Przez te 3 lata wspólnego zasiadania w Radzie, siedziałem za nim. I bardzo często pan Andrzej się odwracał i mówił do mnie: panie Filipie! Pan stanowi moje zaplecze polityczne! Była w tym żarcie zawarta pewna istotna prawda. Bo ten zaprawiony w bojach poznański samorządowiec nigdy nie należał do żadnej partii. Zawsze wchodził do rady z komitetów lokalnych. Tym się szczycił. Panie Andrzeju! Dla mnie to też był zaszczyt, stanowić Pana „zaplecze polityczne”!
Na poznańskim cmentarzu na Miłostowie pożegnaliśmy w ostatnią środę pana Andrzeja. Andrzeja Bielerzewskiego.
Był długoletnim radnym Miasta Poznania. Gdy w 1990 roku wszedł w skład pierwszej Rady, która tworzyła wolny samorząd po okresie PRL-u, to zasiadał w niej przez 24 lata. Także i ja – w latach 2002 – 2005 - miałem zaszczyt i przyjemność być jego kolegą – samorządowcem.
Zawsze imponował mi trzema rzeczami. Spokojem, solidnością i społecznym zaangażowaniem. Kiedy w wyborach 1998 r. miałem okazję liczyć głosy w jego okręgu wyborczym, długo wydawało mi się, że to nie będzie żaden rewelacyjny wynik. Aż przyszły wyniki z terenu obecnej rady osiedla Antoninek – Zieliniec – Kobylepole. I dosłownie przecierałem oczy ze zdumienia. Tam Andrzej Bielerzewski wygrywał niemal do zera. Zbierał setki głosów. Zbierał zasłużenie. Bo on tą swoją dzielnicą po prostu żył.
Był też człowiekiem niezwykle spokojnym. Nie pamiętam, żeby się kiedyś zdenerwował. Zawsze życzliwy. Nie widziałem, żeby ktokolwiek mówił o nim kiedykolwiek z niechęcią, ale to pewnie dlatego, że on też zawsze o wszystkich mówił życzliwie. I chyba to jest cała tajemnica tego, że wszyscy go w Radzie i w urzędzie miejskim po prostu lubili.
I to było widać w środę na poznańskim Miłostowie. Mnóstwo ludzi. Obecnych urzędników miejskich, byłych urzędników miejskich, obecnych i byłych włodarzy miasta, ale i zwykłych sąsiadów.
Wreszcie ostatnia z wymienionych cech. Solidność. To był prawdziwy poznański inżynier. Precyzyjny, dociekliwy. Praktyczny. No i pasjonat sportu. Szczególnie ukochanego kajakarstwo.
Ja osobiście zapamiętam go jeszcze z dwóch rzeczy.
Pierwsza to taka, że przez te 3 lata wspólnego zasiadania w Radzie, siedziałem za nim. I bardzo często pan Andrzej się odwracał i mówił do mnie: panie Filipie! Pan stanowi moje zaplecze polityczne! Była w tym żarcie zawarta pewna istotna prawda. Bo ten zaprawiony w bojach poznański samorządowiec nigdy nie należał do żadnej partii. Zawsze wchodził do rady z komitetów lokalnych. Tym się szczycił. Panie Andrzeju! Dla mnie to też był zaszczyt, stanowić Pana „zaplecze polityczne”!
I może właśnie dlatego Opatrzność zrządziła, że w 2014 roku się do Rady nie dostał. Po prostu wszystko się coraz bardziej upolityczniało, a dla precyzyjnych, dociekliwych, bezpartyjnych – można by powiedzieć fanatyków samorządu – zaczynało brakować miejsca.
I wspomnienie drugie. Kiedy już był poza samorządem, a w ostatnich latach życie nie było dla niego łatwe, tośmy się czasem spotykali na kolacji, w poznańskiej, kirgiskiej restauracji U Aipo. Te spotkania zawsze aranżował nasz wspólny przyjaciel, Wojciech Wośkowiak, za co jestem mu szczególnie wdzięczny.
Pan Andrzej też sobie chyba te spotkania cenił, bo uczestnicy pogrzebu w prywatnych rozmowach kilka razy do nich nawiązali. I tak na tym pogrzebie pana Andrzeja Bielerzewskiego doszliśmy do wniosku, że cieszyłby się, gdyby ta tradycja przetrwała. Więc doszliśmy z Wojtkiem do przekonania, że zastąpić go powinien jeden z przyjaciół pana Andrzeja, emerytowany dyrektor poznańskiego MOPRu, pan Włodzimierz Kałek.
Tak, że panie Andrzeju! Ta tradycja nie upadnie. A wszyscy wierzymy, że kiedyś – w poszerzonym składzie – spotkamy się na trochę innej kolacji, którą często nazywa się „Ucztą niebieską”. Kochany panie Andrzeju! Do zobaczenia…
Inne tematy w dziale Polityka