Jacek Kobus Jacek Kobus
237
BLOG

Łyżka miodu w beczce dziegciu, czyli - co by tu napisać..?

Jacek Kobus Jacek Kobus Rozmaitości Obserwuj notkę 0

O programie telewizyjnym z naszym udziałem lepiej zapomnijmy jak najszybciej. Jak już żaliłem się wczoraj na fejsbóku - lepiej by mi było jak Korwin - Mikke obrać sobie jedno zdanie i powtarzać je w kółko, to by chociaż to jedno, jedyne najważniejsze zdanie może "przeszło".

 

Tymczasem zmieściły się same głupoty - a tego co najważniejsze (i o czym mówiłem, że najważniejsze!), czyli, że chów bezstajenny i rozród tabunowy i źrebięta z tego i dlaczego tak właśnie, a nie inaczej - już nie było. W rezultacie nie wiem właściwie, po co ta telewizja do nas przyjechała, w końcu to, że mamy konie achałtekińskie i że one są bardzo rzadkie i cenne - to już w tymże samym programie dwa razy w poprzednich latach opowiadałem.

Pewnie, że widzowie tego nie pamiętają, bo na ogół widzowie nie pamiętają niczego (nawet tego, jak sami się nazywają, a co dopiero - jak się nazywa chłopek gadający coś na ekranie... - choć pewnie doskonale pamiętają aktualny stan własnego konta, czy raczej debetu - ot, taki paradoks ludzkiej pamięci, słusznie to Machiavelli już przed wiekami zauważył, gdy pisał, że ludzie na ogół łatwo wybaczają śmierć ojca - ale NIGDY nie wybaczą przepadku ojcowizny...). Ale koncepcję miałem taką, że całe te wstępy skwituję krótko i odeślę na bloga (a po cóż innego dołożyłem ostatnio stronę ze spisem treści "Historii sekretnej..."?). Rozmowę przed kamerą koncentrując na tym, co najważniejsze i najbardziej aktualne. 

Cóż mi po koncepcjach, skoro nie umiem ich wykonać..? Ech - dno i trzy metry mułu... 

Całe szczęście, że to lokalny program o przyzerowej widowni, więc raczej mało kto zauważył jak się błaźnię (osobliwie z tym "rzeźbieniem" konia, jak mi się wszystkie stawy równo pokałapućkały...).  Było, minęło, zapomniane, koniec. 

  

Siedząc w tej rozpaczy wczoraj przed końputerem - zajrzałem przypadkiem na stronę kwartalnika "Hodowca i Jeździec". Zajrzałem, patrzę, oczom nie wierzę: tekst, który im w kwietniu posłałem byłem - jest w spisie treści najnowszego numeru. A maila od sympatycznej pani Natalii w tej sprawie - nie było... 

To, że tekst jest (Państwo zresztą już to czytali, choć w niewygładzonej formie - no i pytanie, co się zmieściło, a co ewentualnie wycięli..?), to taka łyżeczka miodu. 

Ale za tym idzie kolejna porcja dziegciu: skoro puścili, no to koniecznie trzeba iść za ciosem i jak najszybciej słać kolejny tekst ("Hodowca i Jeździec" ma straaaasznie długi cykl wydawniczy - nie wiem, czy przypadkiem na jesienny numer JUŻ nie jest za późno, a z całą pewnością - nie należy pozostałego czasu liczyć w miesiącach, choć to kwartalnik...). 

I to jest problem. Lekturę "Hodowcy i Jeźdźca" w Empiku na ten przykład, zwykle kończyłem na wstępie autorstwa redaktora naczelnego - bo znieść nie mogłem potoków urzędowego optymizmu i, pisząc wprost, zwykłego lizusostwa, jakie się z tego lały. 

Oczywiście rozumiem, że nie może być inaczej - byt redakcji nie zależy od tego, czy ktoś "Hodowcę i Jeźdźca" kupuje i czyta, tylko od dobrego humoru zarządu i innych władz PZHK, PZJ, tudzież organizacji pokrewnych (typu Fundusz Promocji MięsaKońskiego). Na wszelki wypadek zatem - lepiej pisać, że jest dobrze, tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie było! 

Tedy, czytając "Hodowcę i Jeźdźca" dowiaduje się zdziwiony czytelnik, że polska hodowla koni nigdy wcześniej nie kwitła tak obficie i wspaniale, a polski sport jeździecki nigdy w historii nie odnosił takich sukcesów jak teraz właśnie - i jeśli ktoś tam, gdzieś, w dalekim i niecnym świecie zewnętrznym, czyli poza obu bliźniaczych związków biurokracją, śmie twierdzić inaczej, to jest to malkontent, sabotażysta, obcy agent nasłany, żeby ducha w narodzie gasić i defetyzm siać... 

Z tego punktu widzenia zamieszczenie mojego tekstu (obojętnie zresztą w jakiej wersji i na ile pociętego...) było dowodem Szalonej Odwagi ze strony redakcji (tu ukłon aż do ziemi!). W końcu ja tam popełniam straszliwą herezję, bo - uwaga, uwaga - proponuję ZMIANY! A czy jest sens zmieniać coś, co JUŻ jest idealne i lepsze w żadnym razie być nie może..? 

Jasnym jest, że stanu Absolutnego Ideału zmieniać nie ma sensu, bo każda zmiana może być tylko zmianą na gorsze... 

Nota bene - strategia pisarska, którą przedstawiam powyżej (no dobra, nieco ją, dla retorycznego efektu, przejaskrawiając...) - wcale nie jest tak ze wszystkim szalona i niezwykła. Jak czasem czytam różne blogi polityczne, nawet skądinąd opozycyjne i prawicowe (lub - częściej - "prawicowe"...), więc niejako z definicji widzące świat w barwach daleko odbiegających od różu i lukru oficjalnej propagandy - to i tak, obraz który się z tego wyłania, jak mu się nieco staranniej przyjrzeć - wcale nie jest taki zły! 

Przede wszystkim, jeśli nawet autorzy takich blogów przyznają, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej - to WINĘ za ów stan rzeczy ZAWSZE ponosi "ktoś inny" - a nie Szanowni Czytelnicy, czy też, broń Panie Boże - autorzy takich wynurzeń. 

Winny jest "wszechświatowy spisek banksterów", "post-komuna", "Żydzi", "liberałowie", "oni" (niepotrzebne skreślić). A Czytelnik, skądinąd patentowany leń i obibok (skoro ma czas na takie głupoty jak czytanie politycznych blogów - najczęściej w pracy, przy kawce i pączkach...) - to jest jak ta lelija biała, niewinny, wyzyskiwany, okradany i oszukiwany. 

To się sprzedaje! O czym zresztą już dawno temu pisałem - mnie chyba brak jakichś zwojów w mózgu, że Wam, Drodzy Czytelnicy, nie kadzę i nawet nie staram się udawać, żem sympatyczny, żebyście mnie polubili (jak bym był duszą towarzystwa, to bym w szczerym polu, kilometr od najbliższego towarzystwa się nie zakopywał - to chyba jasne..?). 

No ale - ja sobie na to mogę pozwolić o tyle, że gorszej opinii od tej, jaką mam - chyba nie jestem w stanie już wytworzyć, prawda..? Jest mi zatem wszystko jedno...

 Ale nie jest mi wszystko jedno, czy sprzedam jeszcze jeden tekst "Hodowcy i Jeźdźcowi" czy nie. Zawszeć - rachunek za telefon czy za internet takim artykułem opłacić można! 

No i tu jest problem: o czym i jak im napisać, żeby to kupili..? Konie achałtekińskie odpadają w przedbiegach - to zbyt egzotyczny temat. Jak kiedyś im to zresztą proponowałem, to po dłuższych deliberacjach - odrzucili (tekst, skądinąd marny, poszedł potem w "Świecie Koni"...). 

Najlepiej byłoby napisać znowu coś o "zimniokach", bo to jest temat w tym piśmie najważniejszy (a nawet, używając popularnego rusycyzmu - "wiodący"), jako że tam jest kasa (a nie w jakichś chudych, szlachetnych chabetach, z których nawet pożądnego kotleta zrobić się nie da...). Skądinąd - do Skaryszewa daleko, chyba nie ma sensu odgrzewać kotleta (ech te kotlety...), lepiej zrobić to za trzy miesiące, gdy w grę będzie wchodził numer zimowy..? 

Macie Państwo jakiś pomysł..? Tak w ogóle..? 

 

Na zdjęciu powyżej nasz obiad kilka dni temu - tylko kapusta nie z naszego ogródka (jeszcze parę lat trzeba gnoić ile wlezie, żeby się u nas kapusta mogła udać...). 

Bo tak w ogóle, to WCALE A WCALE nie chciałem wdawać się w jakiś rozważania. Chciałem dać Wam (i sobie) na poprawę humoru w tę piękną niedzielę trochę zdjęć z ogródka. Gdzie zawiązała się już pierwsza dynia, gdzie coraz więcej strąków bobu, pomidorów i ogórków. I kwiatów wciąż różnych. 

Cóż - kiedy rozładowała mi się bateria w aparacie jak już sesję fotograficzną kończyłem... 

Mógłbym napisać, jak planuję, raz jeszcze o śmieciach - ale to z kolei, byłoby zbytkiem już pesymizmu i czarnowidztwa, aż tak złego humoru w niedzielny poranek nie mam, zostawiam to sobie na jutro! Też zresztą, dobrze by było najbliższe śmietniki cyknąć, bo bardzo to interesujący widok w tej chwili (mam nadzieję, że do jutra tego nie uprzątną...).

Nie pozostało mi zatem nic innego, niż wylać żale. Nic z tego konstruktywnego raczej nie wyniknie - ale przynajmniej: lżej mi na wątrobie.

A lekkość mi się przyda - mimo posiankosowego bólu w plecach, a raczej po to właśnie, żeby go wreszcie zwalczyć - planuję wyprowadzić dziś Bubę poza ogrodzenie i dosiąść jej na naszym (kompletnie przez miniony rok zarośniętym...) placu do jazdy. Efekty mogą być widowiskowe, bo choć przyzwyczajałem stado stopniowo i systematycznie - kto wie, co nasz Knedliczek na to..?

Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości