Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa
57
BLOG

Zwodnicze referendum rumunskie

Jerzy Przystawa Jerzy Przystawa Polityka Obserwuj notkę 6
 

"Pierwszy raz widziałem polityków wzywających obywateli do bojkotu udziału w głosowaniu. Do tej pory zawsze tłumaczyli nam, że udział w głosowa„niu powszechnym jest świętym obowiązkiem obywatela” – tak Trãian Bãsescu podsumował, ok. godziny 22-giej czasu rumuńskiego, 25 listopada 2007, wyniki zakończonego przed chwilą głosowania w referendum narodowym, w którym Rumuni odpowiadali na pytanie: „Czy jesteś za tym, żeby w najbliższych wyborach parlamentarnych każdego posła i senatora wybierano w okręgu jednomandatowym, w dwóch turach.” Pytanie postawione prosto i jasno, odpowiedź też była prosta: „Da” lub „Nu” – tak, lub nie. I 89,1% głosujących odpowiedziało na pytanie swego prezydenta „DA”. Jedynie 10,2% było przeciw. Według danych , jakie do tej pory napłynęły do Biroul Electoral Central – Centralnego Biura Wyborczego – do referendum stanęło ok. 34% uprawnionych do głosowania, co oznacza, że „DA” powiedziało 30% całej populacji wyborców, a więc ok. 5,5 miliona. Gdyby do referendum poszło o 20% więcej i wszyscy oni głosowali „Nu”, to referendum byłoby wygrane. Jednakże nie poszli – referendum jest nieważne, co będzie teraz z ordynacją wyborczą – tego nikt nie wie. Klasa polityczna triumfuje: wymanewrowali swego prezydenta, zmanipulowali opinię publiczną, zbojkotowali referendum, zatrzymali Rumunów w domach. Miotła, którą prezentowany jest tu i tam Bãsescu, na wymiecie klasy próżniaczej. „Hai la curaţenie!” – „Chodźmy posprzątać!” – woła Prezydent z nielicznych bilbordów. Tym razem jeszcze nie posprząta.

 


Jeszcze nie wiemy, co zrobi. Może, jak zapowiadał miesiąc temu, powtórzy referendum. Może wynegocjuje odpowiednią zmianę ze swoimi przeciwnikami. 30% Rumunów opowiedziało się za nim. To bardzo dużo. Gdybyśmy chcieli porównać to do warunków polskich, to zwycięstwo PO w ostatnich wyborach, przy frekwencji ok. 54% i poparciu 35% daje mniej niż 20% wszystkich wyborców. Prezydent, w swoim wystąpieniu, zwraca uwagę na tę osobliwość konstytucyjną: kiedy partie polityczne odwoływały go z urzędu, na wiosnę tego roku, wtedy kworum nie było wymagane – teraz, kiedy chodzi o ważną ustawę dla społeczeństwa, konieczne jest 50%. Drugim jego atutem jest i fakt, że partia, która go poparła, Partitul Democrat – Partia Demokratyczna, w wyborach do Parlamentu Europejskiego uzyskała największe poparcie, 29,1%. O 7% więcej od następnej, Partitul Social Democrat (odpowiednik naszego SLD). Jego atuty są więc niebanalne, nie jest bez szans, może coś „wynegocjuje”?

 


Ale pewnie nie wynegocjuje. Jego przeciwnicy wykazali przebiegłość i spryt. I wykorzystali wszystkie środki, jakie posiada rząd i administracja rządowa, cała rozwinięta struktura politycznego i administracyjnego zaplecza klasy rządzącej. Mamy status akredytowanych obserwatorów, chodzimy po Bukareszcie, razem z naszym rumuńskim Cicerone - Cornelem Calomfirescu - odwiedzamy lokale wyborcze, rozmawiamy z członkami komisji, rozmawiamy z ludźmi na ulicy. I z tymi, którzy podążają do lokali wyborczych i z tymi, którzy nie chcą o niczym wiedzieć i słyszeć.

 


Przede wszystkim uderza nas brak jakiejkolwiek kampanii referendalnej na ulicach , informujących o referendum, żadnych apeli, posterów. Kilka bilbordów ze zdjęciem Bãsescu i hasłem „Hai la curaţenie! Da pentru uninominal” – „Chodźmy posprzątać! Tak za okręgami jednomandatowymi.” Szukamy lokali wyborczych. Oznakowanie miejsc do głosowania przedziwne. Fotografujemy tabliczki niedbale wetknięte za drut na korpusie jakiejś latarni, fotografujemy przekręcone do góry nogami znaki. Głosowanie referendalne odbywa się w innych lokalach niż głosowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Prezydent domagał się, żeby te same komisje obsługiwały oba głosowania. Wytłumaczono mu, że to jest niemożliwe, że PRAWO tego zabrania. Muszą być różne komisje. Nie tylko na szczeblu lokalnym, ale i na szczeblu centralnym. W siedzibie Centralnej Komisji Wyborczej informacje dla prasy podawane są osobno, o różnych godzinach, nie wolno zapytać o jedno i drugie. Są różne „centralne komisje”. Wszystko osobno. Nota bene, z Polski obecny jest tylko korespondent „Opcji na Prawo” (JP), z Ukrainy - lwowskiej gazety lokalnej (NB). Inaczej z innych krajów: jest i Reuters, i AFP, są Niemcy, są Austriacy, są Hiszpanie, Węgrzy, są agencje chińskie (Xinhua), są Rosjanie, Czesi. Nie ma obserwatorów OBWE, która to organizacja nie wykazała zainteresowania wydarzeniami w Rumunii.

 


Komisje do PE ulokowane są w widocznych miejscach, w obszernych, łatwo dostępnych pomieszczeniach. Komisje referendalne w jakichś klitkach, w których niejednokrotnie z trudem się mieszczą i trzeba ich szukać. W jednym z gmachów musieliśmy przejść kilkaset metrów krętymi korytarzami, aby dojść do siedziby komisji. Ich członkowie dzielą się z nami uwagami: frekwencja referendalna jest wyraźnie niższa od parlamentarnej. Po północy udziela nam wywiadu przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, sędzia Niculae Mãnigutju. Na pytanie dlaczego były różne komisje wyborcze, inna dla głosowania w sprawie referendum, a inna dla wyborów do PE, odpowiada, że jest urzędnikiem państwowym, to jest sprawa polityczna i musi się uchylić od odpowiedzi. Na pytanie dlaczego komisje Bãsescu„parlamentarne” były wyraźnie uprzywilejowane, tłumaczy nam, że komisje do spraw wyborów do PE były wyłonione wcześniej, a referendum ogłoszone później, więc był poważny problem ze znalezieniem odpowiednich lokalizacji. Trudno się z nim nie zgodzić. Ale fakt pozostaje faktem: wygląda na to, że zrobiono wszystko, aby zniechęcić wyborców do głosowania w sprawie referendum.

 


Rozmawiamy z trójką młodych ludzi na ulicy. Wszyscy mówią po angielsku. Jeden odpowiada, że właściwie, to nie ma czasu. Drugi, że nie wie naprawdę, o co w tym wszystkim chodzi, nie bardzo rozumie ideę referendum. Najbystrzejsza z trójki jest młoda dama: wyjaśnia nam, że o nic nie chodzi. Zarówno rząd, jak i prezydent chcą tego samego: jendomandatowych okręgów wyborczych. Rząd zapowiedział, że sam wprowadzi JOW. Ale prezydent się uparł, że najpierw zapyta obywateli. Jaki jest sens głosować, skoro i jedni i drudzy chcą tego samego?

 


Konfuzja. O co w tym wszystkim chodzi? Z tym spotykamy się w wielu wypowiedziach. Rząd chce JOW i prezydent chce JOW: czy nie jest po prostu pieniaczem, który dla zaspokojenia własnej ambicji chce, na przekór rządowi, pytać ludzi o to, co jest oczywiste?

 


Młody człowiek, którego pytamy o drogę: „ja i polityka, to rzeczy całkowicie rozdzielne. Nie obchodzi mnie.” Młoda para na przejściu: „tak, wiem, że jest referendum, ale dzisiaj jestem bardzo zajęty. Nie mam czasu.”. Bukinista pod Uniwersytetem: „nie obchodzi mnie to. Dlaczego? A czy muszę wyjaśniać?” Ale inny bukinista, znacznie starszy, patrzy na sprawy zupełnie inaczej. Oczywiście, Bãsescu ma rację, reforma jest konieczna. Ale naród jest ciemny. Frekwencja nie przekroczy 30%. Nie uda się.” Lotnik-emeryt, na ulicy, wyjaśnia nam sens reformy, tłumaczy nam dlaczego jest konieczna, boleje, że młodzi tego nie rozumieją. Emerytka: oczywiście, idzie poprzeć Bãsescu. Nie wie co się stało z młodymi. Oni tego nie rozumieją.

 


Zatrzymujemy grupę młodych ludzi. Rozmawia z nami student dziennikarstwa. Oczywiście, reforma jest konieczna. Bãsescu wygra, bo popiera go prowincja, popiera go wieś. Oni nie wiedzą o co chodzi, pójdą głosować za Bãsescu. On popiera całym sercem. Z jego kolegami jest różnie.

 


Rozmawiamy z damą, która jest przedstawicielką Partii Konserwatywnej przy Centralnej Komisji Wyborczej. Nie zna ani programu swojej partii, nie bardzo może odpowiedzieć na nasze pytania. Twierdzi, że jej partia jest „Za”, chociaż z innych informacji wiemy, że jest akurat odwrotnie. Nie wie na czym polega różnica pomiędzy projektem rządowym a projektem Bãsescu.

 


Konfuzja. O co w tym wszystkim chodzi? Rząd chce JOW i Bãsescu chce JOW, po co mamy iść głosować, po co to referendum?

 


Klasa polityczna, partie polityczne. Stanęły na wysokości zadania: skoro Bãsescu chce nas pokonać przy pomocy JOW, weźmy byka za rogi i ogłośmy JOW! To nie ważne, że nasze JOW nie przypominają JOW Bãsescu, kto potrafi się w tym rozeznać? Najkrócej mówiąc, Bãsescu chce JOW na wzór francuski: wybory w okręgach jednomandatowych, w dwóch turach. Rząd chce JOW na wzór niemiecki: połowa mandatów rozdzielana przez partie polityczne poza kontrolą wyborców. Niebo, a Ziemia. Ale nazwali to „Uninominale”, dokładnie tak, jak Bãsescu. Ponieważ w ich rękach są środki przekazu, gazety i miejsca publiczne, oni są górą.

 


Traian Bãsescu to prawdziwy nauczyciel. W swoich wystąpieniach klarownie, przystępnie, logicznie i pięknie, uczy na czym polegają zalety JOW. Mówi o odpowiedzialności parlamentarzystów przed wyborcami, wyjaśnia, dlaczego ten system daje wyborcom kontrolę nad ich przedstawicielami. Pokazuje czym się różni państwo upartyjnione od państwa obywatelskiego. Jego prezentacje można wziąć wprost i pokazywać dzieciom w szkołach.

 


„Nec Hercules contra plures”. Klasa polityczna nie jest ani fantomem ani iluzją. To realna siła. Rząd, administracja państwowa, partie polityczne i ich zaplecze. Jakie możliwości mają obywatele, nawet ze swoim prezydentem na czele?

Nazar Bojko i Jerzy Przystawa, Bukareszt, 26 listopada 2007

Strona Ruchu JOW Pomóż wprowadzić JOW

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka