Jacek Kobus Jacek Kobus
413
BLOG

Królestwo Niebieskie

Jacek Kobus Jacek Kobus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Wedle stawu grobla. Niemcy i Rosjanie podobno nic innego, jak tylko marzą o panowaniu nad światem. Polacy mają mieć rzekomo skromniejsze marzenie: chcą tylko zbawić świat, dając mu „prawdziwie chrześcijańską“ cywilizację…

 

Tak w każdym razie relacjonuje poglądy niektórych znanych blogerów pan Piotr34 w komentarzach pod wczorajszym wpisem.

Cóż ja mogę na ten temat powiedzieć..? 

Oczywiście nie ma sensu się wyzłośliwiać i dociekać, którzy to akurat Niemcy, Rosjanie czy Polacy tak ambitne śnią sny – wszyscy się chyba zgodzimy, że nic chodzi tu w żadnym razie o fakt socjologiczny (wymagający zbadania np. przy pomocy ankiety lub eksperymentu socjologicznego), a tym mniej – psychologiczny (do którego moglibyśmy dojść np. metodą introspekcji – i tu by się dopiero prawdziwie Piekło zwątpienia rozpętało…). Chodzi o politykę. 

Kwestię rzekomej „konsekwencji“ i „powagi“ (tego ostatniego terminu używa wobec państwa niemieckiego, niemal na zasadzie epitetu stałego, pan Stanisław Michalkiewicz, konsekwentnie podkreślając, że „Niemcy to państwo poważne“ – w odróżnieniu od np. Polski, która państwem poważnym w żadnym razie nie jest…) niemieckiego dążenia do panowania nad światem poruszyłem pokrótce już w odpowiedzi dla Pana Piotra. Możemy to kiedyś rozwinąć – choć, chciałbym przypomnieć, że już pisałem jakiś czas temu o tym, jak to Niemcy i Rosja, wspólnie, choć niekoniecznie w porozumieniu wywołując I wojnę światową (wbrew zapisom traktatu wersalskiego, odpowiedzialność Rosji za wybuch tego konfliktu jest podobna jak Niemiec…) – same się zniszczyły. Czy to dowodzi „konsekwencji“ i „powagi“ – czy raczej psychologicznego faktu, że dorobienie demonicznej nawet, ale przynajmniej spójnej ideologii do zwykłej głupoty, znakomicie poprawia samopoczucie wielu ludziom..? 

Dzisiaj chciałbym się skupić na Polsce. Od razu przyznam się ze skruchą i pokorą, że moje rozważania będą ułomne. Nie tylko bowiem NIE UMIEM, ale też i NIE MAMZAMIARU zajmować się jakąkolwiek „arytmetyką Ducha“, mistyką, proroctwami czy objawieniami. No cóż – nie jest mi dana taka łaska i cóż ja na to poradzę, biedny miś..? 

Odpowiedzi na pytanie, czy Polska mogła się kiedykolwiek stać „mocarstwem I ligi“ (w rozumieniu mniej – więcej takim, jakie przyjęło się w okolicach kongresu wiedeńskiego…) udzieliłem już dawno temu. 

Co prawda, jak chodzi o pierwszą z proponowanych tam alternatyw, czyli przetrwanie i rozwój Wielkiej Morawy oraz obrządku słowiańskiego w liturgii kościelnej – Koledzy z forum historycy.org ostudzili moje dywagacje dość krótko twierdząc w miarę zgodnie, że jest rzeczą niemal niepodobną, aby twór taki przekroczył Karpaty – więc Polski raczej by nie objął. 

Co do drugiej proponowanej alternatywy, która sprowadza się do dokonania uwłaszczenia chłopów na obszarze I Rzeczypospolitej przez Polaków – to rzecz jest o tyle trudna do wyobrażenia, że warunki brzegowe sukcesu takiej operacji (za „sukces“ należy tu uważać spolonizowanie i włączenie tym samym do „aktywów narodowych“ przynajmniej znacznej większości włościan, niezależnie od tego jaką religię wyjściowo wyznawali i jakiego języka lub dialektu używali na codzień) były dość subtelne i bardzo trudne do spełnienia. 

Zachodzi tu bowiem fundamentalna zupełnie sprzeczność między „długofalowym interesem politycznym“, a „ekonomicznym być lub nie być“ klasy podówczas Polską rządzącej. Uwłaszczenie, jakkolwiek przeprowadzone, MUSIAŁO oznaczać ruinę i gwałtowne załamanie perspektyw życiowych znacznej większości drobnej i średniej szlachty – do czego też i w rzeczywistości przecież doszło i stąd mieliśmy tak liczną, pozbawioną majątku i stałych źródeł utrzymania inteligencję w drugiej połowie XIX wieku. 

Tym samym – bardzo trudno sobie wyobrazić, żeby jakakolwiek siła rządząca I Rzeczpospolitą zdobyła się na tak kosztowny, niepopularny i  brutalny krok, nim zostanie do tego w sposób jednoznaczny zmuszona przez okoliczności zewnętrzne. 

Tymczasem, tak się smutno składa, że w zasadzie – taką „okolicznością zewnętrzną“ mógł być, przede wszystkim, opór chłopów przeciw pogarszaniu się warunków pańszczyzny i rugowaniu z ziemi („dociskanie śruby“ miałoby miejsce, tak jak i miało miejsce w rzeczywistości – w majątkach drobnej i średniej szlachty, podczas gdy latyfundyści zapewne, tak jak to w rzeczy samej robili co najmniej od zakończenia wojen napoleońskich – rugowaliby chłopów z ziemi, aby unowocześnić swoje folwarki). Opór taki zaś, niemal na pewno, doprowadziłby do powstania świadomości narodowej wśród włościan – oczywiście, byłaby to świadomość kształtowana „na przekór“ polskim panom, więc względem Rzeczypospolitej wroga.

   

Gdyby nie zniszczenia „stulecia wojen“ pomiędzy „wojną o ujście Wisły“ a „wielką wojną północną“ – które to wojny, a przynajmniej, klęski i zniszczenia które z nich wynikły, oczywiście że były do uniknięcia, jak wszystko co jest skutkiem ludzkiego błędu – być może doszłoby do stanu, w którym kwestia uwłaszczenia pojawiłaby się jako zagadnienie w tzw. „debacie publicznej“ o stulecie wcześniej, niż w rzeczywistości – więc w  I połowie XVIII, a nie w I połowie XIX wieku. Czy jednak efekt ostateczny byłby dużo lepszy niż w rzeczywistości – jest kwestią co najmniej sporną… 

To tyle jak chodzi o stronę materialną owej polskiej „misji cywilizacyjnej“. Co jednak miałoby być jej treścią..? Innymi słowy: jakąż to „nową cywilizację“ mogła zaproponować światu Polska..? 

Istnieje pewnego rodzaju dokument źródłowy, który rzuca być może snop światła na ten problem. Oto ambasador króla Prus w Warszawie, Girolamo Lucchesini w swojej korespondencji z Berlinem podkreślał, po uchwaleniu konstytucji 3 maja, konieczność porozumienia z Rosją w celu zakończenia tego eksperymentu, gdyż Polacy mając rząd lepszy niż angielski w ciągu pokolenia upomną się o ziemie już wcześniej przez Prusy zabrane – a to oznacza zagładę Domu Brandenburskiego.


Dobry uczeń Machiavellego... 

Moim zdaniem, nie ma tu się jednak czym ekscytować. Najbardziej „pro-niemiecka“, „oględna“, „poprawna politycznie“ interpretacja tego faktu jest taka, że Prusy szczerze chciały wzmocnienia Polski, ale nie za darmo, tylko w zamian za Gdańsk i Toruń – a skoro Sejm Czteroletni uchwalił 6 września 1790 roku „deklarację o niepodzielności terytorium Rzeczypospolitej“ – to, pozbawione nadziei na zapłatę, poczuły się zwolnione z wszelkich zobowiązań, jakie wzięły na siebie traktatem sojuszniczym z 29 marca tegoż roku (tym bardziej, że jednocześnie, na skutek sprawnej i bardzo szczęśliwej dla Katarzyny II akcji jej ambasadora w Londynie, Siemiona Romanowicza Woroncowa, rozwiały się perspektywy wojny Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji, Prus i Polski przeciw Rosji i Austrii). 

Sprawność tego pana w posługiwaniu się brytyjską prasą i opinią publiczną - oszczędziła Europie wojny, za to Polsce - dała II rozbiór... 

Tak się jednak dziwnie składa, że podobno Napoleon Bonaparte, który rzeczoną korespondencję (prowadzoną w języku francuskim) miał był kilkanaście lat później w zdobytym Berlinie czytać – stwierdził po tej lekturze, że nie ma podlejszego i bardziej podstępnego rządu niż pruski i powziął postanowienie likwidacji Prus, od czego tylko zdecydowany sprzeciw Aleksandra I w Tylży powstrzymał go był.[1] 

Jeśli tak było w rzeczy samej, to musiał był Korsykanin dojść do tego samego wniosku co ja – że, mianowicie, Polacy byli tu cynicznie rozgrywani od początku do końca, a jakikolwiek byłby przebieg i wynik tej rozgrywki – i tak musieliby podyktowaną przez Prusy cenę zapłacić, nic zgoła nie otrzymując w zamian. A na pewno nie rząd lepszy niż angielski! 

Tym niemniej, podobieństwo – prawdziwe lub rzekome – pomiędzy ustrojem Rzeczypospolitej, a ustrojem Zjednoczonego Królestwa, tudzież pomiędzy „charakterami narodowymi“ Polaków i Anglików – bywa co jakiś czas podnoszone w naszej publicystyce. 

Adam Zamoyski, którego skądinąd bardzo cenię jako historyka twierdzi, że co najmniej od XV wieku swoistą ideą fix naszego „narodu politycznego“ było poszukiwanie własnej wersji „Królestwa Niebieskiego“ – politycznego ideału łączącego wolność z porządkiem. Właśnie dlatego, jego zdaniem, nie doszło u nas do (istotniejszych) walk religijnych w okresie Reformacji, ponieważ co innego zaprzątało głowy Polaków – nie spory o tamten, tylko o ten świat. 

Wszystko to być może. Zastanówmy się jednak – gdzie owo „Królestwo Niebieskie“ mogłoby się sytuować..? Co konkretnie takiego mogli nasi przodkowie wymyślić, gdyby nie te lub inne przeszkody, o których zresztą – też już ongiś obszernie pisałem..? 

W zasadzie – acz nie upieram się przy tym i czekam na sugestie z Państwa strony – da się zidentyfikować dwa takie obszary, gdzie ewentualne, hipotetyczne (bo nie udawajmy, że to jest coś więcej, niż tylko publicystyka…) „łaknienie sprawiedliwości“ mogłoby najłatwiej znaleźć dla siebie ujście. 

Pierwszym i chyba bardziej fundamentalnym z tych obszarów to stosunki między panem a chłopem. Pisałem o tym wielokrotnie – i dawniej i nie tak dawno. Z całą pewnością wyglądało to o wiele lepiej, niż zażarci krytycy „feudalizmu“ gotowi są przyznać. Czy z tego jednak wynika, że słodko i przyjemnie było być chłopem poddanym w Rzeczypospolitej..? Nie przesadzajmy. Głód, zwłaszcza na przednówku, często zaglądał w oczy. Co najważniejsze – symbioza między wsią a dworem, o której tyle pisałem, dawała przecież i ten efekt, że chłopi przez wiele, wiele pokoleń – uczyli się niesamodzielności. Polegania na „władzy“ (co z tego, że była to władza prywatna, a nie publiczna..?), która „w razie złego“ – pomoże, wspomoże, a choćby i – doradzi.

   

Taki stan umysłu wśród członków „klasy niższej“ wydaje się być co prawda nieunikniony, skoro prawie wszędzie na świecie doszło w XIX i XX wieku do rozwoju „państwa opiekuńczego“, związków zawodowych, kas chorych i innych instytucji, których łączne działanie zastępuje zarówno surowego ekonoma, goniącego leniwych chłopów na pole, jak i troskliwą dziedziczkę, opiekującą się nimi w chorobie i uczącą ich dzieci abecadła i pacierza. 

Być może – podkreślam owo „być może“ – istniał cień szansy na „przeskoczenie“ od razu z owego „feudalizmu“ do „państwa opiekuńczego“ (tyle, że realizowanego nie przez machinę biurokratyczną gosudarstwa, a prywatnie – przez państwa Potockich, Radziwiłłów, Tarnowskich…), bez okresu przejściowego, jaki u nas miał miejsce pomiędzy uwłaszczeniem a I wojną światową (to jest właśnie ten okres, w „Chłopach“ opisany, gdy już nie ma wspomninego raz jeden w książce „przytułku“ dla najbiedniejszych chorych, utrzymywanego dawniej przez dwór, a jeszcze nie ma żadnej „opieki społecznej“ i stara, schorowana Agata musi chodzić zimą na żebry do miasta, Jagustynkę dzieci wyganiają z domu, a sam Boryna broni się zębami i pazurami, żeby tylko nie pójść na „wycug“…). 

Istniały, zwłaszcza w Rosji (gdzie, jednak, poddaństwo chłopów było dużo bliższe klasycznego niewolnictwa…) pewne rudymentarne zjawiska, które – gdyby się rozwinęły – mogły do tylekroć przeze mnie opisywanego „neo-feudalizmu“ doprowadzić. Chłopów rosyjskich ich panowie wypożyczali czasem do pracy na budowach czy nawet w manufakturach – zdarzało się też, że chłopi, za zgodą swoich panów zajmujący się handlem czy rzemiosłem w miastach, dorabiali się znacznego nawet majątku (jakkolwiek, oczywiście, na jednego tak wzbogaconego przypadało pewnie kilka tysięcy takich, którzy dorobili się jedno odcisków i garbu…). 

Tak się jednak składa, że nigdzie na świecie do czegoś takiego ostatecznie nie doszło. Wszędzie następował rozkład i zerwanie „prywatnej“ zależności opiekuńczo – nadzorczej i wszędzie też, po co najwyżej stuleciu tzw. „dzikiego kapitalizmu“ – pojawiało się państwo opiekuńcze

Być może zależność ta wynika z peryferyjnego położenia Europy Wschodniej, gdzie takie zjawiska się pojawiały, względem cywilizacyjnego centrum, z którego w rosnącym stopniu importowane były nie tylko dobra i kapitał, ale też – wzorce organizacji życia, a na koniec, także moda, styl życia i sposób myślenia. 

Być może, mogłoby dojść do zaburzenia tego przepływu i wytworzenia się lokalnie nowego centrum cywilizacyjnego – gdyby Wschód bogacił się i zaludniał szybciej niż to rzeczywiście miało miejsce. Co znowu prowadzi nas do katastrofy „stulecia wojen“, o której już wyżej wspomniałem… 

Z tym, że owo „być może“ – podkreślone już kilka razy – bardziej jest „może“, niż „być“. Już wczesne uwłaszczenie, o którym wyżej pisałem – trudno sobie wyobrazić. A taką „cywilizacyjną innowację“ – w sytuacji, gdy brak jest jasnego motywu, który mógłby do niej prowadzić, a wzorce „kanoniczne“, tj. zgodne z tym, co wypraktykował Zachód – są przez cały czas dostępne na wyciągnięcie ręki – to już nie wiem kto miałby promować..? 

Drugi obszar dla potencjalnych innowacji o „cywilizacyjnym“ znaczeniu, to oczywiście – sfera zarządzania państwem. Z tym też było w praktyce lepiej, niż krytycy sarmatyzmu skłonni są przyznawać. Kłopot w tym, że tak samo jak (w miarę) ludzkie traktowanie chłopów, tak i sprawne działanie samorządu szlacheckiego, na którym cała Rzeczypospolita się opierało – zależało od morale szlachty. 

Wszędzie na świecie „zarządzanie poprzez wstyd“ zostało wyparte przez brutalniejsze i skuteczniejsze „zarządzanie poprzez strach“ – o czym pisałem bardzo niedawno. To jest fakt obiektywny. Obawiam się, że tylko niezwykle korzystny zbieg okoliczności pozwolił naszym przodkom „zarządzać się wstydem“, a nie „strachem“ – o JEDNO stulecie dłużej niż wszystkim sąsiadom dookoła. Być może, zamiast żałować, że nie wyszło – należy się raczej cieszyć, że trwało tak długo..? 

Co do przyszłości zaś..? No cóż: ciemność widzę, ciemność

-------------------------------------------------------
[1] Jeśli dodaję takie słówka jak „podobno“, „miał był“ – to tym samym z góry odżegnuję się od odpowiedzialności za prawdziwość lub nieprawdziwość tych słów – gdyby znów jakiś kretyn miał się tego czepiać. Staram się sprawdzać podstawowe fakty, które tu Państwu podaję. Ale sprawdzanie wszelkich szczegółów, zwłaszcza użytych wyłącznie w celach retorycznych, ilustracyjnych, dla zbudowania dramatyzmu – powodowałoby, że pisałbym taki esej nie przez godzinę czy dwie, jak to w rzeczy samej robię, tylko kilka dni. A na to, Mili Państwo – moim zdaniem nie zasłużyliście…

Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura