W poniedziałek, 25 sierpnia 2008, na Starych Powązkach, pochowana została 98. letnia warszawianka, Irena Maria Chmieleńska. Urodziła się 29 września 1910 roku, jako pierwsze dziecko wileńskich lekarzy, Marii i Ludwika Chmieleńskich. w rodzinie o głębokich tradycjach patriotycznych i społecznikowskich. Jej dwaj stryjeczni dziadkowie, Zygmunt i Ignacy, byli pułkownikami w Powstaniu Styczniowym. W tradycji polskich ziemiańskich rodzin patriotycznych było tak, że ktoś musiał zostać na ziemi i pilnować, żeby wojownicy niepodległościowi mieli co jeść i czym karmić konie i ten obowiązek przypadł w udziale najmłodszemu z braci, Władysławowi, dziadkowi Ireny.
Całe długie życie Ireny Chmieleńskiej stanowi dowód, że jeśli słowo „społecznik” ma jakiekolwiek znaczenie, to była ona, w najlepszym sensie tego słowa, jego uosobieniem. Swój patriotyczny obowiązek, Polki i szlachcianki, pojmowała jako służenie innym. Polska, za którą ginęli jej przodkowie, miała być nie tylko wolna i niepodległa, ale miała też być Polską sprawiedliwą, bez nędzy, bez ogromnego marginesu społecznego ludzi odrzuconych, skrzywdzonych, biednych i upokorzonych przez los. Przede wszystkim bez biednych, niechcianych, nikomu niepotrzebnych, osieroconych dzieci. Filozofię jej społecznego działania można określić trawestując dewizę wypisaną na medalu „Yad Vashem”: kto ratuje jedno dziecko, ten jakby cały świat uratował. I zgodnie z tą dewizą żyła. Dlatego jej nazwisko śmiało postawić można obok wielkich nazwisk polskich społeczników, takich jak Janusz Korczak czy Zofia Zbyszewska, z którymi zresztą współpracowała.
Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała psychologię wychowawczą pod kierunkiem prof. Stefana Baleya. Po studiach podejmowała się tylko prac zgodnych z jej powołaniem: wychowawstwa w świetlicach, w zespołach przedszkolnych, w zakładzie poprawczym dla trudnych dziewcząt. Uczyła psychologii w seminarium dla wychowawczyń przedszkoli, pisała i redagowała czasopismo „Wychowanie w zespole” w Instytucie Higieny Psychicznej.
Po niemieckiej napaści na Polskę, do wybuchu Powstania Warszawskiego, kontynuowała pracę, w zespole prof. Baleya, w poradni psychologicznej przy Wydziale Opieki Społecznej Zarządu m. Warszawy. Działalność jej i jej Rodziców z tego okresu przeszła do historii, albowiem, po wielu latach, w roku 1998, Instytut Pamięci Narodowej „Yad Vashem” umieścił w Parku Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, na Wzgórzu Pamięci w Jerozolimie, tablicę z nazwiskami Marii i Ludwika Chmieleńskich oraz ich córki Ireny „w dowód uznania, że z narażeniem własnego życia ratowali Żydów prześladowanych w latach okupacji hitlerowskiej”.
Po Powstaniu i wysiedleniu z Warszawy, swoją działalność społeczną i opiekuńczą kontynuowała nieprzerwanie. Najpierw na podkrakowskiej wsi, a następnie w krakowskim Pogotowiu Opiekuńczym dla dzieci warszawskich. Potem znowu w Warszawie, w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu Lewobrzeżnej Warszawy, w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, następnie, do września 1948, jako wizytator Domów Dziecka w Ministerstwie Oświaty, Nie godząc się na „nowe porządki” zrezygnowała z pracy w ministerstwie i wyjechała do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie prowadziła Państwowy Dom Dziecka. Dużo pisała, oceniając krytycznie metody wychowywania „budowniczych socjalizmu”.
Te jej opracowania i analizy spowodowały, że po „odwilży październikowej”, zaproszono ją do pracy w Polskim Radio, na kierownika redakcji pedagogicznej. Prowadziła , między innymi, audycję „Pięć minut o wychowaniu”. Po paru latach przeszła do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, gdzie redagowała miesięcznik „Przyjaciel Dziecka”. Tam wystąpiła z oryginalną inicjatywą, z której była bardzo dumna, a mianowicie podwórkowego wychowywania dzieci. Do tej pracy przekonała wielu innych społeczników, ludzi, w znacznej większości, nie mających nic wspólnego z oficjalną pedagogiką i psychologią, ale oddanych i ofiarnych. Owoce tych działań przedstawiła w książkach „Pedagogika podwórkowa” i „Wychowywanie na podwórku”. Wszystko to łączyła z pracą społeczną kuratora sądowego dla nieletnich oraz tepedowskiego opiekuna rodzin niepełnosprawnych wychowawczo. Pisała i redagowała broszury i poradniki na użytek innych opiekunów społecznych, jak np. „Gdy rodzina potrzebuje pomocy”.
To wychowywanie, ta pedagogika, to opiekuństwo to nie była tylko praca Ireny Chmieleńskiej – to było całe jej życie. W domu i poza domem. Jej przerobiony z przedwojennej, letniskowej daczy domek w Aninie był przez cały czas dziuplą, schronieniem, przystanią dla najróżniejszych ludzi pokrzywdzonych przez los, bezdomnych, bez środków do życia, bez perspektyw. Przygarniała ich, dawała dach nad głową, talerz zupy. Jest długa, długa lista tych, którzy przez ponad pół wieku znajdowali w Aninie, przy ulicy IX Poprzecznej, schronienie i pomoc. Jak się dowiedziałem od działaczek Ruchu „Gaudium Vitae”, kiedy już wszystkie adresy w Warszawie zawiodły, nigdy nie zawodził adres Ireny Chmieleńskiej, która przyjmowała potrzebujących, czy to w dzień, czy w nocy, nie stawiając żadnych warunków
Irena Chmieleńska, zajęta ludzką biedą i nieszczęściem, nie godziła się na socjalistyczne porządki. Dlatego jej „dziupla anińska” służyła i innym, którzy sprzeciwiali się tym porządkom. Tam drukowano, tam przechowywano papier i farby, tam chowano wydawnictwa podziemne. Korzystały z niej obficie wydawnictwa podziemne, „Nowa 1” i „Nowa 2”, „CDN”, „Krąg”, „Oficyna Niepokornych”. Przez tę „dziuplę” przewinęły się najświetniejsze nazwiska tzw. opozycji demokratycznej, od Jacka Kuronia poczynając. Oni wszyscy znali Irenę Chmieleńską. Przynajmniej wtedy, kiedy byli w potrzebie.
Kiedy w 1989 powstała Nowa Polska, Irena, wzorem swoich babek i cioć, odszukała , ocalałe z pożogi wojennej, kosztowności rodowe i zaniosła je w darze Pierwszemu Niekomunistycznemu Premierowi w Europie Środkowo-Wschodniowej, Tadeuszowi Mazowieckiemu.
Nowa Polska nie wzbudziła, niestety, jej zachwytu. Z dnia na dzień, wokół jej anińskiego bieda-domku, do którego furtka nigdy się nie zamykała, wyrastały przepyszne „perszingi”, chronione przez bodyguardsów, wysokie płoty, złe psy i wymyślną elektronikę. Jej znakomici przyjaciele z byłej opozycji demokratycznej, których wiatr historii wyniósł na wysokie stanowiska państwowe, jakby stracili wrażliwość na ludzką krzywdę i biedę, na niesprawiedliwości, które rozpanoszyły się wokół z nową siłą. Irena Chmieleńska, chociaż już z każdym dniem słabsza, już tracąca wzrok i słuch, próbowała im wielokrotnie przypominać o głoszonych niegdyś zasadach. Miejmy nadzieję, że nie całkiem na próżno.
Tak, jak w latach siedemdziesiątych wspomagała KOR, jak potem Solidarność - naziemną i podziemną, tak w latach 90. na miarę swoich malejących sił, włączyła się ruch niezgody na pseudodemokrację i czynnie wspomagała Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.
Irena Chmieleńska była osobą skromną, otwartą, ujmującą prostotą obejścia ale silną, konsekwentną i bez kompleksów. Nie imponowały jej żadne tytuły, wysokie stanowiska, bogactwo. Nie tolerowała fałszu, obłudy, zakłamania. Za swój trud, za swoją pracę nie oczekiwała nagród, apanaży, zaszczytów, wyrazów uznania. Wierzę, że jej wysiłek zostanie jednak kiedyś doceniony. Wierzę, że tak, jak za swoją ofiarność w ratowaniu Żydów doczekała się, po przeszło 50 latach, uznania w dalekiej Jerozolimie, tak i jej poświęcenie i praca społecznika doczeka się satysfakcji w Polsce. Ta satystakcja nie jej jest potrzebna. Ona jest potrzebna wszystkim, którzy rozumieją wagę słów sprawiedliwość, zasługa, cnota.
Inne tematy w dziale Polityka