Przez polskie akademie przewala się fala buntu i nieposłuszeństwa obywatelskiego. Trudno uwolnić się od mimowolnego Schadenfreude : oto środowisko, które od dziesięcioleci przywykłem uważać za najbardziej oportunistyczne, samolubne i nacechowane serwilizmem wobec każdej władzy; dystansujące się od wszelkich spraw, jakie wykraczają poza własne podwórko – mobilizuje się nagle we froncie nieposłuszeństwa obywatelskiego, wzywa do nie poddania się rygorom ustawy lustracyjnej i w imię zachowania godności gotowe jest do najwyższych poświęceń. Ogłasza profesor Janusz Grzelak, dziekan Wydziału Psychologii UW: „jestem gotów stracić pracę, byle zachować godność” . Specjalna uchwała Prezydium PAN z 20 marca 2007 stwierdza, że ustawa ta „gwałci zakorzenioną głęboko w polskiej tradycji prawa zasadę autonomii szkolnictwa wyższego i nauki.” Zbierają się senaty i rady wydziałów, zbierają się rektorzy i z całej Polski rozlega się jeden wielki jęk protestu!
Na czele, co naturalne, stają humaniści, w pierwszym rzędzie rady wydziałów prawa. Któż, jak nie profesorowie prawa są bardziej kompetentni by orzec, że inkryminowana ustawa jest bublem prawnym i postawić jej dziesiątki zasadniczych zarzutów? Któż jak nie poloniści najlepiej potrafią ocenić, czy to, co zapisane w ustawie jest zgodne z duchem języka polskiego? Naturalne jest więc i to, że w czołówce obywatelskiego sprzeciwu, ramię w ramię z prawnikami, stają poloniści i językoznawcy, ze słynnym opiekunem poprawnej polszczyzny, profesorem Janem Miodkiem. Nawet fizyk, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, który jako pierwszy ogłosił, że jego uczelnia spełni niezwłocznie obowiązek lustracyjny, pod wpływem perswazji prawników i polonistów, zrozumiał, że w języku polskim ”niezwłocznie” oznacza „kiedy ustaną wszelkie wątpliwości”, a te rozstrzygnąć może dopiero werdykt Trybunału Konstytucyjnego! No a wątpliwości przecież nie brakuje. Do tego stopnia, że rektor Uniwersytetu Gdańskiego raczej przekwalifikuje swoich profesorów w asystentów, niż pozwoli na to, żeby ich tak niesprawiedliwie upokarzano.
Rzecznik Praw Obywatelskich, dr Janusz Kochanowski, akademik jak najbardziej, wyznał w TVP, że 26 lat czekał na tak wspaniały przykład zaangażowania obywatelskiego środowisk akademickich. Nasz ombudsman dostrzega wszystkie wady ustawy lustracyjnej i nawet nosi się z zamiarem zaskarżenia jej do Trybunału Konstytucyjnego, jednakże reakcja jego uczonych kolegów wprawia go w zdumienie. Istotnie, ani w czasie stanu wojennego, ani po jego zniesieniu, ani w ciągu całych 17 lat istnienia wolnej Rzeczypospolitej, trudno znaleźć podobny przykład solidarnej obywatelskiej postawy polskich uczonych. A przecież działo się wiele, bubli prawnych naprodukowano bez liku, prawa nie tylko pojedynczych obywateli ale i całych wielkich grup społecznych, nie jeden raz wystawiane były na szwank. Dr Kochanowski jakby miał do nas pretensje jeszcze od czasów stanu wojennego, ale senaty, wydziały i rektorzy starannie unikali „mieszania się do polityki” także już w Wolnej Polsce, a więc gdy komunizmowi wybito już wszystkie zęby. Ostatnie 17 lat to okres historycznej transformacji ustrojowej, podczas której gwałtownym zmianom ulegał i sam ustrój państwa, i prawie wszystkie instytucje i następowały ogromne przemiany społeczne. Przy takich procesach niezliczoną ilość razy gwałcone i naruszane były prawa, popełniono masę niegodziwości, które dotykały nie tylko pojedynczych ludzi, ale całe wielkie grupy społeczne i wolno postawić pytanie: gdzie w tym wszystkim słychać było głos „wydziałów i senatów”, jakie stanowisko zajmowało w nich środowisko akademickie?
- Gdzie był głos uczonych, gdy z pogwałceniem wszelkich zasad „ponownie” rejestrowano NSZZ Solidarność, z arbitralnie zmienionym statutem i z czystką w Związku, która zepchnęła na margines polityczny większość członków jego krajowych i regionalnych władz, eliminując ludzi, którzy z najwyższym poświęceniem walczyli o jego powrót do życia publicznego?
- Jakie stanowisko zajmowały gremia akademickie kiedy budowano fundamenty III Rzeczypospolitej, zasady konstytucyjne, prawa wyborcze?
- Jak zareagowali rektorzy i senaty, gdy w trakcie historycznych wyborów czerwcowych zmieniano ordynację, aby zanegować decyzję społeczeństwa, które odrzuciło w całości tzw. listę krajową?
- Co oświadczały statutowe władze akademickie, kiedy Polska stawała się największą w świecie pralnią brudnych pieniędzy, kiedy z dnia na dzień „wyparowywały” oszczędności milionów obywateli, kiedy likwidowano dorobek pokoleń, a tajni i jawni „współpracownicy służb” - kosztem milionów ludzi bezceremonialnie pozbawianych pracy i środków do życia – z dnia na dzień stawali się milionerami? Bezrobocie nie dotknęło przecież środowisk akademickich, przeciwnie, stworzyło niezwykłą okazję do dorobienia się łatwym kosztem, do utworzenia całej masy pseudouczelni, w których pseudouczeni, sprzedając pseudowiedzę mogli zwielokrotnić swoje dochody.
- Polscy ustawodawcy pobili już rekord świata w częstotliwości zmian i poprawek podstawowego prawa ustrojowego, jakim jest ordynacja wyborcza do Izby Ustawodawczej, fundując nam przy każdych wyborach nową procedurę wyborczą, jakby nie było wielowiekowego dorobku ludzkości w tej dziedzinie. Wszystkie te procedury naruszają podstawowe prawa obywatelskie i zasady sformułowane w Konstytucji, dezintegrując scenę polityczną, generując podziały społeczne i korupcję. Jednakże kiedy rok temu kilkudziesięciu profesorów, różnych specjalności i z różnych uczelni, zwróciło się do Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich o otwarcie debaty publicznej w tej sprawie, odpowiedzią było milczenie, bo „rektorzy nie mogą mieszać się do polityki”.
Ustawa lustracyjna niewątpliwie posiada wady, które nie przynoszą zaszczytu jej twórcom. Najprawdopodobniej środowiska akademickie będą w stanie przeszkodzić jej egzekucji, tym bardziej, ze uderza ona w zaplecze doradczo-eksperckie rządzących. Będzie to jednak zwycięstwo pyrrusowe, a jego skutkiem będzie utrata społecznego autorytetu uczonych i nauczycieli akademickich. Aby się dowiedzieć, jaki jest stosunek „zwykłych zjadaczy chleba” do tego protestu środowiskowego, wystarczy zajrzeć do Internetu, który jest dzisiaj jedynym naprawdę wolnym medium, w którym internauci mogą swobodnie prezentować swoje opinie. Nie są to, w żadnym razie, opinie pochlebne.
Jeśli autorytet uczonych środowisk ma być uratowany, to uczeni, ich rady i senaty muszą wychylić się nieco ze swojej „wieży z kości słoniowej”, porzucić postawę eskapizmu i ignorowania najbardziej żywotnych problemów państwa i narodu. Uniwersytety i akademie nie mogą nadal być jedynie bankiem – magazynem, z którego rządzący, według własnego uznania, dobierają sobie usłużnych potakiwaczy i „ekspertów” gotowych zawsze znaleźć uzasadnienie ich najbardziej nawet absurdalnych pomysłów. Uniwersytety nie po to istnieją, aby produkować ludzi z dyplomem. Społeczeństwo ma prawo spodziewać się po nas czegoś więcej.
Wrocław, 26 marca 2007
Inne tematy w dziale Polityka