Rozumiem, że Mateusz Morawiecki jest człowiekiem bardzo ambitnym. Że za wszelką cenę, nawet za cenę bycia samotnie otoczonym przez ludzi prezesa, chce być premierem choćby jeden dzień dłużej, no ale czy naprawdę warto tak trwać za wszelką cenę premierze Morawiecki? Za cenę szacunku do samego siebie? Serio?
Dzisiejszy dzień jest dniem symbolicznym dla premierostwa Mateusza Morawieckiego. Premierostwa, które można by było nazwać premierostwem za wszelką cenę.
Oto bowiem dzisiaj rezygnację z funkcji złożył minister ds. europejskich w kancelarii premiera, Konrad Szymański, a jednocześnie w tym samym dniu szefem tej samej kancelarii został Marek Kuchciński.
Trudno naprawdę o większy kontrast, jak kontrast między tymi dwoma panami. Jestem jedną z grona osób, które znają Konrada Szymańskiego od ponad 30 lat. Ma on swoje wady, jak każdy, chociażby taką, że lubi używać niesłychanie skomplikowanych słów czasem do opisywania bardzo prostych rzeczy, a czasem do rzeczywiście bardziej skomplikowanych, co ma dodawać mu nimbu kompetencji. Swoją drogą dla każdego kto go obserwuje, jest oczywiste, że te kompetencje ma, no i że był jedną już z ostatnich, proeuropejskich osób w obozie PiS. Był fachowcem wysokiej klasy.
A Kuchciński? Człowiek, który jako marszałek sejmu nigdy nie przeprowadził konferencji prasowej z dziennikarzami, chociaż ta od zawsze była tradycją. Człowiek, którego jedyną kompetencją jest bezgraniczna wierność Jarosławowi Kaczyńskiemu. Dlaczego odchodzi Szymański, a wchodzi Kuchciński?
Bo przestają się liczyć – już ostatecznie i całkowicie – kompetencje na rzecz nadzoru, czyli inaczej mówiąc na rzecz donoszenia prezesowi PiS.
I tylko zastanawiam się, jak się w tym wszystkim czuje Mateusz Morawiecki? Najpierw, starzy druhowie prezesa odwołali mu prawą rękę – Michała Dworczyka. Wczoraj ludzie Błaszczaka odwołali mu jednego z najbliższych menadżerów, prezesa KGHM, Marcina Chludzińskiego.
Na marginesie – ludzie Błaszczaka w Poczcie Polskiej zaczynają już składać rezygnacje, chwaląc się, że przechodzą do KGHM właśnie.
A jaki jest z tego wniosek? Rozumiem, że Mateusz Morawiecki jest człowiekiem bardzo ambitnym. Że za wszelką cenę, nawet za cenę bycia samotnie otoczonym przez ludzi prezesa, chce być premierem choćby jeden dzień dłużej, no ale czy naprawdę warto tak trwać za wszelką cenę premierze Morawiecki? Za cenę szacunku do samego siebie? Serio?
PS: ciekawe kiedy stary zakon PC odwoła Morawieckiemu prezesa Państwowego Funduszu Rozwoju Piotra Borysa? I czy wtedy pan Mateusz też zdecyduje się trwać?
Tu polityka zaczyna swój dzień: www.300polityka.pl
Poznań 2.0 – najważniejsi w jednym miejscu – bo informacja nie musi być nudna
http://miastopoznaj.pl/
Inne tematy w dziale Polityka