W sobotni wieczór 7 lutego 2009, TVP2 pokazała nam film nieznanego mi reżysera Sama Raimiego „Prosty plan”. Trzech przyjaciół znajduje przypadkiem wrak samolotu, a w nim wielką kupę pieniędzy na sumę iluś tam milionów dolarów. Przyjaciele opracowują prosty plan, jak te pieniądze tajnie przechować, a potem, jeśli się uda, odpowiednio wykorzystać. Film jest moralitetem, który ma nas pouczyć, że zło zawsze musi być ukarane i pokazuje co niedobrego z takiego „prostego planu” może wyniknąć.
Historia ta każe nam się zastanowić, a co by było, gdyby tak plan się udał i przyjaciele wykorzystali „znalezione” pieniądze z pożytkiem dla siebie, swoich rodzin i całej społeczności, fundując szkołę, bank, szpital, leki na białaczkę i stypendia, które umożliwiłyby ich dzieciom zdobycie Nagrody Nobla? Jak wtedy mielibyśmy oceniać ich działanie? Wystawiać im pomniki, tabliczki z nazwami ulic, czy też wsadzić do więzienia z powodu naruszenia iluś tam paragrafów kodeksu karnego?
Dwadzieścia lat temu pewni nasi znajomi, niektórzy z nich absolutnie porządni, pryncypialni i uczciwi, trafili przypadkiem na wielki worek złota, o którym nawet nie pomyśleli, że mógłby być specjalnie podrzucony. Dzięki temu znalezisku urządzili, na całe pokolenie, siebie i swoje rodziny, a także zawiązali banki, korporacje, nakupili towarów, którymi wypełnili sklepowe półki i w ogóle narobili całą kupę dobrych rzeczy. Dzisiaj, nie syci chwały, zasiadają przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami radiowymi i opowiadają nam wzruszające historyjki o romantyzmie swoich ówczesnych działań i trudnych dylematach moralnych, taktycznych i strategicznych.
Niestety, spektakl, jaki nam teraz fundują nie jest budujący. Nie jest budujący, ponieważ bohaterowie tego romansu, w tym długim okresie czasu, zdążyli się już poróżnić, niektórzy na dobre, a nawet na śmierć i życie. Ponieważ „znalezisko” wiązało się z naruszeniem zarówno zasad moralnych, jak i uroczystych zobowiązań publicznych, więc nie wszyscy uważają, że mają czyste sumienie, aczkolwiek winą wolą obarczać raczej koleżków niż siebie. Rocznicowe widowisko jest na ogół żenujące, a hipokryzja, fałsz, obłuda leją się z ekranów telewizyjnych wiadrami. Wspólnym mianownikiem tego wszystkiego jest kłamstwo, które przyjmuje czasami postać groteskową. Kiedy, na przykład, „żelazny senator” III RP przez wszystkie kadencje, oświadcza kategorycznie, że w ogóle w żadnych obradach Okrągłego Stołu nie uczestniczył i ostro gromi zdziwionych dziennikarzy, którzy ośmielają się w to wątpić – to rzeczywiście nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać?
Pomimo upływu 20 lat, pomimo istnienia IPN i brygad historyków, jacy przetrząsają tajne archiwa w poszukiwaniu prawdy, tę prawdę nadal się fałszuje i zakłamuje tak, jakby od tego, czy uda się ją zagłuszyć i wykrzywić zależał los Polski i Polaków. Bez przerwy pisze się i mówi, w kontekście Okrągłego Stołu, o „NSZZ Solidaność”, o „Solidarności”, o „obozie solidarnościowym” i nadal twierdzi się uporczywie, że OS to był „triumf Solidarności”, „zwycięstwo Solidarności” itd. itp. Prawda tymczasem jest daleka od tych tromtadrackich i zakłamanych twierdzeń. Rzeczywistość była bowiem inna: to Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” przegrał przy Okrągłym Stole, został de facto rozbity i unicestwiony, a sądowa rejestracja nowej „Solidarności”, jaka nastąpiła w kilka tygodni po Okrągłym Stole, stanowiła tylko coup de grâce. Istotą całego zabiegu było przeprowadzenie czystki w NSZZ „Solidarność”, wyeliminowanie wszystkich działaczy, którzy nie wydawali się odpowiedni dla realizacji planu całościowego, albo wręcz nie chcieli się pogodzić z tym nowym zamachem stanu w „Solidarności”.
Jest tu pewna bolesna analogia z Zamachem Majowym 1926 ponieważ na czele tego nowego zamachu stanęli ludzie o niekwestionowanym autorytecie związkowym: Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk, a to spowodowało wielki dylemat moralny dla wielu ludzi Solidarności i wprowadziło ogromną dezorientację wśród szeregowych członków Związku. Na tej dezorientacji i na tych fałszywych autorytetach opierała się główna strategia zamachowców. Tę dezorientację potęgowała zmasowana propaganda, całkowicie i bez reszty na usługach stolarzy.
Ludzie Solidarności nie poddali się od razu. W drugiej połowie maja 1989 wyszedł z Łodzi apel grupy 25 przywódców związkowych, w którym wołali o zawarcie porozumienia dla ratowania NSZZ Solidarność. Zawiązała się tzw. Grupa Robocza Komisji Krajowej, do której wkrótce dołączyła większość członków tej najwyższej władzy związkowej. Na początku czerwca, na zjeździe w Szczecinie, powołano do życia Porozumienie na rzecz Demokratycznych Wyborów w NSZZ Solidarność – nazwa długa, ale trafnie oddająca istotę i cel działania jego członków. Oprócz ok. 50 członków Komisji Krajowej do Porozumienia przystąpili tacy znani działacze jak Kornel Morawiecki, szef „Solidarności Walczącej”, Władysław Siła-Nowicki, Wiesław Chrzanowski, Antoni Macierewicz, Romuald Szeremietiew, Marek Muszyński – ostatni szef podziemnego RKS Dolny Śląsk, i wielu innych. W Szczecinie wyłoniono Sekretariat Krajowy Porozumienia, do którego weszli Seweryn Jaworski (Warszawa), Marian Jurczyk (Szczecin), Stanisław Kocjan (Szczecin), Daniel Podrzycki (Katowice), Jerzy Przystawa (Wrocław), Andrzej Słowik (Łódź) i Stanisław Wądołowski (Szczecin). Sekretariat ten miał charakter czysto techniczny i jego zadaniem było przygotowywanie kolejnych zjazdów Porozumienia. Szczecin odegrał tu główną rolę dlatego, ze działaczom szczecińskim, z Marianem Jurczykiem na czele, udało się częściowo „odwojować” mienie związkowe, dysponowali odpowiednio wyposażoną siedzibą i pieniędzmi, co było, w owym czasie, sytuacją unikalną.
Powstanie Porozumienia stanowiło poważne zagrożenie dla planów stolarzy. Wokół Wałęsy zgromadziło się bowiem zaledwie ok. 10% członków władz związkowych, podczas gry większość poparła raczej Porozumienie. Wałęsa, Frasyniuk i Bujak oznaczali przewagę w regionach gdańskim, dolnośląskim i mazowieckim, ale w innych regionach sytuacja wyglądała inaczej. Przykładem był Szczecin, gdzie pozycji Jurczyka nikt nie był w stanie poważnie zagrozić. Podobnie było w innych regionach, czego dowiodły przeprowadzane tam niebawem wybory nowych władz: w Lesznie wygrał Eugeniusz Matyjas, zaraz po nim Jan Rulewski w Bydgoszczy, Andrzej Słowik w Łodzi, Zbigniew Mroziński w Piotrkowie Trybunalskim.
Porozumienie ruszyło w Polskę pod hasłem żądania zjazdu zjednoczeniowego „Solidarności”, na którym pojawiłaby się cała „Solidarność”, zarówno ta prowałęsowska, jak i anty. Poza Szczecinem takie zjazdy odbyły się w kopalni w Będzinie-Grodźcu, w Hucie „Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim, w Teatrze Miejskim w Bydgoszczy. Ostatni zjazd, na początku roku 1990 odbył się w Auli Politechniki Wrocławskiej. Do zaplanowanego na marzec zjazdu w Łodzi już nie doszło. Stolarze bez reszty opanowali scenę polityczną w Polsce. Uczestnicy Porozumienia byli oskarżani o wszystko co tylko nawinęło się pod pióro: od rozrabiactwa, oszołomstwa, głupoty i ślepoty po antysemityzm i żydożerstwo. Na czele tego ataku była, oczywiście, „Gazeta Wyborcza”, ale nie ustępował jej w niczym „Tygodnik Solidarność” pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego. O żadnym zjeździe zjednoczeniowym mowy być nie mogło. Mam w swoich archiwach odmowę wstępu na obrady Regionalnego Zjazdu nowej „S” we Wrocławiu. Porozumienie zostało zablokowane i rozproszone. Jedni przeszli na stronę stolarzy, korzystając z ofert i propozycji jakie im czyniono, inni przystąpili do nowego Związku Zawodowego „Sierpień 80” założonego przez Mariana Jurczyka, większość po prostu wycofała się z działalności publicznej i związkowej.
Prosty plan się powiódł. Prawda o zawrotnej karierze Wałęsy, Michnika, Kaczyńskich e tutti quanti leży schowana pod wielką górą nawozu i nikt wydaje się nie być ciekaw jej przywołaniem. W tym miejscu wzruszają mnie szczególnie zawodowi historycy, którzy dzisiaj codziennie zasiadają przed mikrofonami i kamerami i perorują uczenie o transformacji ustrojowej, znaczeniu i sensie Okrągłego Stołu itp. A przecież prawda historyczna o tamtych czasach, pomimo ukrywającej ją góry, jest łatwo dostępna. Nie tylko w archiwach IPN. Żyje jeszcze wielu ludzi – świadków historii, są archiwa domowe, są materiały rozproszone w różnych gazetkach i ulotkach. Porządny historyk nie musi się dzisiaj zapluwać opowiadając niestworzone rzeczy, aby się przypodobać rządzącym koteriom.
Prosty plan powiódł się nadzwyczajnie, na całe 20 lat. Do tego stopnia, że ówcześni przyjaciele głośno, bez sztucznego krygowania się, domagają się dla siebie pomników i tablic z nazwami placów i ulic! Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy już jest, a teraz potrzebny jest Plac Władysława Frasyniuka z doprowadzającą arterią Czesława Kiszczaka przez Most Adama Michnika!
I tylko poeta z oddali przysyła nam głos przestrogi:
Choćby przed tobą wszyscy się skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Wrocław 8 lutego 2009
Inne tematy w dziale Polityka