No i zebraliśmy. Było tego ni mniej ni więcej a 31 balotów.
Więc wcale nie taki znowu wielki urodzaj, jakim mnie M. straszył - musiałaby być wyjątkowo krótka i lekka zima, żeby nam tego siana bez dokupywania na przednówku na całą starczyło.
Skończyliśmy przed 23.00. Tylko dlatego zresztą, że Radek, druh mój serdeczny, zlitował się nad nami i ponad połowę tego całego dobra, jednym kursem przyczepy zawiózł do stodoły pana Jana. Za czym poukładał nam to turem w tejże stodole.
Wszystko to dałoby się zrobić również i ręcznie, jak tego dowiedliśmy, pięć kursów naszą przyczepą, po dwie belki na kurs robią i wtaczając owe belki do sąsieka przez sąsiecznicę półmetrowej wysokości na spółkę z M., panem Janem, jego synem i wnukiem - tym bardziej, że pogoda sprzyja, bo wbrew wcześniejszym prognozom ciepło i sucho jak drut - ale pewnie finiszowalibyśmy dopiero teraz, a i sił mogłoby nam zabraknąć...
Pan Jan, to prawdziwie Wielki Człowiek!
W poszukiwaniu wolnej stodoły objechałem rano z M. przysiółki Dąbrewek i Boskiej Woli oraz Augustów. Pierwsza stodoła, która M. przyszła do głowy, odpadła w przebiegach, bo zajęta. Z drugą - ciężko było o telefon do właściciela. Zanim go dostałem, szczęśliwie przyszło mi do głowy wziąć M. na pokład Wendi i pojechać rozeznać drogę.
Stodoła ładna, duża, drewniana i pewnie pusta (bo już nawet nie dzwoniłem do tego właściciela, choć numer telefonu sms-em w końcu przyszedł) - gospodarstwo w ogóle bardzo ładne, ładnie położone, fakt że na uboczu, bo z jednym tylko sąsiadem i to nader specyficznym (o czym dalej...), jak by ktoś chciał, to reklamuję, bo może i nie na darmo ten telefon w takim trudzie zdobywałem - prawdopodobnie jest na sprzedaż!
Cóż z tego, kiedy droga... Napęd na przód musiałem włączyć, a i tak - ledwo wyjechałem!
Mowy nie ma, żeby tam belki siana wozić, a już w ogóle - nie wyobrażam sobie, jak bym je stamtąd zimą zabierał, toż to nawet nie jest droga piątej kolejności odśnieżania, jak nasza, to dukt leśny, który dziki sobie odśnieżają, jak ich nagła chętka na żołędzie przyprze..!
Z rozpędu spróbowaliśmy u tego "specyficznego" sąsiada - podobno cały rok tam mieszka (ciekaw jestem, jak mu pocztę dowożą..?) - a też i droga przed nim ciutek (ale tylko ciutek...) lepsza. Cóż, kiedy "specyficznego" sąsiada nie było w domu. Za to na podwórku rozbity był obóz letni Świadków Jehowy z krakowskiego (po rejestracjach sądząc). Że Świadków Jehowy to wiem, bo chwilę potem jak raz do nas zapukali z jakimiś ulotkami, obchodząc okolicę. Tyle nam powiedzieli, że stodoła bardzo zagracona, a gospodarz daleko i prędko nie wróci...
Kolejne dwie stodoły, jedna obok drugiej zresztą i obie przy asfalcie - też okazały się rozczarowaniem: w pierwszej, gdzie gospodarze byli na miejscu - podobno tylko dziada z babą brak, bo młode pokolenie urządziło tam graciarnię po jakiejś budowie i nie ma tego kto uprzątnąć.
W drugiej podobno pustka, tylko - telefonu do jej właściciela najblższy sąsiad nie mógł odszukać.
W tym momencie M. przyszedł do głowy pan Jan. Gospodarstwo duże, z dogodnym dość dojazdem, a na pewno - odśnieżanym, bo blisko stacji kolejowej - zwierząt już nie trzyma, a morowy chłop! Co też się potwierdziło w całej rozciągłości. Pan Jan zgodził się na wynajęcie stodoły w pierwszych słowach, zaraz po powitaniu.
Co prawda, w sąsieku leżało trochę starego siana, a i klepisko było pozastawiane sprzętami - ale też umówiliśmy się, że w takim razie jak tylko z pierwszą partią przyjedziemy: uprzątniemy to. No bo pan Jan człowiek zdecydowanie niemłody, chodzi o kuli - jakże mu tak, samemu taki bałagan sprzątać..?
Ponieważ Radek, jak to zwykle bywa, spóźniał się z prasą, a ja obrobiłem się z innymi tego dnia obowiązkami (o których niżej) - to wpadłem tam wcześniej sam, bo M. wciąż jeszcze grabił, no i jeszcze bez siana. Wpadam, patrzę: wszystko uprzątnięte, obie pary wierzei otwarte, tylko zwozić i ustawiać! Potem, przy zwożeniu, pan Jan kulę odkładał i z barku balota pchał jak młody chłop!
No to zabrałem potem z pierwszą partią siana też i winko dla pana Jana - któreśmy też razem i pospołu opróżnili. Winko z mniszka - bo już innego słodkiego mi nie zostało. Panu Janowi smakowało. Ja tym przy robocie, to i cykutę bym wypił - ale, rzeczywiście, mam wrażenie, że się poprawia.
Nasze konie już kiedyś u pana Jana były - potwierdzam, bo je tamtędy ścigałem, gdy uciekły. Oczywiście, najlepiej zapamiętał świętej pamięci Dalię wlkp - nie wiem tylko, dlaczego nazywał ją "dereszowatą", boż była przecież całkiem normalnie gniada, no ale to już szczegół. Skoro mówił o "źrebnej" kobyle - to o kogóż innego mogło chodzić..?
Podejrzewam że zimą, jak będę to siano od pana Jana do nas przywoził - to niejedną opowieść "ze starych, dobrych czasów" dla Państwa przywiozę!
Swoją drogą, perypetie nasze z poszukiwaniem stodoły, to taki mały, ale wcale nie nieznaczący przyczynek do historii polskiego rolnictwa. Bo na tych sześciu stodołach, które odwiedziliśmy, wcale się lista lokalnych "pustostanów" nie kończy!
Pokazuje to, jak bardzo zmalała liczba pracujących na roli gospodarzy. Odnoszę przy tym dojmujące wrażenie, że wcale nie chodzi o jakąś "koncentrację" - bo rozrost gospodarstw większych bynajmniej upadku tych mniejszych nie rekompensuje. Gospodarstwa znikają, areał ziemi uprawnej się kurczy (skąd nasza farma przecież, jak nie stąd właśnie..?), liczba zwierząt gospodarskich maleje, sprzęty i maszyny niszczeją, wiedza ulatnia się. I to jest fakt. Niżej będzie jeszcze jeden do tej smutnej historii przyczynek...
Załatwiwszy jakże palącą kwestię stodoły, odwiozłem M. do domu, by siadał na ciągnik i brał się za grabienie - a sam poddałem się ablucjom i przyodziałem w czysty przyodziewek w oczekiwaniu na Gości. Ponieważ Mili Goście byli zadowoleni z wizyty, to mogę już Państwu zdradzić o co chodzi: oto będzie nas można obejrzeć, razem z naszymi czterokopytnym, w tzw. "pudle", czyli - jak kto naszego lokalnego języka nie zna - w telewizji.
Zapodam kiedy, jak sam będę wiedział (o ile będę wiedział zawczasu...). A potem pewnie wkleję to i tak z YouTuba...
Perypetie nasze z poszukiwaniem stodoły, natchnęły mnie także dobrą radą (jak to "wujka Dobra Rada"...) dla Radka, druha mego serdecznego.
Oto Radkowi trafia się okazja wykosić i przerobić na siano dwa tzw. "sady ekologiczne". Państwo nie słyszeli i nie wiedzą, co to jest "sad ekologiczny"..?
To taki przekręt na jewrosojuznej kasie, dość popularny np. w kręgu warszawskich kancelarii adwokackich (oczywiście - tych najtopowszych z topowych...). Przekręt polega na tym, że kupuje się dużo ziemi - jak najwięcej, jakość nie ma najmniejszego znaczenia. Sadzi się po 130 bodaj drzewek na hektar (takich najtańszych, po złotówce sadzonka) - po czym raz do roku trzeba tam skosić trawę, a za to inkasuje się w dopłatach, w dodatku to zwykłej "obszarówki" jeszcze 1800 zeta na hektar raz do roku. Nic nie robiąc innego, tj. - w szczególności - nie pielęgnując tych drzewek (choć, zdaje się, trzeba za te, które uschną, nowe wsadzić - no, ale to jest złotówka za sztukę...), nie pryskając, nie zbierając owoców (jeśli jakieś - cudem Boskim - urosną...). Największy koszt to właśnie wykosić - i Radek zamyśla zrobić to za siano, które zbierze.
Siano MOŻE być bardzo dobre i to właśnie dla koni - grama nawozu sztucznego czy pestycydu w nim nie ma. Jedyny problem, że to jest pod Grójcem - a wozić to do nas, tylko po to, żeby potem zawieźć z powrotem np. do Warszawy - bez sensu.
No to mu poradziłem (jako ten "wujek Dobra Rada"), co by się najpierw przejechał po okolicy tych "sadów ekologicznych" i sprawdził, czy przypadkiem TEŻ nie ma tam paru wolnych stodół... Założę się, że są!
A swoją drogą, jak już o tym opowiedziałem, to daję niniejszym ogłoszenie w imieniu Radka, druha mego serdecznego. Uwaga, uwaga!
OGŁOSZENIE
Ok. 500 balotów "ekologicznego" siana na zbyciu w okolicy Grójca - z transportem. W atrakcyjnej cenie umownej. Kontakt przeze mnie, ale raczej proszę na maila, bo mój telefon bardzo często nie ma zasięgu: jacekpkobus (małpa) gmail.com
KONIEC OGŁOSZENIA
Jeśli rozmawiamy o pieniądzach - to policzyłem sobie szybko i w głowie, ile też nas owe 31 belek kosztowało. No i kosztowało nas (a raczej, kosztować BĘDZIE, toż wszystko prawie, poza zakupem paliwa i paru innymi drobiazgami - zrobiłem na krechę, jak zresztą - z góry zapowiadałem, że zrobię...), w zależności od tego, czy liczyć "total", razem z nawożeniem - 70 złotych za belkę (ale Lepsza Połowa, całkiem słusznie twierdzi, że tak liczyć nie należy, boż przecież - będziemy Wielki Padok wykorzystywać teraz jako pastwisko - co najmniej do końca października...), a jak bez nawożenia, czyli licząc "netto" same tylko koszty skoszenia i zebrania tego siana - to jakieś 45 - 50 złotych za belkę.
I to jest właśnie ów tytułowy "punkt równowagi". Bo DOKŁADNIE TYLE SAMO kosztowało nas w czasie minionego sezonu zimowego - razem z transportem - kupowanie siana w belkach w okolicy.
Czy teraz jest jasnym, dlaczego chciałem zrobić ów "skomplikowany układ wymienny" z Radkiem..? Ile belek bym w efekcie tego układu nie dostał - byłyby one nieporównanie tańsze od tego, co faktycznie mamy...
Nasuwa mi się w związku z tym nader niewesoła refleksja nieco ogólniejszej natury.
Otóż - MOGLIŚMY zamiast 31 zebrać całkiem spokojnie 60 balotów. A może nawet i 100 balotów. Trzeby tylko było - więcej nawieźć. Widać to było gołym okiem. Wszak "Kos", którym siałem nawóz - co opisałem - popsuł się był. I wapno to już zrzucałem praktycznie nie rozsypując go na boki, bo pourywały się łopatki na służącym do tego kole.
W efekcie wyrosły nam przez całą długość Wielkiego Padoku pasy, około metrowej szerokości, bardzo bujnej i bardzo zielonej (aż niebieskiej!) trawy - tam, gdzie "Kosem" przejeżdżałem.
Nasuwa to następujące wnioski:
- prawdopodobnie powinienem sypać O WIELE WIĘCEJ wapna, niż sypię (nie 1 - 1,2 tony na te około 8 ha - cały Wielki Padok ma 10 ha, ale część zajmują zagajniki, których przecież nie nawożę - tylko 3, może 4 razy więcej..? To jest nawet do zrobienia, bo wapno to akurat najtańszy możliwy nawóz...),
- prawdopodobnie możemy uzyskiwać o wiele wyższe plony.
Powstaje tylko pytanie, czy rozumowanie powyższe jest do końca poprawne, tj., czy wystarczy zwiększyć dawkę TYLKO wapna..?
Bo jeśli to nie wystarczy (a spróbuję w przyszłym roku...), jeśli trzeba będzie też dosypać azotu - to rzecz całkiem inaczej się przedstawia, bo azot kosztuje o wiele więcej od wapna.
Jeśli wystarczy wapno - to być może w przyszłym roku uda mi się przekroczyć ów "punkt równowagi", czyli - wyprodukować własne siano taniej, niż kupić cudze.
Tak samo udałoby mi się to zrobić, gdybym miał własny ciągnik z kosiarką - bo wówczas nie liczyłbym własnej robocizny przy koszeniu i "na papierze" (czyli w głowie), wynik byłby lepszy.
Natomiast sam ten fakt, że w tej chwili jest rzeczą obojętną, czy robi się własne siano, czy kupuje cudze - co nie tylko moje doświadczenie potwierdza, M. to samo już rok temu opowiadał - świadczy o tym, że mamy głodową podaż.
Zupełnie jak przed wojną, gdy na skutek spadku cen płodów rolnych w czasie Wielkiego Kryzysu - podczas gdy niemiłościwie panujące wówczas nad Polską gosudarstwo NIE OBNIŻYŁO podatków płaconych przez rolników (dużych i małych - bez różnicy...), a zmowy kartelowe w przemyśle, przez gosudarstwo popierane, utrzymały ceny wyrobów przemysłowych na stosunkowo wyższym poziomie - ziemianie bankrutowali, a chłopi, żeby gospodarstw nie stracić, ograniczali własną konsumpcję, bo chcąc uzyskać potrzebne im do opłacenia podatków i najniezbędniejszych zakupów pieniądze - musieli sprzedać o wiele więcej niż przedtem (co JESZCZE BARDZIEJ obniżało ceny i pogarszało ich sytuację...).
Skoro rolnicy sprzedają belki siana po 40 złotych (dzięki czemu, razem z transportem kosztuje mnie to 45 - 50 złotych za belkę) - to znaczy, że cały "zarobek" na tej transakcji realizowany jest na jeden z dwóch lub na oba naraz, następujące sposoby:
- przestaje się nawozić - co oznacza rabunkową eksploatację gleby i wyczerpanie jej zasobów w (rychłej) przyszłości,
- nie liczy się własnej robocizny przy koszeniu i zbiorze (oraz eksploatacji sprzętu).
Teoretycznie, skoro nie sposób sprzedać siana za cenę pozwalającą na pokrycie wszystkich kosztów i uzyskanie godziwego zysku - należałoby to siano skarmić jakimś zwierzętom i sprzedawać dopiero produkty zwierzęce. Ale i to się nie opłaca - a w bardzo wielu przypadkach: jest już niemożliwe, ponieważ brakuje na wsi siły roboczej, a budynki i sprzęt dekapitalizują się...
To tyle "refleksji na dzisiaj". Pora brać się do roboty. Bo tak naprawdę - DOPIERO TERAZ czeka mnie prawdziwa praca. Choćby ogrodzenia Wielkiego Padoku - trzeba w całości przejrzeć, naprawić, trawę pod pastuchem ręcznie wykosić (kosą, kosą - a jakże - wcale nie spalinową...), pastuch możliwie jak najniżej (przez wzglądów na naszych "szkudnych" łobuziaków...) przełożyć. Kilka słupków, w tym narożny przy bramie - do wymiany:
Wczoraj, rozgrzany robotą, umówiłem się, że wezmę od M. "Kosa" i rozrzucę dzisiaj na Wielkim Padoku pozostałe mi z wiosny wapno.
Teraz, czując przykrą sztywność w karku i członkach (już od prawie 20 lat nie mam lat 20, co by takie rzeczy ze śpiewem na ustach robić...) - nie jestem wcale taki pewien mojej determinacji do dźwigania i wsypywania do "Kosa" lekkich bo lekkich, bo ledwo 25-kilowych woreczków wapna - bo trochę tych woreczków jednak jeszcze jest...
No cóż: na początek odczepię przyczepę od samochodu i spróbuję odwieźć za samochodem do Pana Sołtysa, naszego Dobrodzieja, pożyczoną od niego przedwczoraj zgrabiarkę.
Potem, jeśli poczuję w sobie dość siły woli - może wsiądę na Bubę, na nasz codzienny spacer po Padoku Zimowym..?
A z tym nawożeniem i ogrodzeniami - to już się zobaczy, się zobaczy...
Towarzystwo trzeba by odrobaczyć tuż przed przeprowadzką na inne pastwisko - a tu łobuziakom nawet kantarków jeszcze nie pozakładaliśmy, lenie...
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka