Jedną z pierwszych rzeczy, które nas uderzyły w zachowaniu naszych koni po przeprowadzce „na swoje“ był fakt, że rytm dnia i nocy zdaje się nie mieć dla nich większego znaczenia.
Człowiek w nocy śpi, a w dzień pracuje – chyba, że robi inaczej, naturalnie, ale wtedy – musi łykać hormony, jak nasz przyjaciel Wojtek, albo amfę czy inne prochy, albo przynajmniej – wielkie ilości kofeiny.
W większości „zwykłych“ stajni, konie są na noc zamykane w boksach, a na dzień (lub tylko na część dnia!) – wypuszczane na jakieś wybiegi. W rytmie mniej – więcej takim samym, jak naturalny rytm życia „nagiej małpy“.
Tymczasem nasze konie nie wykazują śladu zainteresowania takimi zjawiskami jak świt, czy zmierzch. Owszem – gdy po chłodnej nocy wstaje słońce, bardzo chętnie zażywają rozgrzewającej kąpieli w jego promieniach: stąd wiem, w której części Pierwszego Padoku mam ich rano szukać, gdy idę dać im śniadanie (o śniadaniu, obiedzie i kolacji będzie niżej…). Gdy przyjdą upały, będą w najgorętszej porze dnia szukać cienia.
Normalnie jednak, stado żeruje, odpoczywa, śpi lub psoci – we własnym rytmie, całkowicie niezależnym od pór doby. Długość tego cyklu jest zróżnicowana: nasze tegoroczne źrebięta tuż po urodzeniu „tankowały“ co kwadrans, resztę tego kwadransa poświęcając na brykanie i spanie – teraz już „podstawowy cykl życiowy“ wydłużył im się do około pół godziny. U dorosłych koni, przynajmniej naszych – taki „cykl podstawowy“ trwa od czterech do sześciu godzin.
to są akurat zdjęcia z wczorajszego popołudnia (to znaczy sprzed paru dni, gdy pisałem ten post)

W czasie tych czterech do sześciu godzin, stado pobiera pokarm, wędrując po pastwisku (lub tłocząc się przy belce siana albo przy paśniku pod wiatą…), odbywa jakieś, sobie tylko wiadome, rytuały towarzyskie, zaloty (o zalotach opowiem w osobnym wpisie – obiecałem zresztą „KT“, wspólnie z panem dr Witkowskim opisać rozmnażanie tabunowe: tyle, że wciąż nie mam materiału zdjęciowego – ale jest nadzieja..!), psoty i szkody – a około pół godziny: drzemie. I z takich półgodzinnych drzemek co 4 – 6 godzin – składa się koński odpoczynek.
Nasz przyjaciel z dawnych lat (jeszcze z MSWiA…), Janek twierdził, że i człowiek wysypia się lepiej i szybciej, jeśli miast spać jednym ciągiem, ogranicza się do 15-minutowych drzemek, przerywanych kilkuminutowymi przebudzeniami. Podobno Leonardo da Vinci dzięki temu mógł spać raptem 2 – 3 godziny na dobę i miał więcejczasu na twórczość (pytanie, dlaczego zatem nie oślepł, ślęcząc po nocach przy zdecydowanie nieadekwatnym świetle świec lub lamp oliwnych..?).
Nie jestem w stanie tej teorii potwierdzić własną praktyką. Co prawda od lat wstaję zwykle w nocy raz czy dwa, żeby zaspokoić nocne ataki głodu naszego koćkodana – ale robię to automatycznie, prawie się nie budząc. Teraz, gdy tak poderwany z łóżka, wychodzę zobaczyć czy aby coś się nie źrebi – gówno się wysypiam…
Tak więc – lepiej chyba, jeśli każdy gatunek pozostanie przy sobie właściwym rytmie życia, skoro tak to urządził Dobry Bóg, względnie – Matka Natura..?
Odkrycie to, było dla nas jednak pewnego rodzaju wstrząsem: jakim bowiem gwałtem na końskiej naturze musi być zamykanie tych zwierząt na co najmniej 12 godzin pod kluczem..? Chyba takim samym, jak owe eksperymenty Leonarda ze snem – dla człowieka… T
ym niemniej – narzuciłem stadu także pewien sztuczny rytm, wynikający z dystrybucji posiłków: śniadania, obiadu (a raczej – lunczyku, biorąc pod uwagę porę…) i kolacji.
Początkowo wynikało to, a przynajmniej – tak sobie to uzasadniałem – z niejakiej praktycznej konieczności. Mieliśmy bowiem naszych emerytów, konie o zdecydowanie gorszej przemianie materii niż achałtekinki – i wydawanie im umiarkowanych porcji owsa wydawało się rzeczą rozsądną.
Ponieważ zaś owies dla koni to jak cukierki (na Śląsku podobno mówią, że owies dla konia, to jak dla chłopa wódka – ale: nie przesadzajmy!), a Pierwszą Zasadą Dobrej Przedszkolanki jest, że każde dziecko musi dostać tyle samo i takich samych cukierków w tym samym czasie – inaczej z przedszkola robi się pobojowisko – siłą rzeczy: dawałem ten owies wszystkim.
Od początku dawałem go mało – i od początku zdecydowałem, wbrew dominującej praktyce, że będę go dawał trzy razy dziennie, a nie dwa. Tak naprawdę, zgodnie z teorią zootechniczną, to w ogóle najlepiej byłoby konie karmić (jeśli jest po temu uzasadnienie…) nawet i częściej – mniejszymi porcjami – bo to jest bliższe ich naturze. W praktyce jednak, trzy posiłki dziennie to już rozsądny kompromis. Tym bardziej, że naprawdę – trudno by mi było zadawać mniejszą porcję, niż zadaję…
Teraz emerytów już nie ma, a ja po staremu: daję koniom śniadanie (około 6.00), lunczyk (około 13.00) i kolację (o 20.00 – nader dogodnie: po serialu „Dr House“ na tvn7…). Na śniadanie dostają mniej niż pół miarki owsa (zimą dostawały miarkę), na lunczyk – wczoraj były po trzy marchewki, dziś i przez kilka najbliższych dni pewnie będzie pół miarki owsa, bo marchewka się skończyła, ale bardzo szybko rośnie nam w ogródku lucerna, więc wkrótce będzie to po garści lucerny. Na kolację też owies z tym, że karmiącym matkom robiliśmy przez ostatnie dwa tygodnie papkę z otrąb owsianych i garsteczki owsa.
Po co? Nasze konie spokojnie by sobie poradziły bez tych dodatków.
Mógłbym wymyślić wiele uzasadnień – w niektóre NAPRAWDĘ wierzę – ale prawda jest taka, że robię to głównie dla samego siebie. Ponieważ – niezależnie od tego, czy lubią to nasze konie, czy nie – DLA MNIE powtarzalność i stałość takiego rytmu dnia, to rzecz wielce uspokajająca.
Są właściciele koni, którzy przeciw tej teorii nader gwałtownie protestują – zwłaszcza wśród tułających się z zawodów na zawody sportowców, którzy nigdy nie wiedzą, czy i kiedy ich konie coś zjedzą poza sianem w przyczepie. A także wśród ludzi z natury niesystematycznych, którzy nie potrafią lub nie chcą się zdobyć na powtarzalność i rutynę.
Ja jednak – rutynę BARDZO LUBIĘ. I jestem głęboko przekonany (choć, oczywiście, dowodów na to brak…), że i nasze konie czerpią z niezmiennej powtarzalności tych codziennych rytuałów – spokój…
Jedyne, co mnie w związku z tym dwa razy do roku wkurwia – to zmiana czasu… Próbowaliśmy ignorować – ale to się nawet w Boskiej Woli okazało niewykonalne. Trzeba się zatem dostosowywać. I za każdym razem, gdy muszę to zrobić – wzbiera we mnie kontrrewolucyjny gniew, ha..!
Lepsza Połowa uważa, że całkiem spokojnie mógłbym dawać koniom śniadanie także i o 8.00, a niekoniecznie o 6.00 – no ale cóż zrobić, gdy ja z natury lubię wstawać rano i rano jestem produktywny, za to popołudniami – padam z nóg..?
Na koniec – zapraszam do obejrzenia galerii Olgi Piotrowskiej z sobotniej wizyty u nas. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś wreszcie da się do nas zaprosić na dłużej: już kilku sympatycznym dziewczynom proponowałem, że spokojnie mogą rozstawić sobie namiot i poobserwować nasze konie przez całą dobę. Myśmy nigdy nie mieli na takie eksperymenty czasu ani sił – a mogłoby to przynieść jeszcze jakieś nowe spostrzeżenia jak chodzi o naturalny dla koni rytm życia.
----------------------------------------------------------------------------------
Jest zwyczajem w niektórych mazowieckich stajniach, wypuszczać konie na trawę, dopiero gdy zejdzie z niej rosa. Motywuje się to obawą przed pęknięciem żołądka na skutek fermentacji mokrej trawy. W czwartym roku NIEUSTANNEGO przebywania koni na trawie – mokrej, suchej, wszystko jedno – odpowiadam, że demonstrowanie takiej obawy, to oczywisty objaw skąpstwa. Tylko koń głodny, który na noc nie dostał dostatecznej porcji siana – rzuci się na mokrą trawę tak łapczywie, żeby mogło mu to zaszkodzić… Tak więc, pensjonariusze, jak chcecie wiedzieć, czy Wasze konie jedzą do syta, starczy się dopytać – o której są latem wypuszczane na padok i dlaczego..? Oczywiście – zakładając, że dana stajnia w ogóle dysponuje dostateczną powierzchnią pastwisk: często bowiem wypuszcza się konie tylko na 2 – 3 godziny, bo trzeba to robić na raty – wszystkie naraz by się na wybiegu nie zmieściły…
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka