Jak Państwo doskonale wiecie – nie jestem entuzjastą postępu.W żadnej kategorii zresztą: niezależnie od tego, czy miałby to być tzw. „postęp moralny“, „postęp społeczny“, czy też – „postęp techniczny“.
Ilekroć jakiś zakuty konserwatysta wieszczył, że od tych, panie dzieju, lokomotyw parowych, to tylko krowy przestaną mleko dawać, a na świat przyjdzie Sodoma, Gomora, czy inna Apokalipsa – wszyscy się śmiali w kułak z głupiego dziada, a tymczasem – koniec końców: czyż naprawdę nie dostrzegacie, że te straszliwe przepowiednie sprawdziły się, sprawdzają i wygląda na to, że będą się sprawdzać na naszych oczach..?
Krowy ostatnimi czasy faktycznie już nie dają mleka, tylko jakąś dziwną breję, intensywnie woniejącą stęchłą kiszonką o smaku który, bez fabrycznej obróbki – dla nas przynajmniej jest nie do przyjęcia. Wiem, bo ilekroć dostajemy odRadka, druha mego serdecznego, butelkę mleka, co czasem się zdarza – muszą ją wypijać nasze koty. Ewentualnie można z tego zrobić budyń albo kaszę manną. Ale też – tylko przez pierwszą dobę lub dwie. Potem się nie zsiada, tylko jakoś tak kisi – zupełnie jak nie mleko, nie wiadomo, co z tym zrobić…
Sodomy, Gomory czy innej Apokalipsy – zaiste: nie brak na tym świecie..!
Bardzo być może, że tajemniczy „e-learning“, którego tak wielkim entuzjastą jest bloger „Ultima Thule“ z „Nowego Ekranu“ to faktycznie rewolucja w edukacji.
Pozwolicie jednak Państwo, że pozostanę sceptykiem. Tak samo jak wobec „drukarek 3D“, które mają nam zastąpić Radkowe krowy wraz z przetwarzającą ich mleko mleczarnią (tu akurat działa ta od serków z francuską wersją słowa „Prezydent“ w tytule – tak podaję, co by ani o kryptoreklamę, ani o czarny pijar nie zostać posądzonym…) i barem mlecznym na końcu. Tak samo jak wobec nowych samochodów…
Przede wszystkim dlatego, że nie wyobrażam sobie jak na razie możliwości zapewnienia takiej edukacji w ramach MEN – dla szerszej publiczności. „Tablet dla każdego ucznia“ to fajne hasło i pewien przyszywany Kaszub o rozbieganych oczach psychotycznego kłamcy już co najmniej raz go użył. Tyle tylko, że:
- kontrakt na dostawę owych tabletów, jak się go już wreszcie po ochnastu unieważnieniach i odwołaniach uda przepchnąć przez młyn „zamówień publicznych“ i tak okaże się na koniec dnia jednym wielkim przekrętem: 30% dostarczonych urządzeń w ogóle nie odpali, 30% zepsuje się w ciągu pierwszego miesiąca i przez pozostały czas eksploatacji już nie wyjdzie z serwisu, a pozostałych – w żaden sposób nie uda się spiąć w sensownie działającą sieć…
- jeśli nawet, po wielu, wielu latach walki z samym tylko sprzętem i oprogramowaniem, coś (nie wiadomo co…) zacznie wreszcie działać – z całym szacunkiem dla wybitnych wyjątków, które zwłaszcza na „Nowym Ekranie“ poznałem – wyobrażacie sobie te dinozaury z komunistycznego ZNP uczące inaczej, niż do tej pory..?
- na powyższe i tak nie ma, nie będzie i nie wygląda na to, aby kiedykolwiek mogła być – kasa!
Oczywiście, można zbyć moje uwagi wzruszeniem ramion. Czyż dupowołowatość peryferyjnego „rządu“ jakiejś tam „Generalnej Guberni“ – jest w stanie powstrzymać Nieuchronny Postęp..?
Ano jest.
Po pierwsze – „bliższa ciału koszula“. Co mnie obchodzą jakieś światowe wzloty i wyżyny postępu, z których dla mnie osobiście i dla moich sąsiadów z Boskiej Woli, Dąbrówek i Brzozówki – NIC nie wynika..?
Najbliższą szkołę podstawową, w Augustowie, już od kilku lat planowano zamknąć – nawet o tym kiedyś pisałem. Uporczywie krążyła pogłoska, że w pozostałym budynku ma zostać ulokowany ośrodek odwykowy dla narkomanów.
Nawet, nie powiem, podjąłem działania przygotowawcze: zbudowałem szklarnię. No bo skoro pojawia się rynek na pewne produkty roślinne – to dlaczego ja nie miałbym ich klientom dostarczyć..?
Nic z tego nie wyszło, w szklarni rośnie sobie sałata zamiast… innego ziela. Sałata przynajmniej – smaczna.
Po drugie – z samej tylko „zasady kopernikańskiej“ wynika, że peryferyjny „rząd“ jakiejś tam „Generalnej Guberni“ – nie może być zjawiskiej unikalnym na skalę światową, wyjątkowym i nigdzie indziej nie spotykanym. Razem ze swoją dupowołowatością – winien raczej stanowić zjawisko typowe. A skoro tak, to nasuwa się robocza hipoteza, że – wszędzie jest podobnie i wszędzie też – aplikacja owego „Nieuchronnego Postępu“ – tak samo będzie kulawa, nieudolna i przeciwskuteczna.
Jeśli pojawią się jakieś wyjątki – to będą to albo bardzo drogie, elitarne szkoły (do żadnej takiej szkoły z pewnością nikt spośród moich sąsiadów swoich dzieci nie pośle…), albo też – szkoły w jakimś bardzo małym i obrzydliwie bogatym Lichtensteinie czy innym Bahrajnie.
Teoretycznie to wygląda jak normalny „cykl życia produktu“. Produkt innowacyjny na początku jest bardzo drogi (i niekoniecznie najsprawniejszy…) – trafia zatem tylko do nielicznych i raczej na zasadzie snobizmu niż użyteczności. Dopiero z czasem tanieje, powszednieje i na samym końcu – ląduje na giełdzie w Słomczynie. Albo i w szkole podstawowej w Augustowie, gdzie zresztą już i dziś podziału na klasy według wieku na ten przykład – nie przestrzega się, bo dzieci jest zbyt mało. Matematyki zatem, uczą się wszystkie razem…
Teoretycznie tak to wygląda. Ale w praktyce..?
W praktyce nie ma takiego produktu, którego pełne entuzjazmu wobec Idei Postępu i Oświecenia gosudarstwo nie zdołałoby albo spieprzyć, albo skutki jego obrócić w przeciwieństwo Wzniosłych Zamiarów.
Medycyna współczesna święci triumf za triumfem. Ale co z tego niby mają moi sąsiedzi z Boskiej Woli, Dąbrówek, Brzozówki..?
Dopóki owe triumfy współczesnej medycyny sprowadzały się do aplikacji najprostszych możliwych środków, które trudno było zepsuć (jak poprawa higieny, szczepienia, potem – penicylina), owszem – nie można powiedzieć – skutek był masowy i odczuwalny.
Wygląda jednak na to, że wszystko, co można było tak prostymi środkami osiągnąć – zostało już osiągnięte. A środków nie-prostych, dla wszystkich nie wystarczy. Przynajmniej – nie pod państwowym zarządem. Do czego to prowadzi, niedawno opisywałem…
Powszechna edukacja od samego początku aż po dziś dzień była i jest przede wszystkim: NARZĘDZIEM INDOKTRYNACJI. Jaka taka sprawdza się wciąż bez pudła: Państwo co prawda czasem narzekacie, że poziom nauczania spada, że młodzież coraz mniej potrafi i coraz mniej jest samodzielna.
Who cares..? Jakby o nauczanie chodziło w publicznych szkołach…
Ważne, że młodzież kończąca szkoły z roku na rok jest coraz bardziej „otwarta“ i „postępowa“ – ten zabieg, mam wrażenie, udaje się doskonale mimo cięć, ograniczeń, redukcji i „przejściowych trudności“.
Gdyby ów „e-learning“ poprawiał skuteczność indoktrynacji – no, to może przodujące gosudarstwa rozważyłyby zainwestowanie w tę nowinkę na poważnie. Skoro jednak ma tylko przyspieszać i wspomagać uczenie się i pomagać w rozwoju umiejętności twórczych – dlaczego ktokolwiek, poza osobami, które na to stać i które przywiązują do tego wagę – miałby weń inwestować..?
W odniesieniu do otaczającej nas rzeczywistości, uprawnione jest formułowanie trzech następujących hipotez:
- Hipoteza (1): to wszystko jest naprawdę i na serio. Rządy faktycznie troszczą się o swoich obywateli i przyszłość całego świata, partie polityczne na serio różnią się poglądami na dobro wspólne (o które to dobro li i jedynie zabiegają…), nie ma żadnych spisków, konspiracji, ukrytych elit, telewizja nie kłamie, a rozbiegane oczka Donalda Tuska to wyłącznie skutek przemęczenia pracą nad siły dla dobra obywateli.
- Hipoteza (2): hipokryzja, kłamstwo, prywata i wygórowane ambicje to zwykłe ludzkie przywary, które o wiele łatwiej ujawnić będąc przy władzy niż pieląc grządki w Boskiej Woli. Politycy i biurokraci realizują przede wszystkim swoje prywatne interesy tak, jak im to podpowiada ich ograniczony ogląd świata. Partie walczą o władzę, a idei używają raczej jako narzędzi mobilizacji poparcia, niż celów samych sobie. Może się zdarzyć, że rządy i urzędy będą spiskować przeciw swoim poddanym – jeśli narzuci im to dobrze uzasadniony lub chociaż dobrze wyglądający interes własny albo presja z zewnątrz. Co widzimy dowodnie na przykładzie żarówek, walki z globalnym ociepleniem, czykary śmierci.
- Hipoteza (3): cała rzeczywistość, którą przedstawiają nam media to tylko i wyłącznie teatralna dekoracja, w której nie ma nawet śladu prawdy. Rzeczywista władza spoczywa zupełnie gdzie indziej, niż pokazują to telewizyjne kamery, w ukryciu, a jej zamiarów można się domyślać wyłącznie na podstawie skrzętnie przez władze oficjalne ukrywanych symptomów (przy czym, takim symptomem może być cokolwiek – od latających talerzy, przez proroctwa i objawienia, aż po kolor krawata Tomasza Lisa czy kształt letniej ramówki programowej tvn…).
Jeśli opowiadam się na ogół za Hipotezą (2) to nie dlatego, że „prawda leży pośrodku“, tylko z przyczyn metodycznych, które już co najmniej raz wyłuszczyłem – opowiadając Państwu o skutkach pewnych mocno promowanych regulacji w temacie końskim.

Takie ma zdanie o "obrońcach zwierząt" nasz Knedliczek. Więcej zdjęć z dzisiejszej porannej sesji, jak tylko zdołam je obrobić - wrzucę na angielskiego bloga.
Jest to jedyna hipoteza, która nie używa „wielkich kwantyfikatorów“ – słowek „zawsze“, „wszyscy“, „wszędzie“, „bez wyjątku“.
Niestety, jest to hipoteza, która zarazem czyni interpretację otaczającej nas rzeczywistości, choćby w przedmiocie szans aplikacji owego „e-learningu“, który dziś nas zajmuje – zadaniem skrajnie trudnym.
Zwolennik Hipotezy (1), pospolicie zwany „lemingiem“ orzekłby po prostu:fajna sprawa, skoro rząd troszczy się o dobro obywateli, a Strategia Lizbońska(czy jak to się tam nazywa…) przewiduje wzrost innowacyjności i inwestycje w zasoby ludzkie, to Unia Europejska da nam granty i wprowadzimy to jako pierwsi w Europie na skalę powszechną..!
Zwolennik Hipotezy (3), pospolicie zwany „oszołomem“, zaczął by się zastanawiać, co się za tym NAPRAWDĘ kryje – i czyim agentem jest bloger „Ultima Thule“..?
Jak widać powyżej, ja za to, zwróciłem Państwu uwagę, że:
- będąc rozwiązaniem „postępowym“ i „innowacyjnym“, doskonale nadaje się „e-learning“ do roli hasła wyborczego – co źle wróży jakiejkolwiek praktycznej aplikacji, bo tak to już po prostu jest z hasłami wyborczymi,
- jako rozwiązanie (przynajmniej w fazie początkowej) kapitałochłonne, jest to doskonałe pole do kręcenia lodów – i dużo szybciej kilka willi w Konstancinie się pobuduje, niż jakiekolwiek działające systemy do „e-learningu“ trafią do szkół,
- nie ma takiej rzeczy, której pełen dobrej woli i zapału rząd nie umiałby spieprzyć.
Niechcianym, nieoczekiwanym, ale za to bardzo prawdopodobnym skutkiem praktycznej aplikacji „e-learningu“ (podobnie jak wielu innych, nie mniej „postępowych“ rozwiązań w medycynie, organizacji pracy, telekomunikacji czy edukacji) może być za to pogłębienie się podziału ludzkości na zaawansowaną czołówkę i wlokące się baaaardzo daleko za ogonem tego peletonu: Boską Wolę, Dąbrówki czy Brzozówkę…
Nie twierdzę wcale, że to źle. Nie twierdzę też, że to dobrze. Będzie po prostu – inaczej.
Choć może – upowszechnienie się wśród światowych elit takich technik, które ich „elitarność“ uczynią bardziej widoczną – przywróciłoby jakiś rodzaj równowagi temu skołatanemu światu..?
To już naprawdę ostatnia refleksja na dzisiaj – ale tak mi się nasunęło a propos „Lalki“, o której wspominałem wczoraj: Wokulski, chcąc (cóż z tego, że nieudolnie?) zbliżyć się do Izabelli odkrył, że nie zna nikogo, kto mógłby jej go przedstawić.
Wiedział jednak, w jakim towarzystwie się obraca i znał reguły determinujące dostępdo tego „wyższego świata“ – zrobił zatem majątek i użył go, aby „wejść na salony“.
Nie mam takiego problemu jak Wokulski, ani nawet takich ambicji – ale Dalibóg, gdybym stawiał sobie zadanie „wejścia na warszawskie salony“ (już pomińmy litościwym milczeniem salony nowojorskie…) – pojęcia nie mam, od czego w ogóle powinienem zacząć..?
A to dlatego, że w świecie „uniwersalnie demokratycznym“, elitarność zdaje się być czymś wstydliwym – elity współczesne raczej się ukrywają niż puszą swoją pozycją przed oniemiałym z wrażenia tłumem (co łatwo wytłumaczyć panującą ideologią i warunkami życia, ale co też – nie ma co kryć – daje nieustanną pożywkę zwolennikom Hipotezy (3)…).
No, ale IQ wyższego o kilkadziesiąt punktów od przeciętnej, wiedzy przy której pada nawet Wikipedia i może jakiegoś zgrabnego neurowszczepu w mózgu – już się tak łatwo nie ukryje…
------------------------------------------
Swoją drogą, sprzedaję Państwu w cenie kosztu pomysł na zrobienie kariery. Skoro nie wiadomo, KTO tak naprawdę należy do „prawdziwej elity“ – cóż prostszego, niż się za takiego podać i czerpać z wytworzonej tym sposobem opinii osobiste korzyści..?
Owe nobliwie wyglądające w świetle kamer zgromadzenia różnych „Bilderbergów“, „Davosów“ i innych „elitarnych klubów“ – to może być, w rzeczy samej, właśnie tego rodzaju przekręt: ludzie ci zajeżdżają limuzynami do wypasionego hotelu otoczonego kordonem policji. Przed wejściem pozują do zbiorowej fotki, po czym starannie wypraszają dziennikarzy i zamykają za sobą drzwi. Co robią w środku – nie wiadomo.
Być może: nic nie robią..? To znaczy – nic istotnego. Plotkują, zabawiają się z sekretarkami czy hostessami (albo z sekretarzami – co kto lubi…), popijają drinki. A potem, z mądrymi minami – wychodzą. I są, dzięki owej zbiorowej fotce, na kolejny rok – ustawieni w życiu. No bo kto by nie chciał mieć w swojej radzie nadzorczej kogoś z tak (ho, ho!) elitarnego klubu, kto może nawet (na pewnym poziomie nie wypada przyznawać się do takich obsesji, ale co tam kto myśli w cichości serca, tego przecież – jeszcze! – nie wiadomo…) wie, co planuje sam Rząd Światowy..? Kto odważy się takiemu odmówić posady..? Doradcy chociażby, jak nie ministra…
Tak sobie pomyślałem – no bo jaki prawdziwy „Rząd Światowy“ zadawałby się z takimi oczywistymi durniami jak Olechowski, Rosati czy Rostowski..?
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura