Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
101
BLOG

Oficyna dla "Długosza"

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 2

Od nieznanego mi osobiście p. Mateusza F. otrzymałem sympatyczny list:

 

Szanowny Panie,

 

mam nadzieję, ze mail który znalazłem w sieci jest właśnie Pana.

Przygotowuję książkę o Wydawnictwie CDN działającym w latach 1980-tych. *

 

*W 1987 roku wydawnictwo to wydało wspólnie zbiór tekstów Ungera "A jeśli

rzeczywiście to byli Rosjanie?" Wydanie było wspólne z wrocławską Oficyną

Niepokornych, a więc, najpewniej z Panem.

 

Czy mógłby Pan coś powiedzieć o tym, dlaczego w ogóle doszło do tej

współpracy, tj. jaki był mechanizm tego rodzaju kooperacji w podziemiu

posługując się tym przypadkiem? Która strona co wnosiła i dlaczego razem to

robiliście. Z tego co wiem, drukowaliście to we Wrocławiu, więc pewnie

matryce dał CDN...

 

Czy mógłby Pan coś o tym napisać? Będę bardzo wdzięczny,


Korzystam z okazji, żeby uzupełnić ten drobny fragment historii polskiego podziemia.

 

Kiedy w lipcu 1982 opuszczałem nyskie więzienie, wrocławskie podziemie było już dość dobrze zorganizowane i działało pod pełną parą. W czerwcu tego roku powstała Solidarność Walcząca , na której czele stał mój przyjaciel i kolega z Instytutu Fizyki Teoretycznej, Kornel Morawiecki; prężną działalność rozpoczęła też Oficyna Wydawnicza „Aspekt", a w niej pojawił się kwartalnik „Obecność". Oficyną tą kierowali także zaprzyjaźnieni ze mną fizycy z Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN, Jacek Mulak i Krzysztof Hoffmann. Nie potrzeba więc było nic zakładać: potrzebne były ręce do pracy, potrzebni byli autorzy książek i tekstów.

 

Z obydwoma tymi strukturami nawiązałem szybko kontakt i przyjacielską, w pełni satysfakcjonującą współpracę. Pierwszą książką wydaną przez „Aspekt" był zapis procesu sądowego Władysława Frasyniuka", wydany pod tytułem „Wyrok na Sierpień", pod moją redakcją. „Obecność", „Biuletyn Dolnośląski", „Solidarność Walcząca" i wiele innych pism, drukowały praktycznie wszystkie dostarczane przeze mnie teksty. Zasadniczym problemem było zbudowanie odpowiednio szerokiej i sprawnej sieci kolportażu oraz zdobycie środków na kontynuowanie pracy wydawniczej. Tak się bowiem składało, że kolportaż podziemny, na ogół, nie był w stanie dotrzymać kroku potrzebom i wydatkom. Konieczne było „wsparcie zewnętrzne", które, nota bene, różnymi podziemnymi dróżkami do naszych wydawnictw, sprawniej lub mniej sprawnie, wolniej lub szybciej, ale jakoś tam docierało.

 

Historia polskiego podziemia wydawniczego lat 80. będzie zawsze dla Polaków powodem do dumy, bo jest to przykład niezwykłego osiągnięcia cywilizacyjnego. Wydanie tysięcy tytułów, w warunkach policyjnej nagonki, bez pieniędzy, bez maszyn drukarskich, bez papieru, bez farby, bez odpowiednich lokali - to jest naprawdę wyczyn historyczny, do którego zawsze nasze wnuki i praprawnuki , będą mogły się odwołać i będą miały czym się pochwalić. Będą, rzecz jasna, miały kłopot ze zrozumieniem tego wszystkiego, bo jak dzisiaj można pojąć istnienie tamtych przeszkód? Adam Kersten ,wybitny historyk i założyciel „Nowej 2", zwykł był mówić, że są trzy stadia rozwoju komunizmu: pierwsze - w każdej wsi kołchoz; drugie - w każdym mieście uniwersytet; trzecie - w każdym domu drukarnia. W latach 80 weszliśmy w to ostatnie, agonalne stadium komunizmu.

 

Naturalnie, ta spontaniczna, rozproszona, nieskoordynowana, amatorska działalność wydawnicza przedstawiała wiele do życzenia. Nie tylko kiepska była jakość druku, oprawy, ale także amatorskie było redagowanie i przygotowanie do druku, wiele pozycji nie koniecznie zasługiwało na włożony trud, bez wielu można byłoby się spokojnie obejść. Nie było w tym wszystkim jakiegoś przemyślanego planu wydawniczego, była to, niewątpliwie, wydawnicza wolna amerykanka. W tamtych warunkach, inaczej być nie mogło.

 

Spektrum wydawnictw podziemnych, oparte w zasadzie na książkach wydanych wcześniej na Zachodzie, wykazywało istotne braki, przede wszystkim brakowało pozycji edukacyjnych dla młodego pokolenia, nie mającego dostępu przede wszystkim do przyzwoitych opracowań historii najnowszej. Tak się złożyło, że moich rękach znalazł się maszynopis historii Polski z pierwszej połowy XX wieku, autorstwa Zofii Zbyszewskiej. Książka zdobyła w 1939 roku I miejsce w konkursie rozpisanym przez Ministerstwo Oświaty i poszła do druku. Druku, niestety, się nie doczekała. W roku 1980, poprawioną i poszerzoną jej wersją zainteresowało się wydawnictwo Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ale drukowi, ponownie, przeszkodził stan wojenny. Przystępnie, pięknie, ciepło napisana historia, ucząca miłości ojczyzny i znajomości dorobku cywilizacyjnego i kulturowego własnego kraju. Uważałem, że książka ta bezwzględnie powinna być wydana i oddana w ręce polskiej młodzieży.

 

No, cóż, kiedy wydawnictwem kierują fizycy, to jest zrozumiałe, że zabierając się do wydania nowej, nieznanej pozycji historycznej, chcą mieć jakieś dobre rekomendacje profesjonalistów. Po takie rekomendacje udałem się więc do kolegów historyków. Oczekiwałem, że zamówienie na fachową opinię tej ważnej pozycji będzie zrealizowane szybko i bez problemów.

 

Rzeczywistość przeszła jednak moje najśmielsze oczekiwania: okazało się, ze uzyskanie recenzji wydawniczej jest praktycznie nie do uzyskania! Miesiącami, latami, chodziłem „od Annasza do Kajfasza", nagabując moich uczonych kolegów. Trzymali, oglądali, potem się okazywało, że nie mieli czasu i możliwości. Zofia Zbyszewska nie doczekała końca tych pertraktacji. W desperacji udałem się do głównego specjalisty historii Polski, prof. Adama Galosa, prosząc o pomoc. Profesor wykazał zrozumienie sytuacji: „wie pan, jak to jest. Ja ich poganiam, żeby szybko robili habilitacje i doktoraty, oni naprawdę nie mają czasu..."

 

W tej sytuacji podjąłem decyzję wydania „Dziejów Polski" bez oglądania się na historyków i wydawnictwa. Uważałem to za swoje zobowiązanie wobec Zofii Zbyszewskiej, pięknej i wielce zasłużonej polskiej edukatorki i działaczki społecznej. Postanowiłem założyć własne wydawnictwo. Ale jak to zrobić? Skąd wziąć niezbędne środki?

 

Zwróciłem się o pomoc do Czesława Bieleckiego, który w owym czasie był szefem wydawnictwa CDN i w ogóle niesłychanie ważną i wpływową postacią podziemia. Bielecki zaproponował, że pożyczy mi pieniędzy na wydanie dla CDN książki Ungera. Umówiliśmy się, że wydam 2 tysiące egzemplarzy, z tego połowę oddam CDN-owi, a drugą połowe rozprowadzę sam i w ten sposób uzyskamy pieniądze na dalszą akcję.

 

I tak się stało. Razem z moim synem, Czesławem, i jego przyjaciółmi, Jędrusiem Kostką, Krzysiem Kołosowskim, Staszkiem Rutkowskim, zabraliśmy się do roboty. Książki drukowaliśmy w profesjonalnym zakładzie poligraficznym, prowadzonym przez Zbyszka Jaskólskiego. Drukarnia była ulokowana w samym środku miasta, na Wzgórzu Partyzantów. Stamtąd trzeba to było wywieźć i zawieźć do domku mojej Cioci, na przedmieściu Wrocławia, gdzie w szopie na podwórku mieliśmy ustawioną wielką, 19. wieczną gilotynę, i tam cięliśmy, składaliśmy i oprawialiśmy. W raczej spartańskich warunkach, ogrzewając szopę jedynie starożytną „kozą", chłopcy pracowali ciężko i z wielkim entuzjazmem. Potem trzeba to było tylko wywieźć i wprowadzić w kolportaż.

 

Po książce Ungera wydaliśmy zaraz kilka innych pozycji i książkę, której wydanie było powodem założenia wydawnictwa: Jan Długosz, „Dzieje Polski - w latach 1900 - 1950". Redaktor: „Łucja Sopliczanka" (Krystyna Chmieleńska); okładkę opracowała „Eleonora Hańska" (Wiktor Kubica), słowo wstępne: „Rena Kopystyńska", pod którym to pseudonimem ukryła się Irena Chmieleńska, współpracowniczka i przyjaciółka Zofii Zbyszewskiej.

 

Kontynuowaliśmy, naturalnie, wszelką możliwą współpracę z „Obecnością": i nasze wydawnictwo wydało kilka kolejnych numerów kwartalnika „Obecność", aby w ten sposób powiększyć nakład tego wartościowego pisma. Ostatnią pozycją była znakomita książka Wiesława Wodeckiego „Nowo-twór" , poświęcona Rosji i Związkowi Sowieckiemu. Wydanie tej pozycji wspomogła finansowo Irena Lasota. Prowadziłem dłuższą korespondencję z Jerzym Giedroycem na temat wydania jej w „Kulturze", ale wir wydarzeń te działania zdezaktualizował.

 

Kiedy „runęły mury" pojawiły się publiczne narzekania na brak odpowiednich podręczników historii dla naszej młodzieży. Napisałem więc do ministra Edukacji Narodowej, historyka, prof. Henryka Samsonowicza, że jest taka książka, która mogłaby, chociaż częściowo, wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu. Z powodów, których nie będę zgadywał, odpowiedzi nie otrzymałem. Książka Zofii Zbyszewskiej nadal czeka więc na należne jej miejsce.

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka