To znaczy: gdy uda się eko-faszystom przepchnąć w Sejmie zmianę statusu prawnego konia ze „zwierzęcia gospodarskiego“ na „zwierzę towarzyszące“?
W chwili obecnej jest w Polsce mniej niż 300.000 koni. Trudno o dokładne liczby, bo stan ten nieustannie się zmienia – akurat trwa pora wyźrebień! Generalnie jednak, z roku na rok koni jest coraz mniej. Wśród tych 300.000 koni około 30.000, może trochę więcej – to konie rekreacyjne, sportowe, używane w hipoterapii, czy do pracy w miejskich bryczkach. Reszta – to konie gospodarskie, które czasem (rzadko) coś tam pomagają swoim właścicielom na roli, ale większość czasu: próżnują, tyją – i są, koniec końców, sprzedawane na ubój.
Trudno o dokładne dane dlatego, że przecież żaden koń nie ma na czole wypisane „jadę do rzeźni“ – czy też przciwnie: „jestem kochanym tuptusiem, nikt mnie nigdy nie zje“. Owszem, można w paszporcie zrobić zastrzeżenie, że „koń nie przeznaczony do konsumpcji przez ludzi“ – co ma ten skutek, że weterynarz może mu podawać takie leki, których w innym wypadku podawać mu by nie było wolno. Sądzę jednak, że niewiele koni ma takie zastrzeżenie wpisane – bo też i nie każdy choruje na takie choroby, które by podawania szkodliwych dla ludzi leków wymagały.
Z całą pewnością NIE TRAFIĄ do ubojni konie stare, chore, kalekie – oraz kucyki, które nie osiągają co najmniej 500 kg masy. Takie konie, jeśli z jakichś względów ich żywot trzeba zakończyć – podlegają uśpieniu Morbitalem i utylizacji (poprzez spalenie) w firmie Bakutil. Dla mieszczuchów to jest dość kosztowna impreza, na wsi – zależy to od gminy: u nas akurat nic się nie płaci – ale to nie jest reguła. Cmentarza dla koni oficjalnie jeszcze w Polsce nie ma – ale przy co starszych i bardziej zasłużonych stadninach państwowych: mają swoje „aleje zasłużonych“. Zdaniem pana dyrektora doktora Treli z Janowa Podlaskiego – można tak zrobić, byle się dogadać z powiatowym lekarzem weterynarii. Miejscowy lekarz, gdy chciałem taką możliwość wysondować, aż się zagotował z oburzenia. Więc nie wiem: wolno (pod pewnymi warunkami) pochować konia w ziemi – czy nie wolno..?

Tych kucyków żadna ubojnia NIE KUPI
Bo, tak zupełnie na marginesie – miejsce na „koński cmentarz“ mam wcale niezłe: i niedaleko od Warszawy i spokój, cisza, ładnie tu (w sumie… jak już pozbierałem śmieci…).
Ale – wracajmy do naszych baranów. Czyli do eko-faszystów i ich chorej wyobraźni.
Nie ulega wątpliwości, że zmiana statusu prawnego konia, równoznaczna z zakazem „hodowli mięsnej“ w Polsce – MUSI spowodować dalszy i bardzo szybki spadek liczby koni.
Od razu napiszę, że kompletnie do mnie nie trafia argumentacja eko-faszystów i ich popleczników, wedle której lepiej w ogóle nie żyć – niż żyć krótko (czy to zawsze i z góry oznacza, że – nieszczęśliwie..?) i skończyć na talerzu.
Przepraszam bardzo: ale czy ktokolwiek z nas, rodząc się, miał gwarancję od Pana Boga, że dożyje do momentu, gdy będzie czytał te światłe słowa i rzuci się na klawiaturę smażyć jakiś paszkwilancki komentarz w odpowiedzi..?
Od Pana Boga, rodząc się, to mamy gwarancję tylko na jedno – że z całą pewnością, wszyscy pomrzemy. Niektórzy wcześniej, inni później – ale czy fakt ten spędza nam na codzień sen z powiek?
Owszem – trochę nieprzyjemnie się robi, jak przychodzi pan doktor z zaaferowaną miną i wręczając wyniki morfologii krwi mówi: „masz pan/pani raka – zostało panu/pani pół roku, może rok“.
O ile mi jednak wiadomo, żaden hodowca przy narodzinach „mięsnego“ źrebięcia nie szepcze mu na uszko: „no fajnie, fajnie – za rok, najdalej za dwa lata – pojedziesz w ostatnią drogę i będzie z ciebie fajna kurtka motocyklowa i sporo kotletów…“
A nawet, gdyby tak szeptał – to sądzicie, że źrebak to zrozumie..?
Więc: o co kaman? Rozumiem oburzenie na ewidentnie złe traktowanie zwierząt. Nie podzielam towarzyszącego temu oburzeniu „rewolucyjnego zapału“ – bo, osobiście uważam, że trwała poprawa dobrostanu zwierząt może wynikać tylko i wyłącznie z dobrobytu ich właścicieli, a nie z czego innego – ale mogę to zrozumieć. Natomiast tego gadania o „rozmnażaniu śmierci“ – nie pojmuję ni w ząb.
Logiczną konsekwencją założenia, że „nie należy rozmnażać zwierząt, jeśli mają żyć krótko (nawet, gdyby żyły szczęśliwie)“ – jest wniosek, że i ludzi nie ma sensu rozmnażać, a najlepiej – spuścić w cholerę tę bombę i skończyć z całym tym bajzlem raz na zawsze.
A to już jest czyste szaleństwo i tego, kto takie tezy głosi, co prędzej należałoby ubrać w kaftan z długimi rękawami i zamknąć w takim miejscu, żeby przypadkiem – nie przeszedł od słów do czynów. Tak się współcześnie nie robi – i macie tego skutki tu i ówdzie już widoczne. W przyszłości będzie ich więcej – zapamiętajcie moje słowa, bo są prorocze… Kompletnym odpałem jest czepianie się w tym kontekście akurat koni. Hodowla koni ma z definicji charakter ekstensywny. Nie twierdzę bynajmniej, że u wszystkich hodowców wszystkie konie są zawsze szczęśliwe i niczego im nie brak. Tym niemniej, akurat konie MOGĄ być szczęśliwe nawet, jeśli z góry przeznaczone są do konsumpcji. Wystarczy tylko zapewnić im pastwisko, ruch, towarzystwo innych koni, dostatek (a niekoniecznie – nadmiar) pożywienia, wodę, jakąś osłonę przed wiatrem i kawałek suchej ściółki lub czystego piasku – a do tego: nie krzywdzić ich czynem lub zaniedbaniem – a będą szczęśliwe same z siebie, bo więcej koń do szczęścia nie potrzebuje.
Perspektywy życiowe pisklęcia wylęgającego się w przemysłowej wylęgarni kurcząt – są na ogół o wiele gorsze – i, doprawdy, niewiele da się na to poradzić…
Dlaczego zatem eko-faszyści uczepili się akurat koni – a nie kurczaków?
Kiedy odpowiadam, że zrobili to z przyczyn politycznych, bo wcale nie chodzi im o dobro zwierząt, tylko o władzę, więc wybrali sobie taki cel, gdzie najłatwiej im dotrzeć do szerokich rzesz laików – słyszę w odpowiedzi, że tworzę jakąś „teorię spiskową“. Dobrze, niech Wam będzie. Tyle tylko, że jedyna rozsądna alternatywa wobec takiej właśnie „teorii spiskowej“ – to przyjęcie, iż WSZYSCY eko-faszyści, co do jednego, są pospolitymi kretynami, niezdolnymi do elementarnego zrozumienia rzeczywistości.
Zwykle przyjmuję, że głupota jest PROSTSZYM wytłumaczeniem zjawisk skądinąd niezrozumiałych niż spisek. Jednak nie mniej ważną zasadą jest – unikać, o ile tylko to możliwe, stosowania tzw. „wielkich kwantyfikatorów“, czyli takich słówek jak „wszyscy“, „zawsze“, „wszędzie“. Tym samym – choć chętnie zgodzę się na to, że większość eko-faszystów to zwykli kretyni (zwani też „pożytecznymi idiotami“) – to przypisanie tak marnej kondycji umysłowej WSZYSTKIM – byłoby już tezą nadmiernie ryzykowną.
A skoro POWINNI się nawet wśród nich trafiać tacy, którzy jednak co nieco kumają z rzeczywistości – a MIMO TO zachowują się tak, jak się zachowują – no to widać: widzą w tym jakiś interes…
Co zatem się stanie, gdy uda im się zrealizować cel, który głoszą – czyli (najprawdopodobniej na początku kadencji następnego Sejmu…) zmienią status prawny konia ze „zwierzęcia gospodarskiego“ na „zwierzę towarzyszące“ – a liczba koni w Polsce, i tak już niewielka – znowu spadnie..?
Podobno pani Karolina Wajda twierdzi, że zniknięcie z polskiego krajobrazu koni zimnokrwistych by jej nie przeszkadzało, bo to „nie jest żadna tradycja“. No cóż: a jej andaluzy – to jest jakaś polska specjalność może..?
To prawda, że konie pogrubione, czy zimnokrwiste, na większą skalę pojawiły się w Polsce (pomijając zabór pruski – ale i tam, byłaby to jednak raczej tradycja niemiecka…) dopiero w XX wieku, a dopiero od lat 60-tych hoduje się je przede wszystkim, z przeznaczeniem mięsnym. Nie można jednak ignorować faktu, że to jest 80 – 90% wszystkich koni w Polsce. Przeciętny Polak ma o wiele większe szasne zetknąć się z koniem – „grubasem“ – podczas wakacji czy innego, przypadkowego pobytu na wsi – niż trafić do którejś z około 1000 stajni rekreacyjnych lub sportowych (1000 stajni na taki kraj jak Polska – to nic…).
Dlaczego uważam, że ważną rzeczą jest, aby „przeciętny Polak“ miał jakieś szanse choć popatrzeć na żywego konia? Napisałem o tym na forum, pozwolę sobie się zacytować: Być może są ludzie, których to nie boli. Mnie boli. I uważam, że ja też tracę, za każdym razem, gdy likwiduje się kolejna wiejska hodowla. Tracę przede wszystkim: zrozumienie u innych ludzi dla mojej pasji! Już w tej chwili może 3% wszystkich Polaków kiedykolwiek bodaj dotknęło żywego konia. Może mniej. A to nie tylko znaczy, że my, koniarze, stajemy się w coraz to większym stopniu "dziwolągami" - ale też i to, że jesteśmy coraz bardziej bezbronni. No chociażby wobec takich szykan, jak Viatoll już od 3,5 tony, czyli od normalnego zestawu samochód + bookmanka...
W przeciwieństwie do wielu znanych mi hodowców (i sprzedawców – może dlatego właśnie: sprzedawcą zbyt dobrym nie jestem..?) uważam, że mój ewentualny biznes jako hodowcy – będzie szedł tym lepiej nie wtedy, gdy koni w Polsce będzie MNIEJ, tylko właśnie odwrotnie – gdy będzie ich możliwie JAK NAJWIĘCEJ. Im więcej będzie w Polsce koni w ogóle – tym posiadanie konia będzie łatwiejsze. Więcej będzie weterynarzy, kowali, producentów oferujących różnoraki sprzęt, wytyczonych szlaków dla turystyki konnej, stajni, może nawet – głupia rzecz, a pojęcia nie macie, jak przeszkadza jej brak, zwłaszcza w samotnych wycieczkach – czasem, przed niektórymi wiejskimi sklepami, pojawią się koniowiązy, które jeszcze z dzieciństwa pamiętam..? Więcej też będzie ludzi jako – tako przynajmniej obytych z koniem. W konsekwencji: będzie więcej klientów!
Mało tego! Uważam, że im więcej będzie w Polsce konkretnie koni achałtekińskich – z tym większą pewnością ja sprzedam swoje odsadki, jeśli taką podejmę decyzję. Bo po prostu – więcej ludzi takie konie zobaczy, a gwarantuję Wam, że kto je raz zobaczy – bardzo często: sam takich zapragnie…
Dlatego konsekwentnie, od lat oferuję pomoc każdemu, kto chce sprowadzić sobie konia achałtekińskiego – mimo, że mam trzy klacze i będę miał (mam nadzieję…) już wkrótce źrebięta. Ja się konkurencji nie boję: nasze Trzy Gracje i w stajni Najczcigodniejszego Prezydenta – nie byłyby takie ostatnie!
Konsekwencje zmiany statusu prawnego konia w Polsce oczywiście do samego tylko spadku liczebności koni (i skurczeniu się naszego „końskiego światka“…) się nie ograniczają.
Jak już wspomniałem, na czole żaden koń nie ma wypisane, że „jedzie do rzeźni“. Tak naprawdę, cała ta „zmiana statusu“ oznaczać będzie jedynie – zamknięcie krajowych ubojni i przejęcie interesu (oczywiście: zredukowanego jak chodzi o rozmiar – i ze znacznie niższymi zyskami dla hodowców…) w 100% przez ubojnie zagraniczne oraz – krajową mafię. O czym już, żartobliwie,wczoraj w komentarzu wspominałem.
W razie wprowadzenia tej zmiany prawnej zlikwidowane zostaną w pierwszej kolejności największe stada koni zimnokrwistych: akurat te, gdzie koniom było (na ogół…) najlepiej. Ale podradomski czy podkielecki chłoporobotnik, trzymający w komórce jedną lub dwie kobyły, których przychówek sprzedaje co roku tzw. „handlarzowi“, dzięki czemu może wyprawić swojej rodzinie Święta, bo to jego jedyny w roku ekstra-dodatek do nisko płatnej pracy w Warszawie, którą na codzień wykonuje – nie podda się tak łatwo.
„Handlarze“ jak skupowali konie od takich chłoporobotników – tak dalej będą je skupować. Tyle, że aby przewieźć je do Włoch, czy gdzie tam te ubojnie będą nadal funkcjonować – będą się musieli zorganizować w mafię. Hodowcy dostaną mniej pieniędzy – o tyle mniej, o ile trzeba będzie odpalić „działkę“ dla policjantów, „krokodyli“ z ITD i pogranicznych weterynarzy, którzy przymkną oko na transport – i o tyle mniej, o ile mafia, jak to mafia, zapewni sobie terytorialny monopol. Jeden lub kilku handlarzy – zbuduje sobie wystawny pałac dzięki temu monopolowi.
Nie posuwam się do twierdzenia, że właśnie O TO chodzi naszym eko-faszystom. Myślę, że ci głupi – tej konsekwencji (jak w ogóle większości konsekwencji…) po prostu nie dostrzegają. A tym mniej głupim – jest ona obojętna. Podobnie jak los koni który – w tych okolicznościach – na pewno ulegnie pogorszeniu, co do tego – nie można mieć wątpliwości!
No i oczywiście, o czym już wiele razy pisałem, konsekwencja ostatnia – być może najmniej uchwytna, bo nie bezpośrednia, ale – wcale nie najmniej dotkliwa: nie ma żadnej "naturalnej", "logicznej" granicy pomiędzy zakazem użytkowania koni jako pokarmu - a zakazem użytkowania koni do pracy w zaprzęgu, czy pod siodłem ("bo przecież konik się męczy"...).
Jeśli pani Karolina Wajda tej konsekwencji nie dostrzega – no cóż, pozostaje mi przykry obowiązek powiedzieć jej prawdę: jest po prostu – głupia. Nie wydaje mi się, aby mądrość była koniecznie wymagana od pięknych kobiet – ale czy naprawdę muszą się ze swoją głupotą tak publicznie obnosić..?
Opublikowałem ten tekst po raz pierwszy w czasie przygotowań do zjazdu hodowców koni w Skaryszewie, w marcu br. Wywołał burzliwą dyskusję (79 komentarzy jak do tej pory), z którą można się zapoznać tutaj.
bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka