Jacek Kobus Jacek Kobus
538
BLOG

Dlaczego eugenika nie działa?

Jacek Kobus Jacek Kobus Technologie Obserwuj notkę 12

To starszy tekst na temat, który nie tak dawno i tutaj podejmowałem - "hodowli ludzi". Podaję go w niejakim skrócie.

Sponsorem dzisiejszego wpisu jest blogerka Riannon oraz literka „E“ jak „eugenika“. Oczywiście: ze względu na długi i ciekawy komentarz pod przedpoprzednim, „gastronomicznym“ wpisem. 

Tak się przypadkiem składa, że i w ostatnim numerze „Najwyższego Czasu!“[1]pan Marek Skalski wypowiada się dość obszernie na temat hitlerowskiego programu eugeniki, podając przy tym podstawowe fakty odnośnie jej genezy. W zasadzie mógłbym na tym odnośniku poprzestać, bo po cóż powtarzać po kimś? Wiedza zawarta w tym artykule zupełnie wystarczy – jeśli ktoś z Państwa poczuje się nieodoinformowany, można też w ostateczności wygooglać

Od razu zastrzegam, iż NIE TWIERDZĘ, jakoby Riannon popierała, zalecała czy pochwalała w jakikolwiek sposób eugenikę i ten tekst w żadnym razie nie jest zamierzony jako atak, polemika czy krytyka. Nic z tych rzeczy! Po prostu, bardzo ciekawy komentarz Riannon natchnął mnie przemyśleniami jak poniżej – i tyle. 

Sami też się nie rozmnożyliśmy i wątpię, abyśmy mieli się rozmnażać – i również nie uważam tego za jakąś stratę dla ludzkości J

Chodzi tylko o kwestię motywacji: bo decyzja o tym, czy ktoś chce mieć dzieci, czy nie chce ich mieć – to sprawa całkowicie prywatna, do której nic nikomu. Owszem – można dyskutować na temat METOD zapobiegania rozmnożeniu się, albowiem tutaj, w zależności od pewnych dość subtelnych definicji, może wchodzić w grę „strona trzecia“ – jeśli się jej istnienie w takim momencie uznaje. Ale o tym teraz dyskutować nie będziemy. 

Dlaczego zatem eugenika nie działa? Ależ to proste! Ze względu na brak możliwości sformułowania sensownego celu hodowlanego. Już w hodowli zwierząt cel hodowlany to dość nieostre, trudne do precyzyjnego zdefiniowania pojęcie. Właśnie dlatego, hodowla zwierząt to sztuka -  a nie księgowość. Wprawdzie od wielu dziesięcioleci próbuje się przy pomocy różnych systemów bonitacji (być może napiszę kiedyś o tych, używanych dla oceny koni?) sparametryzować cechy zwierząt – ale nie jest to ani proste, ani jednoznaczne. 

Cel hodowlany, a więc wizja tego, jakie zwierzęta chcemy w wyniku celowego doboru par do rozpłodu otrzymać, niezależnie od prób parametryzacji, niezależnie od całej, nader drobiazgowej wiedzy o koneksjach rodzinnych, osiągnięciach sportowych czy pokazowych rodziców, dziadków, stryjów i stryjenek, wujów i wujenek, tudzież kuzynów z obojga stron i starszego rodzeństwa – to w dalszym ciągu jest w 50% intuicja hodowcy. Intuicja, która dopiero całość tej drobiazgowej wiedzy scala i obdarza sensem. 

A hodując zwierzęta, tak naprawdę bierze się pod uwagę dość ograniczony zestaw cech. Mało tego! Najszybszy i największy skces oferują programy w których bierze się pod uwagę… jedno i tylko jedno kryterium! W ten właśnie sposób Anglicy wyhodowali swoje znamienite konie pełnej krwi angielskiej – najważniejszą od 200 lat rasę koni, bez których nie jest w ogóle możliwa jakakolwiek hodowla współczesna (są one bowiem używane do ulepszania znakomitej większości pozostałych ras – bezpośrednio lub pośrednio – pośrednio także: zimnokrwistych koni roboczych czy mięsnych!). Konie te były selekcjonowane ze względu na jedną tylko cechę: szybkośćw galopie (w wyścigach płaskich). Cel hodowlany tych zwierząt, był więc – można by napisać – bardzo „ubogi“. Hodowcy nie musieli popisywać się tu wyobraźnią. 

Większość z nas nie ma jednak tak łatwo. Celem hodowli koni czystej krwi achałtekińskiej jest utrzymanie i doskonalenie specyficznego typu budowy tych koni (a więc utrzymanie – a nawet, o ile to możliwe: dalsze doskonalenie takich cech jak długie i specyficznie ukątowane szyje, małe, szlachetne głowy o prostym lub garbatonosym profilu, sucha i lekka budowa ciała, długie, proste kończyny o wąskiej pęcinie, itd.) oraz stała poprawa ich użytkowości w bardzo szerokim zakresie parametrów. Są to bowiem konie używane zarówno do gonitw płaskich, jak i do skoków, do ujeżdżenia, do rajdów, crossu, do polowań, do cyrku – i do wielu innych jeszcze rzeczy, użytkowania zaprzęgowego bynajmniej nie wykluczając. Ponieważ jest absolutnie niemożliwym doskonalenie konia we wszystkich tych kierunkach jednocześnie (jak coś ma być dobre we wszystkim, to nie jest dobre w niczym) – mimo, że rasa jest liczebnie niewielka, doszło do ukształtowania się w jej obrębie specyficznych pod-typów, doskonalonych w rozbieżnych kierunkach. 

[Tu opuszczam część tekstu: całość dostępna jest tutaj

Wiedząc powyższe, wróćmy do eugeniki. Czyli – mówiąc najogólniej – do idei „hodowli ludzi“. Potrafimy sformułować „cel hodowlany“ dla hodowli gatunkuhomo sapiens? Na czym nam najbardziej zależy?

Na zdrowiu? OK – piękny cel. Tylko – czy jesteśmy aby w stanie jednoznacznie określić, co to znaczy „człowiek zdrowy“ – a co nie? Przypomnę choćby o Murzynach z Gwinei, cierpiących na chroniczną anemię, którzy jednak wykazują zadziwiającą odporność na endemiczną w tych zakomarzonych dżunglach malarię. 

Przy tym: czy zdrowie jest wartością absolutną? A jeśli dziecko o którym z góry możemy powiedzieć, że będzie chorowite i bez wsparcia naszej technicznej cywilizacji długo nie pożyje – będzie za to genialnym uczonym lub artystą? 

Nie możemy tego wiedzieć z góry. Nawet owe manipulacje genetyczne, o których w kontrokomentarzu wspomniał kolega Woody_90 na razie wykonujemy „na ślepo“, pożądany rezultat osiągając tylko dzięki prawu wielkiej liczby: bo jeśli manipuluje się genami kukurydzy, używając jako próbki badawczej miliona nasion, to z owego miliona uzyska się dość osobników o żądanych parametrach, by taka operacja była opłacalna. W przypadku „hodowli ludzi“ – statystyczna poprawa zdrowotności społeczeństwa dzięki np. wyeliminowaniu u 65% jego potencjalnych nosicieli genu warunkującego podatność na próchnicę – ani o gram nie umniejszy bólu zębów wśród pozostałych 35%, którzy dalej będą musieli uczęszczać do dentysty. Oczywiście, inaczej to wygląda z punktu widzenia dentystów (katastrofalnie zgoła!) – a inaczej z punktu widzenia NFZ, który chętnie by za taką manipulację zapłacił, bo niewątpliwie oszczędza… 

Nie zamierzam atakować eugeniki (ani manipulacji genetycznych…) od strony wątpliwości moralnych – jak chcecie takiej dyskusji, Mili Czytelnicy, idźcie z tym do Ojca Knabita, ja już zadeklarowałem, że umoralnianie nie jest moim hobby! 

Bardzo trudne do usunięcia wątpliwości są bowiem już na poziomie czysto technicznym. A więc, jako się rzekło – przede wszystkim na etapie definiowania celu takiej hodowli. 

Pomysł Hitlera hodowli „czystych rasowo Aryjczyków“ – na gruncie teorii i praktyki hodowlanej był absurdalny. Bo kto to niby ma być, ów „czysty rasowo Aryjczyk“? Jaka intuicja przyświecać miała jego hodowli – wedle jakich cech selekcjonować miano pary do rozpłodu? Owszem, podobnoż uczeni, skądinąd jak najbardziej akademiccy i z profesorskimi tytułami, rozmiary i ukątowanie „aryjskich“ czaszek potrafili odróżnić od rozmiarów i ukątowania czaszek „niearyjskich“. Między nami jednak mówiąc: bzdura to była na resorach. I tak w praktyce o tym, kto jest, a kto nie jest Aryjczykiem – decydowały względy polityczne, tudzież zwykłe kumoterstwo. 

Dowód? A proszę bardzo, chociażby taki:

Było to możliwe, ponieważ tak naprawdę nie ma żadnych fenotypowych czy genotypowych cech, które pozwalają na 100% odróżnić „Aryjczyka“ od „nie-Aryjczyka“ – bo samo założenie istnienia takich „jednostek taksonomicznych“ w obrębie gatunku homo sapiens okazało się w toku dalszych badań błędne (co oczywiście nie znaczy, że ludzkości nie dzieli się na rasy – ależ dzieli się, tylko inaczej niż to sobie w XIX wieku wyobrażano, poza tym – nie ma zgody co do ostatecznego kształtu tego podziału).

 Zresztą, ja też nie umiem na podstawie samego tylko wyglądu (i samego tylko rodowodu) odróżnić od siebie koni ras – dajmy na to: hanowerskiej, holsztyńskiej, KWPN i Selle Français. Wyglądają tak samo, mogą mieć identyczne rodowody, a kwestia przypisania do określonej rasy jest tylko pewną konwencją.

koń hanowerski

koń Selle Français 

OK – pomysł Hitlera był głupi. Są jakieś lepsze pomysły? Cóż – jaki pierwszy wymyślił racjonalną hodowlę ludzi Platon. Choć niewątpliwie – nie za ten akurat pomysł go lubimy!

Platon 

Pomysł Platona cechowała pewna wewnętrzna logika, i jak to zwykle bywa, jego koncepcja była ze wszystkich tego rodzaju jeszcze najbliższa rzeczywistości. Platon bowiem w ramach swojej socjalnej utopii, postulował ścisłą specjalizację – „strażnicy państwa“ (jego siła zbrojna, policja i władcy), mieli być celowo selekcjonowani a potem wychowywani tak, aby dać państwu władze o najwyższej możliwej jakości. 

Otóż wreszcie mamy „cel hodowlany“! Produkcja „najlepszej możliwej elity“. Sam Platon uznał, że może się to udać tylko na stosunkowo niewielką skalę – i dlatego wyłączył ze swojego „programu hodowlanego“, ogromną większość społeczeństwa, któremu – za cenę rezygnacji z aspiracji do rządów – wolno było żyć po swojemu, żenić się i płodzić dzieci jak chcieli. Restrykcji polegać mieli tylko „strażnicy“. Restrykcja owa była podwójna. Z jednej strony – nie wolno im było tworzyć stałych związków, ani dochodzić pochodzenia swoich dzieci. Co miało ich zabezpieczyć przed pokusą nepotyzmu i przed korupcją (skoro nikt nie wie, kto jest jego dzieckiem, to nie może swojego dziecka faworyzować, a skoro nie może przekazać swojego majątku w spadku, bo nie wie komu – to nie ma potrzeby aby go gromadzić…). 

Z drugiej zaś strony – do elity miały być zaliczane tylko dzieci pochodzące z kierunkowej, celowej hodowli, polegającej na dobieraniu optymalnych par do rozpłodu. Pod jakim kątem? Pod kątem zdrowia i tężyzny fizycznej – to oczywiste: pierwszym obowiązkiem „strażników“ miała być bowiem wojna. Oraz pod kątem… zdolności matematycznych! Które Platon uznał za najwyższe ze wszystkich zdolności intelektualnych człowieka i tym sposobem – utożsamił je ze zdolnością do sprawowania najwyższej władzy. Realistycznie, Platon założył przy tym, że taki talent może się trafić i wśród poddanych (wówczas należy go porwać i włączyć w skład „straży“) – i że strażniczka może urodzić kalekie, słabe lub nieuzdolnione dziecko (i wówczas należy je zabić). 

To by się nawet może i udało. Mielibyśmy w ten sposób gdzieś na świecie społeczność jak znalazł nadającą się do uprawiania nowej, popularnej podobno w Niemczech rozrywki: walk szachowo – bokserskich (gdzie przeciwnicy na przemian rozgrywają partie szachów i naparzają się na ringu…). Czy byłaby to jednak społeczność najlepiej na świecie rządzona? 

Bardzo wątpię. Władza wymaga mnóstwa kompromisów, realizmu i przyziemnego podejścia do życia. Raczej nie kojarzymy tego z matematykami, prawda? 

A czy w takim razie udałoby się sformułować ów platoński „cel hodowlany“ lepiej, tj. tak dobrać kryterium selekcyjne, żeby rzeczywiście ową wcieloną doskonałość władzy uzyskać? Nie wiem. Może Państwo coś zaproponujecie? Pamiętajcie tylko – że im więcej kryteriów selekcyjnych, tym wolniejszy będzie postęp hodowlany. Konie pełnej krwi angielskiej udało się wyhodować w ciągu około stulecia. Konie achałtekińskie – to produkt jakichś 3 tysięcy lat w miarę konsekwentnej selekcji – a daleko jeszcze temu „programowi hodowlanemu“ do zakończenia! 

Przy tym, następstwo pokoleń u koni jest wielokrotnie szybsze niż u ludzi (choć nie tak szybkie jak u psów na przykład). Obawiam się więc, że nawet, gdyby udało się ów cel hodowlany sformułować i kryteria selekcyjne dlań dobrać – to czekalibyśmy na akceptowalny jakościowo produkt tak długo, że jest to kompletnie niepraktyczne! 

Tym samym – eugeniką, a więc świadomie sterowanym rozrodem ludzi – po prostu nie ma sensu się zajmować. Nie doczekamy jakichkolwiek praktycznych rezultatów przyjęcia takiej polityki… 

Wyłącznie dla porządku należy wspomnieć, że bardziej współczesna wersja eugeniki, wiążąca się z nazwiskiem tępawego – jak sądzę – kuzyna Darwina, Francisa Galtona – nie zasługuje na tak szczegółową dyskusję. Z punktu bowiem, jest to pomysł uwikłany w wewnętrzną sprzeczność. 

Jak wiemy, teorii ewolucji daleko do matematycznej precyzji właściwej teoriom fizycznym. W walce o byt zwycięża najlepiej przystosowany. A kto jest owym „najlepiej przystosowanym“? Ten kto zwycięża w walce o byt… „Survival of the fittest“ to klasyczny przypadek logicznego błędnego koła. Pojęcie to stanowi dla nas pewną ilustrację, pewien punkt odniesienia – niczego jednak zaiste nie wyjaśnia!

Tępawy kuzyn Darwina - Francis Galton 

I oto bierze takie pojęcie tępawy kuzyn sir Charles’a – i co z nim robi? Ano – dodaje mu kolejne piętro antynomii! 

Na ludzi bowiem – konstatuje tępawy kuzyn – dobór naturalny już nie działa, bo dzięki cywilizacji przeżywają i rozmnażają się nawet najgorzej przystosowani. Zastąpmy więc ów dobór naturalny i dokonajmy selekcji zamiast niego… 

Na rany Chrystusa – jak??? Przecież nie ma żadnego obiektywnego kryterium pozwalającego określić kto jest „fit“, a kto „non – fit“ – już nie mówiąc o owym „the fittest“: nie ma żadnego kryterium poza takim, że komu się udało, ten się cieszy i żyje – a komu nie, tego już z nami nie ma i nie musimy się o niego więcej troszczyć… 

Reasumując, powtórzę co już na wstępie napisałem – decyzja, czy się rozmnażać czy nie, to prywatna sprawa i nikomu do tego nic. Nie uważam jednak za poważną motywację – obawy o zdrowie potomstwa. Ostatecznie, nasza wspaniała cywilizacja techniczna jest dla nas tak samo naturalnymotoczeniem – jak dla naszych odległych przodków, była nim pierwotna puszcza, nieskażona przemysłowymi alergenami i GMO.

--------------------------------------------------------------
[1] Który przestudiowałem dość pilnie, nabywszy go w czwartek w Warce – ze względu na gwałtowny rozwój po części już Państwu z tego bloga znanej polemiki pańszczyźnianej – o czym może innym razem…

Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Technologie