Jacek Kobus Jacek Kobus
225
BLOG

Ustrój naturalny

Jacek Kobus Jacek Kobus Polityka Obserwuj notkę 5

 Wieki temu, kiedy byłem piękny i młody i miałem jeszcze włosy także na głowie, dałem się zaprosić na zebranie założycielskie KoLibra.Jak to zwykle w takim gronie bywa, wynikł od razu typowo konserwatywno – liberalny spór o wyższość monarchii nad rządami demokratycznymi.

Próbowałem wtedy pogodzić zwaśnione strony parafrazując znany bon motprzypisywany Churchillowi. Jak wiadomo „demokracja to najgorszy ustrój na świecie – ale lepszego nikt jeszcze nie wymyślił“. Tyle tylko – że są też ustroje, których wymyślać nie było potrzeby, ponieważ powstały same z siebie, bez żadnego uprzedniego konstrukcyjnego planu, który by ludzkiego namysłu wymagał – dodałem.

 

 
Nie sądzę, by mój wysiłek został wówczas doceniony. Że jednak robiło się już późno, a gospodarze nie pomyśleli o tym, aby studenckiej braci zaserwować coś rozweselającego, przy czym byłby sens zostać na Nowym Świecie 41 trochę dłużej – dyskusja jakoś i tak się rozlazła i podobnie też, rozlazło się audytorium – każdy w swoją stronę. To jest – w stronę, gdzie na lepszy traktunek mógł liczyć…
 
Polityka z całą pewnością nie jest moim konikiem. Wynika to przede wszystkim z faktu, że – co już tu Państwo wiele razy zapodawałem – ja po prostu nie wierzę w sens zajmowania się polityką w ramach naszego „tu i teraz“. System wszechkorupcyjnej łże-demokracji jest trwały i nie widzę żadnej siły zdolnej go obalić – póki sam z siebie nie dojdzie do ściany ekonomicznego załamania. I wcale nie jest powiedziane że to, co z tego załamania wyniknie, będzie w jakikolwiek sposób lepsze od tego, co mamy teraz. Wręcz – wydaje mi się to dość mało prawdopodobne. Przy czym, cokolwiek by nie robić, nie pisać, nie mówić – nie ma to większego znaczenia. 93% Polaków zaprzestanie lektury tego felietonu nawet, gdyby ich do niej przymuszać, najdalej po pierwszym akapicie. Bo, skoro nie ma tu nic o seksie ani o przemocy, a w dodatku autor używa trudnych słów i konstruuje zdania dłuższe niż przewiduje redakcyjna norma dla „Super Expressu“ (gdzie pracowałem więc wiem, jaka ta norma jest…) – to niby dlaczego ciężko żyjący z zasiłków i zapomóg człowiek miałby poświęcać swój cenny czas i brnąć przez te potoki wymowy..? Niestety, ale demokratycznie wolności wprowadzić się nie da. A to dlatego, że dla 93% wyborców nic straszniejszego niż wolność nie istnieje! Nic za to nie jawi tej przytłaczającej większości atrakcyjniej od pełnej michy i igrzysk – najlepiej takich, które polegają na poniżaniu, obrzucaniu błotem i strącaniu z piedestałów tych, którzy wcześniej mogli słusznie lub niesłusznie uchodzić za „lepszych“ od owego przeciętnego wyborcy: nic bowiem bardziej nie łechce najpowszechniejszych wśród ludności sado-masochistycznych upodobań, choćby i nieśmiałych…
Egzemplifikacja ukochanych zabaw "naszego dobrego ludu", jak zwykł mawiać Ludwik XVI o Paryżanach: szkic Davida przedstwiający z natury Marię Antoninę w drodze na szafot...
 
 
i ekranizacja tego samego wydarzenia
 
Nic więc dziwnego, że wśród wolnościowców, przynajmniej w Polsce (zaiste nie wiem, jak jest gdzie indziej…) jest dziwnie mało „ultrasów demokracji“ jak to zwykł p. Michalkiewicz pisać. Dziwnie mało, jeśli wziąć za dobrą monetę slogan o „liberalnej demokracji“ jako o najbardziej wolnościowym ustroju w dziejach powszechnych. Tym niemniej, i tacy się trafiają, a i owszem – czemu nie..? Nawet i tutaj jeden taki się ongiś przyplątał i usiłował mnie przekonać, że państwo to firma usługowa, która ma swoim poddanym fundować dobre samopoczucie i równe drogi…
 
Muszę przyznać, że jak pamiętam moją własną przygodę w wysługiwanie się władzy, kiedy to byłem jawnym i świadomym pracownikiem MSWiA w niesławnych czasach tzw. „Taksówkarza z Pabianic“ – to przychodzi mi na myśl bardzo wiele trosk jakimi emanowali nasi szefowie. Na przykład – troska o popularność, która do zadziwiających zupełnie wygibasów prowadziła, co kiedyś osobno opisywałem. Troska o zdobycie środków na kolejną kampanię wyborczą. O należyte gratyfikacje i stosowne posady dla krewnych, przyjaciół oraz krewnych krewnych i przyjaciół przyjaciół. O święty spokój który uparcie zakłócali jacyś pismacy, żebracy i hajdamacy (związkowi…). I o wiele innych spraw. Naprawdę. Jednak troski o dobre samopoczucie poddanych i równe drogi – za Diabła nie mogę sobie przypomnieć! A działo się to pod panowaniem ekipy która chyba ze wszystkich rządzących Polską przez ostatnie 20-lecie była istotnie najmniej złośliwą i zapatrzoną w siebie, czego zresztą jej smutny koniec jest dobrym dowodem…
 
Chyba możecie zatem Państwo zrozumieć, że się zniechęciłem, prawda..? Tym bardziej, że jakoś nie było szans, by z polityki zrobić sobie sposób na (dobre i dostatnie) życie – to po co było się szarpać w takim razie..?
 
W dalszym ciągu też bym obstawał przy tezie, którą wiele lat temu na pół żartobliwie wygłosiłem. Ustroje polityczne w których żyją ludzie można od metra podzielić na dwie grupy. Pierwsze, tak naprawdę liczebnie dominujące, a tylko współcześnie nam się wydaje że tak nie jest – są takie, które najpierw powstały, a dopiero potem doczekały się jakiegoś opisu. Nie poprzedzał ich żaden projekt, żadna teoria, ani nawet refleksja jakiegoś mędrca – prawodawcy. Ot, po prostu – pojawiły się i są. Siłą tradycji poniekąd.
 
Bo czy ktokolwiek „wymyślał“ plemię..? No raczej nie – plemiona zdecydowanie wyprzedzają pojawienie się wśród ludzi nawyku refleksyjnego myślenia. Podobnie też – nikt nie wymyślał monarchii. Jest to ustrój w tym sensie – naturalny.
 
Mało tego – moim zdaniem „teoria monarchii“ to wręcz oksymoron! O ile bowiem wcale niekoniecznie jest tak, że monarchia musi swoje prawo do rządzenia wywodzić z woli boskiej – różnie z tym bywało w dziejach – o tyle z całą pewnością nie ma większego sensu monarchia która nie odwołuje się do tradycji, do przyzwyczajeń, do nawyków. Monarchia to personifikacja status quo (co wcale nie wyklucza, rzecz jasna, rewolucjonisty na tronie!). Siłą, która legitymizuje monarchię jest też właśnie owo status quo przede wszystkim (a wszelkie względy natury religijnej mają drugorzędne znaczenie). Słusznie też Platon wywodził, że w normalnym cyklu przemian ludzkich społeczności obalenie monarchii, która jest pierwszym i najpierwotniejszym z ustrojów, daje miejsce arystokracji. Ta, gdy się zdegeneruje, staje się oligarchią (czyli zamiast „rządów najlepszych“ – pojawiają się „rządy najbogatszych“). Wywołuje to bunt obywateli, którzy zaprowadzają pierwszy z ustrojów „drugiego rodzaju“, a więc takich, które najpierw istnieją jako projekt, jako idea, jako myśl – nim przyjmą formę cielesną: demokrację.
 
Demokracja oczywiście szybko się demoralizuje i przekształca w rządy motłochu, na karkach którego do władzy dochodzi tyran. Jeśli władza tyrana się utrwali, jeśli zdoła on ją przekazać swojemu następcy – a jednocześnie, jeśli będzie tyranem oświeconym, bardziej dbającym o pomyślność swoich poddanych niż o wzbogacenie swoich przyjaciół – tyrania stopniowo, z czasem, niezauważalnie – przekształcić się może (choć wcale nie musi…) w monarchię. Cykl się zamknie, a zarazem – rozpocznie od nowa.
 
Cała trudność polega na tym, że tyran wcale, ale to wcale nie musi być „tyranem oświeconym“. Z jego punktu widzenia jest to strategia trudniejsza i wymagająca dużo większego wysiłku niż po prostu robienie tego co do tej pory, czy też – próba skonstruowania jakiegoś rodzaju „tyranii doskonałej“, na wzór tej, którą w Chinach próbował wprowadzić Pierwszy Cesarz (a na nim wzorował się zarówno Mao, jak i Kim Ir Sen…). Przekształcenie tyranii w monarchię wymaga dobrej woli ze strony tyrana – który w tym momencie wystawia się na poważne ryzyko. Czy jego dobra wola zostanie doceniona? Czy aby nie wykorzystają jej przeciw niemu ukryci wśród przyjaciół rywale..?
 
Niewątpliwie Deng Xiaoping mógł się ogłosić Cesarzem. Nikt by mu tego nie zabronił. Po rozwiązaniu „komun ludowych“ Deng był dla chińskich chłopów bogiem – i roznieśliby widłami i motykami każdego, kto ośmieliłby się mu przeciwstawić. Tyle że, całkiem przypadkowo, nie miało to dla niego osobistego sensu – jego jedyny syn, wyrzucony podczas rewolucji kulturalnej przez okno, jest przykuty do wózka inwalidzkiego i jako kaleka, w świetle chińskiej tradycji, nie może sprawować najwyższej władzy. I stąd tyrania jaką niewątpliwie sprawował w Chinach Deng, nie przekształciła się w monarchię, tylko od razu – w arystokrację (bo nominalnie przynajmniej, do udziału w rządach nie uprawnia tam – jeszcze póki co – majątek, tylko osobiste zalety i dziedziczenie: grupa najwyższych dostojników KPCh kooptuje sobie swoich następców…).
 
Przekształcenie tyranii w monarchię wymaga spełnienia całego szeregu dość wyrafinowanych warunków. I jednocześnie, wymaga stałej i niezłomnej woli tyrana, by działać tak, jak pojmuje najlepszy interes swoich poddanych. Nie tylko więc jest to trudne. Proces ten zawiera nieodzownie składnik indeterministyczny w postaci właśnie – owej dobrej woli tyrana. Zaiste – mistyczne są zatem narodziny monarchiii, której tak trudne patronują do zebrania razem omeny..! Nie sposób właściwie stworzyć teorii „zakładania monarchii“ – bo jest to proces nieredukowalnie indeterministyczny. Co wraca nas do punktu wyjścia: nie może istnieć „teoria monarchii“. Monarchia albo rodzi się sama – albo jest tylko fasadą skrywającą tak naprawdę całkiem co innego.
 
Dlaczego zatem, skoro jest to takie trudne i tak mało widzimy na naszych oczach zakończonych sukcesem procesów transformacji tyranii w monarchię – mimo to, patrząc po dziejach powszechnych, jest monarchia najczęściej spotykanym, najbardziej typowym ustrojem politycznym ludzkości..?
 
Cóż – po pierwsze: jest to skutek działnia prawa wielkiej liczby. Komuś, kiedyś musi się to od czasu do czasu udać. A jeśli już się uda – raz ustanowiona monarchia ma tendencję do trwania przez setki i tysiące lat: jest to niewątpliwie ustrój trwały i słabo podatny na wstrząsy, nawet najgwałtowniejsze.
 
Po drugie – przez ostatnie 200 – 250 lat mamy coraz to większy problem z owym podstawę monarchii stanowiącym status quo. Za czasów Platona było oczywistym, że „złoty wiek“ ludzkości minął dawno temu, a od przyszłości można oczekiwać co najwyżej klęsk i upadku. Obecnie raczej tak nie myślimy. Wykształcona dzięki rewolucji przemysłowej intuicja każe nam oczekiwać „złotego wieku“ który dopiero nadejdzie – kiedyś, w przyszłości, dzięki nieustannej modernizacji, nieustannej zmianie, nieustannemu ruchowi. Jakże możemy – tak mało ceniąc obecnie status quo – oczekiwać więc, że będą w naszych czasach udawać się próby tegoż status quo personifikacji..?
 
Dyskusja pod pierwotnym wpisem - dostępna jest tutaj.
Jacek Kobus
O mnie Jacek Kobus

bloguję od 2009 roku, piszę od 1990 - i ciągle nie brak mi nowych pomysłów...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka