Jacek Kobus Jacek Kobus
249
BLOG

Punkt widzenia

Jacek Kobus Jacek Kobus Polityka Obserwuj notkę 0

Każdy ma swój, a jak wiadomo – „mój punkt widzenia jest najmojejszy“. Trudno z tym dyskutować.Każdy jednak ma prawo bronić się, gdy mu wciskają tzw. „kit“, ewentualnie – proponują rozwiązania, który już na pierwszy rzut oka (nie mówiąc o drugim, czy trzecim…) – śmierdzą grobową jamą…

Do czego piję? Piję (no, nie przesadzajmy – pijakiem jestem, to prawda, ale jednak przed południem nie piję na ogół, chyba że klina…) – do dwóch tekstów, które mi się ostatnio „naraziły“. 

Tak jest, słusznie się Państwo domyślacie – jednym z nich jest oczywiście kolejny artykuł mojego „ulubieńca“, czyli pana Jakuba Wozińskiego w ubiegłotygodniowym „Najwyższym Czasie!“. O rzekomo „libertariańskich“ barbarzyńcach i „libertariańskiej“ demokracji plemiennej… 

A drugi tekst – pana Tomasza Gabisia – podsunął mi w czasie dyskusji, kolega z „Nowego Ekranu“ (linkuję do „Nowego Ekranu“, choć kolega GPS za głównego bloga uważa ten na Salonie24, ale mówi się trudno – tam po prostu jest rzeczona dyskusja…). 

O prawach barbarzyńców i „demokracji plemiennej“ sam wiele pisałem. Prawdę powiedziawszy, zaczyna mnie to wkurzać: jak to się dzieje, że banialuki, bzdury, brednie, mowę – trawę, pana Wozińskiego, „NCz!“ drukuje co tydzień – a moje teksty pojawiają się tam średnio raz na trzy miesiące..? Bo co, bo ja programowo nie poważam polityki, a pan Woziński jest „poważnym“ reprezentantem, „poważnego“ nurtu ideowego..? I co z tego..? Rozumiem, że „NCz!“ MUSI przejawiać tzw. „urzędowy optymizm“, co i rusz zapowiadając, że następne wybory to będzie wielki sukces – ale, umówmy się: ruch „wolnościowy“ nie jest od tego, aby przejmować w Polsce władzę (bo to jest z definicji NIEMOŻLIWE, co wiele razy czarno na białym udowodniłem) – tylko od tego, żeby ewentualnie – dawać Polakom do myślenia… 

Pan Woziński ma święte prawo interpretować sobie ustrój „Europy barbarzyńskiej“ jak mu się żywnie podoba – ale ja mam jeszcze świętsze prawo wytykać mu kłamstwa i przemilczenia tam, gdzie kłamie lub przemilcza. 

Po pierwsze – nie jest prawdą, że „prawa barbarzyńskie“ nigdy nie były spisywane. Owszem, znamy kilka kodeksów tego prawa, spisanych na rozkaz królów Longobardów, Wandali, Franków. Znam też tzw. „glossy marburskie“, sporządzone na potrzeby urzędników monarchii karolińskiej, a oddające podstawowe instytucje prawa, które obowiązywało za Renem, w ojczyźnie Franków.

 

"żelazna korona" Longobardów 

Po drugie – kompletnym nieporozumieniem jest nazywanie prawa barbarzyńskiego „egalitarnym“. Skąd pan Woziński wziął pomysł, że wodzowie wojenni byli wybierani przez wiec, a potem, gdy wojna się kończyła – „stawali się na powrót szeregowymi członkami społeczeństwa“ – jako żywo: nie mam pojęcia..? 

Nie ma najmniejszych podstaw przypuszczać, iż w jakimkolwiek społeczeństwie „barbarzyńskim“ rzeczywiście panował egalitaryzm i świadczy o tym instytucja dla tegoż prawa najbardziej podstawowa i charakterystyczna, czyli „główszczyzna“ – „zapłata za krew“. Zabicie pełnoprawnego Franka: wolnego wojownika, głowy rodu – kosztowało dużo więcej niż zabicie kobiety lub dziecka, a wielokrotnie więcej – niż zabicie niewolnika lub innego człowieka zależnego (istniało zwykle kilka kategorii ludności zależnej, co znajdowało odzwierciedlenia właśnie w stawkach „główszczyzny“). 

Nawet autorzy gier komputerowych wiedzą, co panu Wozińskiemu umyka... 

ZAWSZE też, w każdym społeczeństwie, niezależnie od tego, jak by ono nie było pierwotne, istniały kategorie ludzie obdarzonych szczególną charyzmą i przez to – szczególnie chronionych przez prawo. Owa szczególna ochrona prawa mogła wynikać z pełnionej funkcji (wodza, kapłana – wróżbity, szamana), ale najczęściej – wynikała TAKŻE z urodzenia. Nawet wśród Aborygenów są klany uważane powszechnie za „lepsze“ i takie, które są „nie-aż-tak-dobre“. Nierówność jest fundamentalną zasadą każdej ludzkiej organizacji społecznej! 

Wśród Indian, wśród ludów syberyjskich, wśród koczowników Azji Środkowej – wszędzie tam istnieją rody, lineaże, klany – które z pokolenia na pokolenie, od czasów (dla lokalnej społeczności) niepamiętnych – dostarczają tym ludom wodzów, szamanów, „starszych“. Kandydat na wodza, żeby mógł w ogóle ubiegać się o taką funkcję – musiał się pierwej wylegitymować przed wiecem długą listą swoich przodków, którzy poprzednio wodzostwo sprawowali. 

Istnieją, owszem, pojedyncze przypadki karier „od pucybuta do milionera“ (czy raczej „od niewolnika do króla“) – ale pamiętało się o nich i uważało to za szczególnie godne uwiecznienia właśnie dlatego, że to był RZADKI WYJĄTEK. 

Pan Woziński jak nic pochodzi z wielkiego miasta. W małym miasteczku czy na wsi DO TEJ PORY – są rodziny „lepsze“ i „nie-aż-tak-dobre“. „Lepsi“ trzymają się razem i przewodzą reszcie. Mogą się ze sobą kłócić – ale nie do tego stopnia, żeby wpływ na bieg spraw oddawać na poważnie jakiemuś „ogółowi“… 

Nie jest prawdą, iż „złodziej musiał zwrócić zagrabione mienie i zapłacić zadośćuczynienie pieniężne“. Tu się pan Woziński rozmija z prawdą o 180 stopni! 

Osobliwością „prawa barbarzyńskiego“ na którą konsekwentnie, przez wieki, zwracali uwagę liczni zewnętrzni obserwatorzy było, iż za kradzież, złapanemu złodziejowi wymierzano karę śmierci, podczas gdy morderca miał szansę wykupić się od zemsty płacąc „główszczyznę“. 

Oczywiście – tak naprawdę przy nader słabo rozwiniętej technice kryminalistycznej (do arsenału której wchodziły podówczas głównie różne praktyki magiczne – od pławienia pod młyńskim kołem, po „sąd Boży“…), w praktyce – kara śmierci groziła złodziejowi schwytanemu na gorącym uczynku lub w efekcie pościgu podjętego bezpośrednio po dostrzeżonej kradzieży. 

Ewolucja prawa średniowiecznego, jego stopniowe nasycanie zapomnianym uprzednio prawem rzymskim zaczęła się m.in. od tego, że biskupi, przerażeni tym, co widzieli – stopniowo wymagali od ochrzczonych władców, by ci: 

  • ograniczali zakres stosowania kary śmierci za kradzież (i stąd, im młodsza wersja „prawa barbarzyńskiego“ – tym więcej tu zastrzeżeń i ograniczeń: stopniowo udawało się doprowadzić do tego, że kradzież jednej barci groziła grzywną, a dopiero dwóch – karą główną – i tak dalej, aż gdzieś u progu Renesansu, kara śmierci za kradzież zanikła…),
  • zakazali prywatnej „wróżdy“ (czyli msty rodowej), albo samemu przejmując obowiązek ścigania morderców (książę Kijowa i całej Rusi, Włodzimierz, późniejszy święty, wzbraniał się przed tą innowacją, „bojąc się grzechu“ – dlaczego on ma zabijać morderców, którzy jemu przecież – niczego złego nie zrobili..?), albo wprowadzając obowiązek przyjmowania „wergeldu“ („główszczyzny“) – co wcześniej było kwestią dobrowolnego porozumienia dwóch zwaśnionych rodów i nie zawsze było mile widziane przez tzw. „opinię publiczną“ (o wiele honorowiej jest zabić mordercę, niż przyjąć od niego złoto…),
  • wykluczyli stosowanie barbarzyńskich instytucji w prawie małżeńskim: z tym zawsze szło najoporniej – a chodziło o rzeczy albo szczególnie dla Kościoła bulwersujące (wielożeństwo, przez długie wieki trwająca zasada, iż o małżeństwie stanowi wspólne zamieszkanie, a nie poddanie się jakiejś ceremonii – no, to rzeczywiście były instytucje, w pewnym sensie „wolnościowe“…), albo właśnie – szczególnie „barbarzyńskie“ (jak najprawdopodobniej obowiązująca wśród Słowian zasada, że główna żona towarzyszy mężowi na pogrzebowy stos – a przedtem żałobnicy, w ramach stypy, mogą sobie z nią dowolnie poczynać dla własnej uciechy…).

Nasi - pożal się Panie Boże - "rodzimowiercy", sprzedają szerokiej publiczności strasznie ucukrzoną i celuloidową wersję "pogańskiej obyczajności"... 

Jest kwestią interpretacji taki sposób powiązania genezy państw średniowiecznych z propagacją chrześcijaństwa, jak czyni to w swoim tekście pan Woziński.

Faktem jest, że istniały wśród barbarzyńców państwa ZANIM przyjęli oni chrześcijaństwo. Co więcej – istnienie utrwalonej monarchii ZDECYDOWANIE UŁATWIAŁO podjęcie decyzji o zmianie wyznania.

Widzimy to na przykładzie Polan i sąsiadujących z nimi ludów Połabia. W politycznym interesie Wieletów i Obodrzyców było niewątpliwie – ochrzcić się. Nie załatwiałoby to sprawy ich porachunków z sąsiednimi marchiami niemieckimi – ale przynajmniej, jako chrześcijanie, mogliby liczyć na opiekę Cesarza i moralne wsparcie Papiestwa – no i odpadłby pretekst do organizowania krucjat przeciw nim. 

A jednak – Wieleci nie zdobyli się na taki krok aż do samego końca istnienia ich Związku, a Obodrzyców ochrzcili ich władcy dopiero wtedy, gdy upadła miejscowa „demokracja plemienna“. 

Dlaczego tak się działo? Dlatego, że „demokracja plemienna“ to inaczej „Tyrania Obyczaju“ – rząd BARDZO ograniczonych umysłowo bigotów, nie wychodzący z definicji poza powtarzanie utrwalonych rytuałów. Nie może być inaczej. Wszystkie instytucje tego ustroju opierają się wyłącznie na obyczaju i rytuale. Kiedy obyczaj ulega erozji – bo ludzie zwyczajnie przestają wierzyć w jego bezalternatywność – erozji ulega także „demokracja plemienna“: nic bowiem nie stoi wówczas na drodze ambitnej jednostce, by przejąć władzę nad wspólnotą, w której świętość przestała wierzyć..! 

To jest zresztą mój główny i najważniejszy zarzut wobec „libertariańskiej“ wizji ludzkiego społeczeństwa: istnieją przykłady społeczeństw, o których możemy powiedzieć, że są lub były „bezpaństwowe“ – ale nie ma przykładu na to, aby takie społeczeństwo, JEDNOCZEŚNIE oferowało swoim członkom wolność. Na przykład – wolność sumienia… 

Wyznawanie religii może być sprawą prywatną w skorumpowanym, liberalnym, indywidualistycznym społeczeństwie tarzającym się w dobrobycie. Na przykład – obecnie. 

Wcześniej (i gdzie indziej…) nie ma i NIE MOŻE BYĆ czegoś takiego jak „wolność sumienia“! Społeczności bytujące na krawędzi biologicznej zagłady i przetrwania – wyznają swoją religię publicznie, jako wspólnoty. Jest to jeden z podstawowych mechanizmów utrwalania jakże im potrzebnej dla homeostazy jedności myśli i ducha (podobnemu celowi służy okresowe wspólne pijaństwolub nawet – choć to raczej na cieplejszym Południu – wspólne orgie: acz, zdaniem archeologów, taki sposób cementowania jedności „gminy“, praktykowali też np. Goci, których stanowisko odkryto w Masłomęczu pod Lublinem…). 

Rekonstrukcja gockiej chaty w Masłomęczu 

Czynienie w tych warunkch zarzutu Karolowi Wielkiemu, że Sasów, podbiwszy ich uprzednio, nawracał siłą – jest dowodem ignorancji. A co – miał ich prosić pokornie, by rozważyli ewentualnie przyjęcie chrztu? I to jeszcze – każdego z osobna..? 

Przyjęcie chrześcijaństwa WSZĘDZIE było decyzją o tyle „polityczną“, że wszędzie – chrześcijaństwo przyjmowała cała wspólnota (istnienie pierwej mniej lub bardziej licznych konwertytów „prywatnych“ – mogło sprawę ułatwić, jak we wspomnianej przez pana Wozińskiego Irlandii, gdzie świętemu Patrykowi udało się nawrócić jak raz kilku „lepszych“, czyli miejscowych „królów“ – za którymi poszedł cały wiec…). Tak, jak cała wspólnota wcześniej wyznawała jakieś celtyckie „rodzimowierstwo“… 

Przyjęcie chrześcijaństwa ułatwiało utrwalenie państwa tam, gdzie to państwo już wcześniej istniało – Kościół oferował królom, w zamian za stopniową „chrystianizację“ prawa, za ochronę i zapewnienie materialnego bytu, różnego rodzaju „usługi intelektualne“ – od prowadzenia rachunków i korespondencji, po zapewnienie stosownej oprawy ceremonialnej dla ich władzy. 

Europa Środkowa faktycznie schrystianizowała się dopiero w wieku XIII – ale wiąże się to bardziej ze stopniową rozbudową sieci parafii, niż z działalnością zakonów żebraczych i kaznodziejskich (ta była ważna bardziej na Zachodzie, który do tego czasu potężne ruchy heretyckie zdołał sobie wyhodować…). Na Litwie zresztą, o prawdziwej chrystianizacji można mówić dopiero w okresie kontrowersji luterskiej… 

Mógłbym jeszcze długo – ale pora teraz na tekst pana Gabisia. 

Tekst, z którym się w dużej mierze… zgadzam! To znaczy – zasady, które on proponuje, są zdrowe, mogą być nawet zbawienne.

Jest to tylko jedno „ale“. Właściwie jest to ALE, samymi dużymi literami pisane. 

Pan Gabiś zdecydowanie nadinterpretuje dzieje Polski, odwołując się do „tradycji powstańczo – konspiracyjno – konfederackiej“. Owszem – taka interpretacja ma za sobą długą tradycję, osobliwie utrwaloną w okresie międzywojennym (gdy była to właściwie oficjalna „polityka historyczna“…). 

Z grubsza, polega to na tym, że „Polacy przetrwali, ponieważ ich ciągłe konspiracje i powstania sprawiały, że zaborcy się ich bali“ – niejaki Konrad T. Lewandowski wyraził to dokładnie tymi słowy w jednej ze swoich powieści kryminalnych, wkładając je w usta weterana powstania styczniowego, pana Hiacynta. 

Rzecz jest nieweryfikowalna. Nie znam żadnego dokumentu poświadczającego ów „strach“ zaborców przed ciągle konspirującymi i powstającymi Polakami – ale to, że takiego dokumentu w żadnym z archiwów państwowych Berlina, Wiednia czy Petersburga nie znaleziono, nie jest jeszcze dowodem na nieprawdziwość tej tezy. Dokumentu stwierdzającego coś całkiem przeciwnego – też przecież nie znaleziono..! 

Jeśli jednak nawet byłaby to teza słuszna – to ma ona dwa, bardzo istotne ograniczenia. 

O pierwszym z tych ograniczeń napisałem koledze GPS na jego blogu: coś takiego, czysto teoretycznie, może zadziałać tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z przeciwnikiem w miarę cywilizowanym (im bardziej przeciwnik jest cywilizowany, tym głębszy sens ma taka „asymetryczna“ odpowiedź na jego ewentualną agresję…).

Widzimy to zresztą na przykładzie naszej historii najnowszej – proszę sobie, z łaski swojej, porównać konspirację przeciwko Niemcom i konspirację przeciwko Sowietom w czasie ostatniej wojny..! I dodać do tego jeszcze los konspiracji antysowieckiej powojennej… 

A Sowieci nie mieli dronów, systemu „ECHELON“, elektronicznych podsłuchów i całej masy innych gadżetów, które niewątpliwie – bardzo ułatwiają śledzenie i zabijanie nieposłusznych. Byli tylko nieporównanie bardziej brutalni, a w odniesieniu do zajętych w 1939 roku Kresów, stosowali politykę bezwzględnej depolonizacji, pozbawiając konspirację niezbędnego jej oparcia w społeczeństwie. 

Konspiracje i powstania antyamerykańskie w Iraku czy w Afganistanie mogą istnieć tak długo i odnosić takie sukcesy – POMIMO o wiele lepszego wyposażenia technicznego US Army – dlatego, że Amerykanie USIŁUJĄ zachowywać się w sposób cywilizowany (choć sami ostatnio przyznają, że coraz gorzej im to wychodzi…). Gdyby Amerykanie postanowili po prostu pozabijać wszystkich Afgańczyków – to pewnie już dożynaliby resztki resztek, a „obecność wojskowa USA“ w tym regionie – mogłaby zostać znacząco zredukowana… 

Tak może w praktyce wyglądać zastosowanie rad pana Gabisia... 

O drugim z tych ograniczeń wspomniałem także koledze GPS, a poza tym –pisałem o tym dawniej. Podstawowym problemem Polaków (i chyba prawie wszystkich innych ludów kolonialnych…) jest BRAK KOMPETENTNEGO PRZYWÓDZTWA.

Wszystko jedno, czy nasze „konfederacje i powstania“ miały, czy nie miały owego „odstraszającego zaborców potencjału“ – czy jest na sali ktoś, kto śmie twierdzić, że przynosiły one na ogół zwycięstwa..? 

Suma klęsk dalej jest klęską. Wódz kompetentny potrafi i z militarnej klęski uzyskać polityczny sukces. Nam się jednak jakoś – i raczej NIE JEST to przypadek – takowi nie trafiali… 

Jeśli mielibyśmy dać się wyrżnąć do nogi tylko po to, żeby jakiś kolejny Mickiewicz siadł sobie na ruinach i smutną zanucił balladę (jak usłyszał Mickiewicz prawdziwy w odpowiedzi na pytanie, czemu Warszawa w 1831 nie biła się „do końca“, tylko kapitulowała przed Paskiewiczem…) – to dziękuje bardzo za taki interes! 

Lepiej już być koniunkturalistą, tchórzem nawet – ale dać się zabić ZA NIC, bo nie tylko żadne zwycięstwo z tego poświęcenia nie wynika, ale wręcz przeciwnie – jeszcze głębsze poniżenie, jeszcze gorsza niewola – czyż to nie jest nazbyt już idiotyczne..? 

Poza tym, oczywiście – mamy tu dokładnie ten sam problem, którego nie dostrzegł pan Woziński (i to jest powód, dla którego łączę te dwie sprawy w jednym tekście!), pisząc o nawracaniu na chrześcijaństwo pod przymusem. 

Jeśli Polacy mają „odstraszać agresora“ swoją powszechną militarną gotowością, obrzynem w każdej chacie i kosami na sztorc (pana Gabisia pomysłów kawalerii „z laptopami i wyrzutniami rakiet“ – pozwolicie Państwo, komentował nie będę…) – to albo robią to wszyscy (lub przynajmniej – zdecydowana, przeważająca większość) – albo nikt. Nie wystarczy sama tylko wolność nabywania i posiadania broni. Powinien jeszcze istnieć MORALNY OBOWIĄZEK (co najmniej!) pielęgnowania takiej gotowości. 

Jest to do pogodzenia z biedą, ciągłą walką o przetrwanie, niepewnością jutra, koniecznością ścisłego polegania na wspólnocie – z życiem ściśle stadnym, innymi słowy pisząc. Ale z wolnością przekonań..? Z wolnością słowa..? Skąd niby „moralne obowiązki“ – jeśli nie chcecie zakazać MTV i innych demoralizujących młodzież mediów..? 

Nie mówiąc już o tym, że libertarianie na ogół obiecują ludziom w przyszłym „wolnościowym ustroju“  - dobrobyt i bogactwo. Ze wszystkich obietnic na temat tego ustroju, ta jedna zresztą – brzmi relatywnie najbliżej prawdy. W końcu – nie da się ukryć, że brak opieki społecznej, zdecydowanie sprzyja wytężonej, wydajnej i innowacyjnej pracy, a więc – dobrobytowi i bogactwu. 

A przykładu społeczeństw jednocześnie bogatych i militarnie prężnych w taki sposób, jak to pan Gabiś proponuje – to ja za bardzo nie widzę. No niby są Szwajcarzy – ale testował ktoś w praktyce tę ich gotowość ostatnimi czasy..? Nie jest zresztą Szwajcaria zaraz takim miłym miejscem do życia – właśnie dlatego, że przynajmniej do bardzo niedawna – tam rzeczywiście panował mores i porządek. Panu Władysławowi, którego opowieści ongiś spisałem – bardzo się tam, z tego właśnie powodu, nie podobało…

Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka