Jacek Kobus Jacek Kobus
215
BLOG

Teoria Wszystkiego

Jacek Kobus Jacek Kobus Polityka Obserwuj notkę 1

W tak piękny letni poranek jak dziś po prostu nie można pisać smutno i ponuro. Co z tego, że jutro może nie będzie co jeść – kiedy w tej chwili jest tak pięknie..?

W ciągu ostatnich trzech lat zadałem sobie sporo trudu, aby przedstawić Państwu mój pogląd na świat. Wiele razy się przy tej okazji mocno spieraliśmy. W dużej mierze dlatego, że:

  • Zwalczając szczególnie szkodliwe, moim zdaniem, nałogi Polaków, być może popadałem czasem w przesadę – czego jednak w żadnym razie nie żałuję, owszem – uważam, że za mało jeszcze o tym pisałem, bo są to rzeczy tak utrwalone i tak katastrofalne w skutkach, że i trzech pokoleń walenia w łepetyny za mało, żeby to się wreszcie odwróciło…
  • I tak piszę długo i rozwlekle – ale przecież, niezmiernie trudno jest zawrzeć jakąś „Teorię Wszystkiego“ na góra 7 – 8 stronach (naprawdę staram się, żeby to były raczej 3 – 4 strony…) takiego blogowego eseju…

Dzisiaj jakoś, na fali letniego optymizmu – mimo wszystko: spróbuję! Kiedyś zresztą już przedstawiałem Państwu moje „Credo“ – i to jest, w pewnym sensie, „nowa, ulepszona wersja“ – i tym razem, odnosząca się raczej do wątpliwości natury politycznej, które tu się pojawiały, niż do jakże rozrywkowej kwestii „NWO“, „astrologii“, czy „Codex Alimentarius“… 

  

Punkt wyjścia jest dokładnie taki sam jak niemal 3 lata temu, więc pozwolicie Państwo, że już się nie będę powtarzał, tylko zrekapituluję: człowiek jest istotą skończoną, omylną, niedoskonałą, podatną na popadanie w schematyzm prostych, a często fałszywych związków kauzalnych (o czym całkiem niedawno nader dowcipnie pisał Profesor Bobola – gorąco polecam ten jego tekst, jeśli ktoś jeszcze się nie zapoznał…). Co więcj: istotą człowieczeństwa jest WŁAŚNIE ta „skończoność“, „omylność“, „niedoskonałość“ – istota którejkolwiek z tych cech pozbawiona, człowiekiem z krwi i kości być nie może. 

Każde ludzkie dzieło, a każde ludzkie dzieło z ludzi złożone, czyli każde społeczeństwo w szczególności – nosi nieodwracalne piętno ludzkiej skończoności, omylności i niedoskonałości. Nie ma i NIE MOŻE BYĆ (jest to teza, którą – świadomie – opatruję wielkim kwantyfiaktorem, tj. słówkiem „nigdy“ – a to dlatego, że teza ta LOGICZNIE WYNIKA z przyjętych wcześniej pewników odnośnie istoty człowieczeństwa, żadnych wyjątków zatem – nie dopuszcza) takiej organizacji społeczeństwa ludzkiego, która wyeliminuje WSZYSTKIE niesprawiedliwości, bóle,  krzywdy, zła, która uniemożliwi jakikolwiek wyzysk i jakąkolwiek zbrodnię. 

Dzieje się tak dlatego, że zło w życiu zbiorowym ludzi nie pochodzi od instytucji (próżnym zatem jest oczekiwać, iż np. likwidacja państwa, religii, „przesądów“ – czy co tam, który z uczonych amelioratorów Umęczonej Ludzkości za źródło zła uważał – zaraz jakieś „wielkie zło“ uleczy: całkiem na odwrót, po każdym z tych kroków, można się RACZEJ spodziewać pomnożenia zła…). Zło pochodzi od samego człowieka i NIE MOŻNA mieć nadziei na to, że kiedykolwiek – na tym świecie – przestanie istnieć. 

Zresztą, pisałem przecież i o tym, należy zatem zakładać, że doskonale zdajecie sobie Państwu z tego sprawę – że zło, byle w umiarkowanych dawkach, jest nam tak naprawdę do życia koniecznie niezbędne: marna to pociecha dla kogoś, kto aktualnie cierpi, ale czyż – widzielibyśmy światło, gdyby nie było ciemności..? Śpiewa się podczas Rezurekcji: „O szczęśliwa wina, którą odkupił tak wielki Zbawiciel…“ 

Oczywiście – zdaję sobie sprawę z faktu, że postawa, którą powyżej streściłem, z konieczności wikła mnie w niejaką moralną dwuznaczność. Oto – tysiące, miliony ludzi mniej lub bardziej ochoczo oddały życie za to, aby jeden sposób organizacji ludzkiego życia zbiorowego zastąpić innym. Czy wszyscy oni zginęli na darmo..? 

Pal Dyabli tych, którzy śnili o tzw. „socjalnym przewrocie“ – sami mordowali i byli mordowani. Ale przecież również i ci, którzy uważali, że lepiej jest zginąć w kwiecie wieku, niż być poddanym cara lub cesarza – o czymże innym marzyli, jak nie o tym właśnie, by jeden „sposób organizacji ludzkiego społeczeństwa“ (państwo rosyjskie, austriackie, pruskie…), zastąpić innym „sposobem organizacji ludzkiego społeczeństwa“ (państwem polskim)..? 

No cóż. Odpowiem atakiem: niepodległe (jak najbardziej, prawdziwie i bez wątpliwości niepodległe…) państwo polskie, które istniało w okresie międzywojennym – okazało się w praktyce co najmniej NIE LEPSZYM miejscem do życia, niż wcześniej istniejące państwa zaborcze. A pod bardzo wieloma względami – było gorsze.

   

Możecie się Państwo oburzać, rozszarpywać mnie na strzępy w komentarzach, wycofywać z obserwowania bloga, trzaskać drzwiami – ale takie są fakty! Podatkowy terror (szczególnie względem wsi – okupacja niemiecka była dla polskiej wsi „lepszym czasem“, niż okres II RP!), tromtadracja podniesiona do rangi „racji stanu“, pospolita głupota wreszcie, która dopiero na tle gargantuicznego kretynizmu komuny, nabrała polotu „myśli państwowotwórczej“… Czym tu się radować, z czego być dumnym..? Owszem – mogło być o wiele gorzej, to prawda… 

Czy z tego wynika, że Polacy nie potrafią się sami sobą rządzić i lepiej, żeby nimi rządził Berlin (za pośrednictwem Brukseli – albo i nie…)? 

Bynajmniej! Z tego wynika tylko i wyłącznie to, o czym wiele razy pisałem: nie było żadnej „dziejowej konieczności“ w upadku I Rzeczypospolitej (tym mniej – nie był ów upadek żadną „odkupieńczą męką“, po której – na mocy prymitywnego kauzalizmu cechującego wszelki mistycyzm – jak psu micha należy się nam „paruzja“ wróconej Niepodległości…) – ale było w tym sporo zwykłego pecha i jeszcze więcej najnormalniejszej w świecie, czysto osobniczej, od ludzi, nie od instytucji pochodzącej – głupoty. 

Głupota ta (połączona z tchórzostwem) utrwaliła się następnie w mentalności naszych, pożal się Panie Boże, elit – z tchórzostwem połączona, piszę, świadom gromów, które zaraz na mnie Państwo rzucicie – ale czyż nie było tchórzostwem ze strony przywódców kolejnych przegranych powstań, wymyślać jakieś „dziejowe konieczności“, jakieś teorie mistyczne – miast przyznać się do całkiem zwyczajnej, ludzkiej omyłki, do błędu (lub nawet, jak ci z lat 1788 – 1792 – do płatnej zdrady…)? 

  

Od tej pory – o czym pisałem przecież – „fałszywa historia stała się matką fałszywej polityki“ (do czego doszła jeszcze, zaszczepiona nam i Żydom przez niemieckich romantyków – paranoiczna „Ideologia Czynu“). Idziemy tedy od klęski do klęski – i NICZEGO prócz klęsk kolejnych nie mamy się co spodziewać w przyszłości, póki owej „fałszywej historii“ wciąż ulegamy! 

Niska jakość rządów II RP to konsekwencja, skutek owej mentalnej słabości naszych – pożal się Panie Boże – elit. Gdyby teraz nagle upadły „hańbiące obcej przemocy nakazy“ – myślicie, że ni z gruszki, ni z pietruszki – nagle byłoby lepiej..? 

Być może – owszem, owszem – uniknęlibyśmy znacznego pogorszenia (to już by było coś , to prawda…). Ale w jakąś radykalną poprawę – nie wierzę. 

Moja niewiara w możliwość radykalnej poprawy, moja nieufność względem umysłowej jakości WSZELKIEJ MOŻLIWEJ obecnie elity rządzącej – to fundament, na którym opieram zasadę „niedziałania“ w polityce. Nie ma sensu myśleć o „przejęciu władzy w Polsce“ – dopóki Polacy wciąż wierzą w wielkość „konstytucji 3 maja“, dziejową konieczność powstania listopadowego i odstraszający Stalina efekt powstania warszawskiego – na takiej wierze jadąc, donikąd się nie dojedzie, chyba że do jakiejś kolejnej bezowocnej hekatomby – ze sporą szansą na finis Poloniae tym razem… 

To nie znaczy, że należy siąść na czterech literach i nic nie robić. Oczywiście, że o ile niemożliwy jest żaden „raj na Ziemi“ i próżnym jest oczekiwać po jakimkolwiek przewrocie politycznym szczęścia powszechnego i radości wiekuistej – o tyle jak najbardziej istnieją w zakresie „możliwych sposobów organizacji życia zbiorowego“ takie rozwiązania szczegółowe, które są oczywiście gorsze – i takie, które są oczywiście lepsze. 

W tej chwili, żyjemy w stanie ciągłego „eksperymentu społecznego“, w ramach którego bliżej nieokreśleni, a mocno podejrzani osobnicy nieustannie wprowadzają nam jakieś nowości. Czasami są to nowości „tylko“ techniczne, ale najczęściej – mentalne lub zgoła legislacyjne. 

Osobiście uważam, że robię dostatecznie wiele dla „dobra wspólnego“ – ze wszystkich sił z tymi nowościami walcząc. Oczywiście tam, gdzie się na tym znam i gdzie potrafię argumentować merytorycznie – czyli np. w zakresie zwalczania prób zakazu hodowli mięsnej koni w Polsce. Wybaczcie Państwo – ale dlaczego miałbym zajmować się jeszcze i czym innym, skoro już to jest zajęciem, jak się okazuje „na pełen etat“ (głupia sprawa, ale choć tyle już na ten temat napisałem i powiedziałem – nawet bezpośrednio zainteresowani wciąż wierzą, że własna niewinność starczy im za wszelką tarczę i osłonę – i, oczywiście, nie tylko „pełnego etatu“, ale i „ćwierci etatu“, na tę walkę nie mam i – teraz już to wiem – NA PEWNO mieć nie będę: zatem, w przyszłym roku cała szopka ze Skaryszewem się powtórzy, a po wyborach zwycięski PiS pewnie ów zakaz hodowli mięsnej wprowadzi – dlaczego miałby tego nie zrobić, skoro idea wydaje się tak „nośną społecznie“ i „popularną“..?). 

Ponadto, tak już jest ten łez padół urządzony, że im mniejsza skala działania i łatwiej skutki działania przewidzieć – tym pewniej da się określić, czy działanie jest dobre czy złe. 

Wyrwałem kęs ziemi porastającej je dziczy (głównie ze śmieci złożonej, a nie z „sił natury“, jak mógłby mniemać jakiś idealista „ekolog“…). Rozmnożyłem rzadkie i cenne konie. Mam wszelkie powody mniemać, że uczyniłem dla Polski, a nawet dla całej naszej Umęczonej Planety W KAŻDYM RAZIE więcej niż niejaki Donald Tusk z całą jego ferajną – skutki mojego działania mogą być tylko i wyłącznie dobre, czego o nim – powiedzieć nie sposób!

Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka