No więc stało się. Papież Franciszek ogłosił nowe zasady sprawowania dawnej liturgii w Kościele powszechnym. Dziwna sprawa. Bo właśnie w tych dniach, poproszono mnie, abym napisał o historii pierwszego, polskiego miejsca celebracji tej liturgii za zgodą biskupa ordynariusza, czyli o - mającym już 27 lat - Poznańskim Środowisku Wiernych Tradycji Łacińskiej.
Nie myślałem, że zabiorę się do pisania tej historii w nowej sytuacji. I mam mieszane uczucia.
Z jednej strony pisze mi się to z trudem. Trudno pisać o czymś, co jest dla mnie sprawą ważniejszą niż polityka – choć może w ustach polityka wydaje się to dziwne - co właśnie doznaje istotnego ograniczenia, które kardynał Raymond Leo Burke nazwał surowym. Trudno pisze się o ograniczeniu czegoś, co pchnęło mnie do zaangażowania w Kościół. Skoro jednak piszę o rzeczy tak osobistej, będzie to tekst bardzo długi. No dobra. Ale skoro tyle piszę o sobie, to jak to się zaczęło?
Jak zostałem „tradycjonalistą”
W dzieciństwie dużo jeździłem z rodzicami za granicę. Do lekarzy. I tam uczęszczałem na msze święte. Te msze były jednak dla mnie jakieś inne niż w Polsce. Księża nie ubierali się tak starannie, podchodzili do wszystkiego na większym luzie, msze sprawiały wrażenie bardziej spotkań towarzyskich niż misterium liturgii. Nie podobało mi się to, ale – uznawałem – Kościół wie co robi. I tak jak nie pouczam lekarza czy kominiarza jak powinien wykonywać swój zawód, tak uznawałem wtedy, że ci księża wiedzą co robią. Że mnie się to nie podoba, że tam jest inaczej, ale widocznie to ja się mylę.
W takim przekonaniu trwałem do 1992 roku. Wtedy to Konrad Szymański – który był wtedy współpracownikiem mojego ojca – podrzucił mi książkę „List otwarty do zakłopotany katolików” arcybiskupa Marcela Lefebvra. Nic o nim wtedy nie wiedziałem, poza tym, że w 1988 roku wyświęcił czterech biskupów bez zgody papieża. No i że odprawiał inną mszę niż mamy teraz. Znaczy po łacinie. Oczywiście. Byłem oburzony. Jak można nie słuchać papieża?
Położyłem się z tą książką do łóżka. Była 22:00. Skończyłem czytać o 3 w nocy. Przeczytałem ją całą. Znalazłem tam wiele odpowiedzi, także i na te pytania, dlaczego te msze, w których uczestniczyłem jeżdżąc do lekarzy, były takie bardziej luźne. Zapamiętałem sobie jedno zdanie z tej książki pisanej bodajże w 1986 roku. Nigdy nie wyświęcę biskupów bez zgody papieża. Jeśli jest to dzieło Boże, Bóg znajdzie rozwiązanie jak je zachować po mojej śmierci. Dzielny i pobożny człowiek – pomyślałem sobie. Tylko posunął się o kilka kroków za daleko. Tak myślę do dziś. Potem przeczytałem „Raport o stanie wiary”. Rozmowę Vittorio Messoriego z kardynałem Josephem Ratzingerem. Zdziwiłem się. Wiele jego diagnoz – choć stawianych bardziej spokojnym językiem – było bardzo zbieżnych z opiniami arcybiskupa Marcelego.
Po kilku miesiącach Marek Jurek zaproponował, żebyśmy pojechali do seminarium Bractwa Kapłańskiego Świętego Piotra w Wigratzbad. Miały tam się odbyć obłuczyny pierwszego Polaka. Bractwo stworzyli ci, którzy po wyświęceniu biskupów przez arcybiskupa Lefebvra bez zgody papieża Jana Pawła II, skorzystali z jego zaproszenia i utworzyli tradycyjne zgromadzenie funkcjonujące w Kościele.
Na początku mi się nie podobało. Nic nie rozumiałem. Nie wiedziałem kiedy podczas mszy świętej odpowiadać. Podobał mi się tylko chorał gregoriański. Po miesiącu wyjechałem do Anglii i trafiłem – co za paradoks – do diecezjalnej parafii świętego Piusa X. Po prostu parafia była pod takim wyzwaniem.
Była niedziela. I rodzice przynieśli dziecko do chrztu. Kapłan – wiedziałem, że coś jest nie tak, ale jeszcze wtedy nie wiedziałem co – do tego chrztu nie użył wody. Przeprowadził tylko tzw. obrzędy wstępne, gdy rodzice znaczą razem z chrzestnymi znakiem krzyża przyniesione do chrztu dziecko. Dlaczego? To proste. Tłumaczył, że jak dziecko dorośnie, to samo zdecyduje czy chce chrzest dokończyć. Potem mieliśmy mszę świętą. I cały festiwal liturgicznych nadużyć, zakończony propozycją kapłana, żeby zebrani zanieśli komunię świętą tym swoim współdomownikom, którzy nie mieli czasu na nią przyjść. No więc niewielka grupka ludzi, wzięła Najświętsze Sakrament. Jeden w chustkę, drugi do pudełka, trzeci jeszcze do czegoś. Wtedy przypomniałem sobie zdjęcie ze zburzonej Warszawy. Wśród gruzów, klęczy człowiek. Klęczy, bo daleko w oddali idzie ksiądz z Panem Jezusem. Więc on klęczy, a tymczasem tutaj w Londynie, ludzie zabierają tego samego Pana Jezusa jak sobie chcą. Zabierają go tak, że jest niemal pewne, iż kiedy wrócą do domu, to zapomną, że mają go w torebce. I wtedy już wiedziałem, że jestem ostatecznie przekonany do starej liturgii.
Msza „po staremu się odprawia”. W Poznaniu.
Wniosku do arcybiskupa Stroby, aby na mocy motu proprio Ecclesia Dei Jana Pawła II zgodził się na celebrację mszy świętej w dawnym rycie nie podpisałem. Nie pamiętam już dlaczego, ale pamiętam, że na tą zgodę czekałem. No i przyszła.
Zgoda tylko dla tych, którzy list podpisali. Zgoda na celebrację w wewnętrznej kaplicy klasztoru sióstr serafitek w Poznaniu. Do celebracji – pierwsza odbyła się w drugą niedzielę czerwca 1994 – wyznaczono księdza Zygmunta Chwiłkowskiego, rocznik 1912. To był rozsądny człowiek, a zgoda była tylko na mszę raz w miesiącu. Przecież ja nie będę stał z listą i sprawdzał kto przyszedł – mówił.
I tak przeżyliśmy ten pierwszy rok. Na ostatniej mszy poddano nas reedukacji. Ówczesny, nieżyjący już kapelan sióstr serafitek poprosił księdza Chwiłkowskiego, by mógł zastąpić go na kazaniu.
No i zastąpił. Tłumacząc zebranym, że to co robią, to jest jakieś niezrozumiałe przywiązanie do staroci. Tak można by to określić. Wtedy ksiądz Chwiłkowski nie wytrzymał i po zakończeniu mszy też powiedział parę słów. Że ten rok był dla niego ważny. Że pobożność ludzi, którą tu zobaczył zrobiła na nim wrażenie. I że życzy nam wszystkiego najlepszego. Napisaliśmy nowy wniosek o zgodę i taką zgodę otrzymaliśmy. Znów na rok. Również raz w miesiącu, tym razem w kaplicy sióstr pasterek, a celebransem został ks. prof. Ludwik Wciórka.
Być może nie podzielał naszych upodobań liturgicznych, ale szczerze chciał dobrze. Uznał, że skoro jest grupa młodych ludzi, którzy tego chcą i nie ma w tym nic złego, to trzeba ich potraktować życzliwie. I tak też robił, wykraczając poza otrzymaną delegację w ten sposób, że choćby udzielał chrztu w dawnym rycie. Wtedy, to już myśmy z Konradem Szymańskim starali się o jak najlepsze funkcjonowanie tej grupy.
Kolejną prośbę napisaliśmy do arcybiskupa Juliusza Paetza. Liczyliśmy na jakiś postęp, bo było to już po jego osobistej wizycie na starej mszy.
W 1998 roku przebywał z wizytą w Poznaniu ówczesny przełożony generalny Bractwa Świętego Piotra, ks. Józef Bisig. I to na jego mszę niespodziewanie przyszedł arcybiskup. To była wtedy prawdziwa sensacja! Pierwszy raz od soboru polski biskup był na takiej mszy!
Nic to nie zmieniło. Następna zgoda została wydana na dwie niedziele w miesiącu, a celebracja miała miejsce w poznańskim kościółku Pana Jezusa przy ulicy Żydowskiej. Celebransem był jezuita, ojciec Jerzy Szelmeczka. Zmieniła się jednak jedna rzecz. Po podpowiedzi doświadczonych księży, zaprosiliśmy do wygłoszenia rekolekcji wielkopostnych księdza prałata Jana Stanisławskiego, ówczesnego wikariusza biskupiego. Było z jego strony trochę prób „nawracania” nas na nowy ryt, ale jednocześnie była też chęć jakiegoś zajęcia się tą grupą. To ksiądz Stanisławski wskazał do następnego dekretu księdza prałata Kołodzieja, który był naszym opiekunem aż do roku 2002. Ponieważ czuł się on duszpasterzem tej grupy, upoważnionym przez arcybiskupa, więc sam podejmował decyzje, wychodząc naprzeciw jej oczekiwaniom. To właśnie dzięki temu nie tylko zaczęto regularnie sprawować w Poznaniu sakramenty, ale też zjawił się tu pierwszy polski ksiądz z Bractwa Świętego Piotra, Tomasz Dawidowski. To także zasługą księdza Kołodzieja było, że 1 lipca 2000, w seminarium w Wigratzbad, święceń w dawnym rycie udzielił mu emerytowany arcybiskup szczecińsko – kamieński, Marian Przykucki. Ksiądz Dawidowski miał w Poznaniu robić uzupełniające studia magisterskie z teologii, a jednocześnie pomagać księdzu prałatowi.
Ten ponad rok pobytu księdza Dawidowskiego w Poznaniu to był czas swobodnego dostępu do mszy i sakramentów w dawnym rycie. W międzyczasie, nie tylko nastąpiła zmiana arcybiskupa, ale i też – co trzeba szczerze przyznać – na skutek mało dyplomatycznych posunięcie ze strony księdza i nas wiernych - doprowadziliśmy do sytuacji, w której nowy metropolita nie przedłużył księdzu Dawidowskimu pobytu, w to miejsce zaś wyznaczył czterech emerytowanych księży, z zaleceniem aby posługa sprowadza się wyłącznie do mszy świętej, bez sakramentów i opieki duszpasterskiej.
I choć decyzje te były surowe, to trzeba szczerze przyznać, że daliśmy powód może nie do takich, ale do jakichś zdecydowanych działań. I stan ten trwał w zasadzie do tego roku. Zmieniali się księża, przychodzili coraz młodsi, jeden z naszych ministrantów – ksiądz Andrzej Komorowski – wstąpił do Bractwa Kapłańskiego Świętego Piotra i w 2018 roku został jego przełożonym generalnym.
Po drodze były jeszcze liczne wizyty u benedyktynów w Le Baroux i Triors, wyjazd do Rzymu na X - lecie motu proprio Ecclesia Dei w 1998 roku czy pontyfikalna msza odprawiana przez biskupa pomocniczego archidiecezji poznańskiej Grzegorza Balcerka, już po motu proprio Summorum Pontificum w 2009 roku.
I oto cóż za paradoks! Kiedy w lutym tego roku, dzięki staraniom jednego z celebransów księdza Wojciecha Nowickiego i życzliwości biskupa pomocniczego Szymona Stułkowskiego, po 27 latach, w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa i świętego Floriana, na poznańskich Jeżycach, znaleźliśmy wreszcie stałe miejsce i stały duszpasterski grunt, to nowe papieskie uregulowania dotyczące starej mszy cofnęły nas do lat 90-tych, a może jeszcze dalej.
Czy Franciszek wypycha nas z Kościoła?
Co o tym wszystkim myśleć? Buntować się?
A więc uwaga pierwsza. Po 14 latach obowiązywania powszechnej wolności dla starej mszy, którą wprowadził Benedykt XVI, zostało zasiane ziarno. Dziesiątki księży na świecie i w Polsce odkryły starą mszę. Wielu z nich, także wiernych, na nowo i na serio odkryło liturgię i duchowość Kościoła. Otworzył się przed nimi nowy świat, o istnieniu którego wcześniej nie mieli pojęcia.
Tak. Będzie teraz trudno. Jeśli odwoływać się do porównań rolniczych, to przyszedł przymrozek, Ale to rzucone w glebę ziarno nie zostało zniszczone. Przysnęło. I czeka na lepsze czasy.
Czy przyjdą? Oczywiście że przyjdą. A trudności, które są teraz są sprawdzianem. Są sprawdzianem, czy w duchu posłuszeństwa jesteśmy w stanie się do nich dostosować, nawet jeśli słusznie uważamy je za surowe i niesprawiedliwe. Posłuszeństwo sprawdza się bowiem nie wtedy, kiedy zgadzamy się z decyzjami, tego komu posłuszeństwo jesteśmy winni, ale wtedy kiedy podejmuje on wobec nas decyzje niezrozumiałe i niesprawiedliwe.
Po drugie. Wiem, że zawsze jestem optymistą, i być może to wynika z tej cechy mojego charakteru, ale skoro teraz na powrót wszystko jest w rękach biskupów, to ci biskupi zaczną się określać. Ci, którzy pomimo ograniczeń, utrzymają w swoich diecezjach względna wolność dla starego rytu, staną się automatycznie większymi lub mniejszymi jego stronnikami.
Po trzecie. Dokument papieski na pierwszy rzut oka jest niekompletny i pełen luk. Odnosi się bowiem do mszy. A co z sakramentami? O nich ani słowa. Napisane jest choćby tak: księża, którzy już tę mszę odprawiają, muszą potwierdzić to zgodą biskupa, ci którzy będą nowo wyświęceni, mają prosić biskupa o zgodę, który konsultuje to z kongregacją. A co z księżmi już wyświęconymi, którzy jeszcze nie zdecydowali się na celebrowanie takiej mszy? Nie wiadomo.
Po czwarte: nie uważam, że w Kościele wszystko zawsze musi być niezmienne. Ale jeśli kolejny papież zmieniał - w tak poważnej sprawie - decyzję poprzednika, to działo się to po wielu latach. Jeśli jednak teraz Benedykt XVI żyje i napisał, że mamy dwie formy rytu rzymskiego, a po 14 latach Franciszek pisze, że jest to tylko jedna forma, to kto się myli?
Takie pytanie jest nieuniknione. Czy to oznacza, że za jakiś czas przyjdzie następny papież, który stary ryt znów uwolni, a po nim kolejny, który znów go ograniczy?
Nie jest to błahe pytanie, jeśli zacznie dotyczyć innych dziedzin życia Kościoła. Papież – zgodnie z tytułem motu proprio papieża Franciszka – jest przecież strażnikiem tradycji, a nie jej twórcą. Jeśli więc jeden papież mówi 14 lat temu, że są dwie formy rytu rzymskiego, to tradycja nakazywała by raczej twierdzenie to uszczegółowić niż temu zaprzeczać. Jeśli będzie to dotyczyć nie tylko starej mszy znajdziemy się w sytuacji kompletnego bałaganu.
Po piąte. Jak już wspomniałem powyżej, w papieskim dokumencie nie napisano nic o sakramentach. Ale biorąc pod uwagę jego wydźwięk, można założyć, że także jeśli chodzi o korzystanie z sakramentów będziemy mieli do czynienia z utrudnieniami. Paradoks polega na tym, że ten sam papież Franciszek – w sposób niezrozumiały nawet dla ekspertów prawa kanonicznego – udzielił Bractwu Świętego Piusa X, czyli popularnym lefebrystom, prawa legalnego słuchania spowiedzi i błogosławienia związków małżeńskich. W uproszczeniu można więc powiedzieć, że w kwestii korzystania z sakramentów w dawnym rycie być może mamy sytuację, w której Kościół daje dziś większe prawa tym, którzy są jednak w jakiejś formie poza nim, niż tym którzy są w jego wnętrzu. Trudno to odczytywać inaczej jak wskazanie papieża, aby ci którzy tego chcą z sakramentów w dawnym rycie, korzystali na zewnątrz a nie wewnątrz Kościoła. Zaskakujące jak na następcę Świętego Piotra, którego jednym z głównych zadań jest dbanie o jedność Kościoła właśnie. Dbałość – by zacytować dokumenty soborowe – aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy która trwa w Kościele katolickim.
Wreszcie na koniec. Jesteśmy winni posłuszeństwo tym nowym normom. A zgodnie z zasadą Gamaliela z Dziejów Apostolskich, jeśli coś jest z Boga to się ostoi, a jeśli nie to się rozpadnie. Mimo trudności. A trudno, by mimo trudności nie ostało się coś, czym Kościół żył przez co najmniej kilkaset lat, jeśli nie dłużej. Poza tym wiele wartościowych dzieł w Kościele, zwykle doznawało najwięcej trudności ze strony ludzi Kościoła właśnie. Owej surowości, o której mówił kardynał Burke.
Papież Franciszek jest jezuitą. A przecież 250 lat temu, jego poprzednik, Klemens XIV, skasował jezuitów, którzy następnie się odrodzili, choć wielu z nich może tego nie doczekało. Czy im nie było trudno? Czy nie byli rozgoryczeni? Pewnie bardzo.
Ja mam dziś 50 lat. Gdy poznałem tradycje miałem ich 21. I w ciągu tych niemal 30 lat to jest już trzecie uregulowanie statusu dawnej mszy w Kościele. Wierzę, że pomimo tych trudności, to dobre dzieło – a że jest to dobre dzieło to nie mam wątpliwości – przetrwa.
Trzeba się po prostu modlić i czekać, chociaż wiem, że dla wielu, którzy są dziś w wieku takim, w jakim ja poznałem tradycje, jest to trudne do przyjęcia. Ale nikt przecież nie powiedział, że ta droga będzie łatwa. Wiem, że jesteśmy ludźmi i chcemy, żeby ta Boża droga jaką jest tradycja przynosiła widoczne owoce za naszego życia. Ale przecież wcale tak być nie musi. Bo ona przynosi owoce duchowe, które sięgają poza to życie. Sięgają w Wieczność.
Więc trzeba się spokojnie modlić. I ufać. Modlić się za papieża Franciszka. Chociaż od wczoraj, dla niektórych, którzy będą czytali ten tekst może być to szczególne trudno. Oremus!
Oremus pro Pontifice nostro Francisco. Dominus conservet eum, et vivificet eum, et beatum faciat eum in terra, et non tradat eum in animam inimicorum eius.
Tu polityka zaczyna swój dzień: www.300polityka.pl
Poznań 2.0 – najważniejsi w jednym miejscu – bo informacja nie musi być nudna
http://miastopoznaj.pl/
Wielkopolski Portal Osób Niepełnosprawnych – www.pion.pl
Inne tematy w dziale Społeczeństwo