrznej.
 
Nic nie musiałem robić. Mijan znalazł w końcu miejsce, gdzie dał radę prześlizgnąć się pod dolnym drutem płotu i tym sposobem, powrócić na stęsknione łono swojego stada - na tym przygoda się zakończyła.
 
 
Nie zamierzam opowiadać jakichś duszoszczypatielnych kawałków o tym, czym dla mnie są nasze konie i dlaczego wyrwany z objęć Morfeusza (tudzież spacyfikowanego z wielkim trudem koćkodana...), mimo wszystko biegnę po nocy łapać lub ratować.
 
Raz, że to w sumie oczywiste (bez koni byłbym TYLKO bezrobotnym i niepoczytnym publicystą - a tak, przynajmniej jestem bezrobotnym i niepoczytnym publicystą z końmi...: Witkacy w którejś ze swoich powieści wprowadził postać, która "jest przynajmniej hrabią" - nawet, jeśli nic z tego nie wynika i nawet jeśli nic innego owa postać nie potrafi i niczego sobą nie reprezentuje - hrabią w żadnym razie nie jestem, ale - przynajmiej mam konie...) - a dwa: a cóż komu do tego..?
 
Z kolei o tym, jak widzę sensowność hodowli koni w świecie współczesnym - rozpisałem się ongiś dokładnie choć, jak na moje możliwości zwięźle, można sobie to poczytać pod tym linkiem - i, zasadniczo, nic nie mam do dodania rewolucyjnie nowego.
 
Jest tylko jedna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Koń to nie piesek ani kotek. Tym mniej - złota rybka!
 
Nie chodzi o to, że jest większy, dużo je, a jeszcze więcej sra. Chodzi o to, że "koń" jako gatunek zwierzęcia użytkowego, a także wyodrębnione przez człowieka w tym gatunku "rasy" - to nie jest, wciąż (!) - "projekt zamknięty".
 
Postęp techniczny w drugiej połowie XIX wieku dał ludziom silnik spalinowy ZANIM udało się choćby zbliżyć do granic możliwości doskonalenia "biologicznych środków transportu", w tym - koni.
 
Granic tych wciąż jeszcze nie osiągnięto. Choć - należy domniemywać, że oczywiście, granice takie istnieją: na poziomie komórkowym wyznacza je sprawność przemiany materii i krążenia energii w żywych tkankach (NIE JEST PRZYPADKIEM, że gdy głaszcze się konia, jest on ciepły - koń ma wyższą temperaturę ciała niż człowiek - bo i jego metabolizm jest szybszy...). Na poziomie całego organizmu - głównie jego ewolucyjne dziedzictwo, boż nie można konia, w przeciwieństwie do samochodu, rozebrać na części i poskładać na nowo tak, żeby szybciej jeździł lub więcej był w stanie uciągnąć!
 
Zgadzam się oczywiście, że to ciekawostka bez większego praktycznego znaczenia - niezależnie bowiem od tego, o ile szybciej mogą jeszcze konie biegać, o ile wyżej skakać, ile ładunku więcej i szybciej ciągnąć - bez jakiegoś, trudnego do wyobrażenia na chwilę obecną Armageddonu - raczej nikt nie zamierza zastępować na powrót czołgów, trucków czy samochodów końmi.
 
Stwarza to jednak dość szczególne wyzwanie przed tymi spośród nas którzy, niezależnie od osobistych motywów, jakimi się kierują - chcą poświęcić się tak archaicznemu zajęciu jak hodowla koni.
 
Odziedziczyliśmy po naszych przodkach NIE TYLKO "jakieś zwierzęta" - ale też: pewien projekt rozpoczęty i działający, pewną myśl, pewien PROCES. Już kiedyś pisałem, że bardzo trudno jest traktować "rasę" zwierzęcia użytkowego jako "kategorię opisową", czy wręcz "jednostkę taksonomiczną" - natomiast z całą pewnością da się posługiwać tym terminem, jeśli tylko uznamy go za zjawisko dynamiczne, za proces właśnie!
 
Po co wkładać tyle wysiłku w hodowlę koni, po co je doskonalić, wystawiać do różnego rodzaju prób, ponosić ogromne koszty i wielkie ryzyko w związku z doborem możliwie najlepszych par do rozpłodu i stwarzaniem optymalnych warunków rozwoju źrebiąt..?
 
A nie wystarczyłoby po prostu rozmnażać koników jak leci i jak popadnie - dla amatorów pod tyłek i takie zwierzątka zupełnie wystarczą, a koszt będzie o ile niższy..?
 
Odpowiedzi na to pytanie dostrzegam dwie. Jedną dość prostą, drugą bardziej skomplikowaną.
 
Odpowiedź prosta zakorzeniona jest w tym, co już zostało wyżej powiedziane. Odziedziczyliśmy po przodkach PROCES - a nie "jakieś zwierzątka"! Jeśli mamy ten proces przerwać i kontentować się tym co jest - to czy naprawdę będziemy w ten sposób wierni naszym przodkom i w rzeczy samej będziemy się mogli szczerze i prawdziwie podawać za ich kontynuatorów..?
 
Równie dobrze odtwórcy historycznych formacji wojskowych mogliby zastąpić stalowe zbroje, zbrojami z masy plastycznej i kevlaru (przecież są lżejsze, a wyglądać mogą tak samo..!). Oczywistą oczywistością jest, że każdy prawdziwy "rycerz" potraktuje odzianego w kevlarowo - plastikową replikę zbroi jak niepoważnego durnia, z którym absolutnie nie warto krzyżować mieczy (niezależnie od faktu, że przecież i jeden i drugi - bawią się tylko...).
 
Tak samo nie można traktować poważnie ludzi, którzy zamiast hodować konie - tylko je rozmnażają "jak popadnie". To są "psuje", którzy łamią reguły NASZEJ zabawy..!
 
Odpowiedź druga także wynika z tego, co zostało powiedziane na wstępie - choć nie jest już taka oczywista. Proces uruchomiony przez naszych przodków nie osiągnął żadnych takich rezultatów, które można by uznać za "ostateczne", "rozstrzygające", "finalne". Wciąż rodzą się coraz lepsze konie.
 
Powstaje zatem pytanie: co się stanie, jeśli przerwiemy ten eksperyment..? Czy przypadkiem nie będzie tak, jak to zostało ujęte w "Alicji w Krainie Czarów": żeby stać w miejscu, trzeba biec do przodu..?

Rezygnacja z selekcji hodowlanej, O ILE nie zastępuje jej "selekcja naturalna" (a przecież nie zastępuje...) - jak łatwo sobie wyobrazić, po dość krótkim czasie, powinna skutkować degeneracją.
 
To zresztą łatwo na własne oczy zobaczyć. Jak ktoś z Państwa chce, ma dużo wolnego czasu i wolne środki na paliwo - mogę zademonstrować parę takich stajenek, gdzie się koni nie hodowało, tylko rozmnażało jak popadnie. Jak zobaczycie, jakich "wierzchowców" te stajenki się dochowały, sami zrozumiecie o czym mowa...
 
Co gorsza - NAWET, gdyby przyjąć, że zastąpimy "selekcję hodowlaną" jakimś rodzajem "selekcji naturalnej" (na przykład - zrealizujemy marzenie sekty "niewzorowców" i ograniczymy populację koni do kilku rezerwatów, w których będą sobie hasać na wolności...) - wcale nie należy spodziewać się po tym chociażby UTRZYMANIA tego co jest..!
 
Postęp hodowlany możliwy jest dzięki specjalizacji. Naturze konie, które biegają aż tak szybko, skaczą aż tak wysoko, czy aż tak wysoko i z taką gracją podnoszą nogi - nie są do niczego potrzebne. Mamy zresztą populacje zdziczałych koni - mustangów, brumb: poza dobrym zdrowiem i plennością, nie są to konie, które by się czymkolwiek wybitnym odznaczały.
 
Tak naprawdę, ów tyle razy już wspominany proces, który odziedziczyliśmy po naszych przodkach - nie ogranicza się jedynie do samego tylko "doskonalenia materiału genetycznego". Obejmuje także coraz lepsze zrozumienie natury konia, doskonalenie współpracy między koniem a jeźdźcem - doskonalenie techniki jeździeckiej.
 
Hodowla koni prowadzi do udoskonalenia nie tylko koni, ale TAKŻE: ludzi!
 
I ja, bez koni, byłbym zwyczajnie - o wiele gorszym człowiekiem... A przecież: i tak jestem straszny, nieprawdaż..?
 
To tyle na ten poranek: pora siodłać Bubiszcze, potem nasmarować grudę Melesugun, a potem - brać się za dokończenie ogrodzenia Wielkiego Padoku...
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości