W środę, 10 października , w kanadyjskiej prowincji Ontario, odbyły się wybory do parlamentu prowincji połączone z referendum w sprawie reformy systemu wyborczego. Od 215 lat Kanadyjczycy posługują się starym „westminsterskim” system wyborczym, First-Past-The-Post, który oznacza wybory w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW) w jednej turze. Wybory w tym systemie przeprowadzane są zarówno na poziomie federalnym, jak i w poszczególnych prowincjach. Do Parlamentu Ontario wybiera się 107 deputowanych w JOW, a do Izby Niższej Parlamentu Federalnego 308 posłów, w tym z Ontario 103.
Ten „przestarzały” system wyborczy stale krytykowany jest przez „nowe siły”, które uważają, że system ten przeszkadza im w dojściu do władzy. Podnoszone są zarzuty, ze (1) system ten jest „nie fair”, albowiem powstaje w zasadzie dwupartyjny układ, w którym „trzecia partia” z reguły dostaje mniej miejsc w parlamencie niż by to wynikało z proporcji oddanych głosów. Twierdzi się (2), że system ten dyskryminuje kobiety, których reprezentacja w parlamencie jest zbyt nikła, a także mniejszości narodowe i etniczne. Podnosi się też (3) syndrom „zmarnowanego głosu”, a więc, że wyborcy – z konieczności – aby nie zmarnować głosu, głosują na tego, kto ich zdaniem może wygrać, a nie na tego, na kogo by chcieli. Gdyby zamiast JOW były, jak w Polsce, lity partyjne, to każdy mógłby sobie oddawać głos na kogo by chciał, a tak też może, ale z tego prawa nie korzysta, bo obawia się, że gdyby skorzystał, to jego głos byłby zmarnowany. Odpowiednio do tego reklamowane są zalety systemu „proporcjonalnego”, a więc (1) że w systemie „proporcjonalnym” rządzą „koalicje większościowe” (szczególnie wymowny jest taki argument w Polsce!), co ma być korzystne, bo w obecnej sytuacji to jest nieomal dyktatura jednej partii; (2) system „proporcjonalny” ma być sprawiedliwszy, bo będą i kobiety i mniejszości seksualne i inne; trzecia partia będzie „języczkiem u wagi”, a nie ignorowaną mniejszością parlamentarną. W kampanii referendalnej podnoszono też znakomite przykłady demokracji europejskich, takich jak Szwajcaria czy Holandia, gdzie jest i sprawiedliwość, i koalicje, i mniejszości i w ogóle prawdziwa demokracja.
Kanadyjscy reformatorzy nie zaproponowali zresztą ani ordynacji szwajcarskiej, ani holenderskiej, tylko system mieszany – Mixed Member Proportional – MMP – w którym 90 miejsc miało być, po staremu, rozdzielanych w JOW, a tylko 39 pomiędzy listy partyjne wg „zasady proporcjonalności”. Byłby to więc system najbardziej zbliżony do systemu włoskiego, który właśnie dwa lata temu został we Włoszech zastąpiony przez „porcato” Berlusconiego.
Formalna kampania referendalna trwała 3 miesiące i według oficjalnych danych kosztowała ok. 7 milionów dolarów . Obserwując tę kampanię przez internet byłem zbudowany jakością (techniczną i redakcyjną!) dziesiątków stron internetowych reklamujących nowe rozwiązanie i bezlitośnie krytykujących system JOW. Podkreślam tutaj techniczne i dziennikarskie walory tej kampanii, bo merytoryczna strona przedstawianej argumentacji, dla człowieka znającego funkcjonowanie systemów proporcjonalnych „od podszewki” była, częstokroć, zdumiewająca, by nie powiedzieć wprost – demagogiczna..
Być może do podobnego wniosku doszli również i wyborcy prowincji Ontario, ponieważ w środowym referendum większością ponad 63% głosów proponowaną reformę odrzucili.
Nie jest to pierwsza porażka kanadyjskich reformatorów prawa wyborczego. Podobne referenda odbyły się w roku 2005 w dwu innych prowincjach Kanady: a mianowicie w Prince Edward Island i w British Columbia. Jak z tego wynika obywatele Kanady nie dojrzeli jeszcze do nowoczesnego, partyjnego systemu wyborczego i nadal chcą wybierać swoich przedstawicieli w systemie jednomandatowym, nie zważając na tak głośno podnoszoną kwestię „sprawiedliwości”.
Dobrą ilustracją tej konserwatywnej postawy były środowe wyniki wyborów do Parlamentu Ontario. Na 107 miejsc 71 zdobyli kandydaci Partii Liberalnej, 26 uzyskali Postępowi Konserwatyści (Progressive Conservatives) a tylko 10 Nowi Demokraci. Rzeczą interesującą jest, że mandatu nie zdobył lider Postępowych Konserwatystów John Tory, który przegrał wybory w swoim okręgu. Oczywiste jest, że taka przykra sytuacja nie mogłaby mieć miejsca, gdyby wybory były na listy partyjne, bo w takich wyborach jeszcze świat nie słyszał, żeby lider partii, która wchodzi do parlamentu, mógł przegrać wybory!
No, ale w przestarzałym kanadyjskim systemie wyborczym tak, niestety, jest i dlatego rozumiemy dobrze powody, dla których liderzy partii politycznych w Polsce słyszeć nie chcą nawet o tym, żeby na temat takich wyborów wolno było chociaż podebatować publicznie! A kysz, przepadnij! Tym bardziej, że wszystkie badania opinii publicznej pokazują, że gdyby Polakom, niczym jakimś niedojrzałym Kanadyjczykom, pozwolić na przeprowadzenie referendum w sprawie JOW, to wynik nie byłby ani odrobinę lepszy niż w Ontario czy na Wyspie Księcia Edwarda. Dojrzałym demokratom wolno tylko pasjonować się wynikami debaty Kaczyński – Tusk, czy Kaczyński – Kwaśniewski, ale w żadnym wypadku nie tym, czy narzucony nam partyjniacki system wyborczy dobrze służy Polsce.
Inne tematy w dziale Polityka