Skoszone i leży:
Oczywiście - jak to już onegdaj się żaliłem - fotografowanie Wielkiego Padoku bez szerokokątnego obiektywu zwyczajnie nie ma sensu. Daję więc trzy powyższe fotki ot tak, co by zaznaczyć radość wielką, jaka zapanowała w domu naszym - bo leży, bo - co by się nie działo - pewnie gdzieś tak "na Grunwald", czyli koło 15 lipca - wypuścimy wreszcie konie na uczciwe pastwisko, a nie na działeczkę przyzagrodową (bo co to dla nich te 4 ha, po których teraz chodzą...).
Skoszone i leży w wyjątkowym tempie: jeśli nie liczyć awarii i przestojów, Radkowi, druhowi memu serdecznemu, udało się to skosić w mniej niż 6 godzin (a byli tacy, parę lat temu, co i 12 godzin potrafili sobie tam jeździć...). Miał kosiarkę szerszą raptem o 30 cm od standardowej - ale chyba mu się radość życia udzieliła, bo zwyczajnie, jak sam przyznał - jeździł szybciej...
Teraz, oczywiście, wiele pracy przed nami. Czekamy na Radka, żeby roztrząsnął - potem trzeba będzie to ze dwa razy przewrócić, zawinąć na wałek, sprasować, no i zwieźć. Na każdym etapie może nas spotkać jeszcze niejedna przygoda. Tak więc: bądźcie Państwo z nami! Najświeższe doniesienia z linii frontu -
tylko tutaj..!
Dzięki temu, że skoszone i leży - udało mi się podejść kic-kica..:
Kic - kiców ci u nas dostatek, czasami potknąć się można, bo jak wyższa trawa czy jakieś chaszcze, to dopiero w ostatniej chwili umykają spod nóg (tyle, że ciężko ich wtedy fotografować...).
Ech - charcika by mieć..!
Koniowie tymczasem drzemali wokół wiaty:
Ojciec rodziny z córką i najmłodszą z żon w cieniu za wiatą.
A reszta pod jej dachem:
Przez wzgląd na statyczność tego obrazu, wziąłem się za fotografowanie ogródka (i tak musiałem poczekać jeszcze kilka minut, aż pompa skończy wylewać wodę z hydroforni - naprawiłem wczoraj tę pompę, sam, własnymi ręcami - jakiś szczur, wyobraźcie sobie, przegryzł i przedrapał wąż i dlatego woda lała się zbyt słabym strumieniem, a membrana pompy zapchała się kamykami - naprawienie tegoż ustrojstwa to był powód do radości prawie tak wielki jak to, że skoszone i leży...).
Nazw kwiatków nie podaję, bo nie chcę się wygłupić. W każdym razie pierwsze to chyba dziewanna, a ostatnie - na pewno len. A nie chcę się wygłupić, bo nie mogę skonsultować z bieglejszą w tej materii ode mnie Lepszą Połową, która śpi.
Lepsza Połowa śpi, bo odsypia nocny atak szaleństwa naszego koćkodana. Koćkodan nasz domowy, rodzony - przed 4.00 najpierw zgłodniał (w półśnie dałem jej chrupki), a potem - wziął się za drapanie ścian chatki. Kiedym (dalej w półśnie) zaganiał ją do łóżka, co by drapać przestała - skoczyła prosto na głowę Lepszej Połowy i wczepiła się w nią pazurami... Od czego Lepsza Połowa obudziła się, rzecz jasna i długo nie mogła zasnąć - a teraz odsypia, bo czeka ją dziś jeszcze dużo pisania.
Więc, jeśli Państwo sami nie zgadniecie, co to za kwiatki, to ewentualnie wieczorem, o ile będzie na to czas - uzupełnię...
Cyknąłem jeszcze do tego:
poziomki
tomatillos pod szklarnią
i nasze pierwsze w ogrodniczej karierze ostre papryczki tamże.
Gdy w okolicach wiaty zaczął się ruch...
Panie dzieju, ten tego ten - szefowa zdecydowała wyjść z cienia i poskubać nędzną trawkę Zimowego Padoku:
Od czego Bubę, zostawioną samojeden z synem pod wiatą, ogarnęły wielkie nudy:
(jak widać, mało se szczęki nie wywichnęła ziewając...).
Cóż więc zrobił Bubol nasz rezolutny..?
Ano wyszła i literalnie...
przygnała sobie męża pod wiatę. Któremu zresztą, jak widać na załączonym obrazku, taka obcesowość - wcale się spodobała...
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości