Wielki poeta rosyjski, Osip Mandelsztam, uciekając przed aresztowaniem, powiedział zdanie, które przeszło do historii: „jesteśmy w łapach humanistów”. „Humaniści” tym się przede wszystkim cechują, że będąc w posiadaniu wiedzy tajemnej, niedostępnej reszcie gatunku ludzkiego, z pogardą i wyższością traktują wszelkie wyliczenia (no, może oprócz zamawianych "sondaży” opinii publicznej) i wymowa liczb na ogół do nich wcale nie przemawia. Po najnowszych wyborach samorządowych zasiadają przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami liczne grona „humanistów” i przestawiając różne słupki na mapie Polski, dywagują o tym, która z wiodących sił politycznych jaką uzyskała przewagę nad inną, kto te wybory wygrał, a kto - w każdym razie nie przegrał i co ma z tego wynikać. W tych konkluzjach, rzecz jasna - jak to humaniści - nieraz znacznie się różnią – mamy dzisiaj wolność słowa i pluralizm, więc co dla jednego jest lewe, to dla drugiego prawe, albo w ogóle niskie lub wręcz wysokie. Wiemy więc, na przykład, że wybory samorządowe w Polsce wygrała Platforma Obywatelska, ale wiemy też, że Prawo i Sprawiedliwość na pewno nie przegrało, czyli raczej wygrało; że SLD odbił się od dna i odniósł wielki sukces, a największy sukces (no, może nie aż największy, ale większy od innych) odniósł PSL, a koalicjanci też tu i ówdzie mają się czym pochwalić.
Tymczasem w niedzielę 26 listopada w ok. 850 gminach odbyła się II tura wyborów samorządowych, ale cała uwaga wszystkich mediów skierowana została na Warszawę, albowiem wodzowie już dawno zapowiedzieli, że kto wygra w Warszawie, ten wygra wybory samorządowe w Polsce. Obecnie to stanowisko ulega pewnej modyfikacji, ponieważ miał wygrać Kazimierz Marcinkiewicz, a wygrał wiadomo kto i teraz nie jest jasne, co z tym fantem począć. Najważniejsze natomiast przesłanie tych wyborów samorządowych umyka z pola widzenia kamer i dociekliwych ekspertów. Tym najważniejszym przesłaniem jest wymowa wyników wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (WBPM).
Ordynacja wyborcza i struktura samorządowa w Polsce są schizofreniczne i trudno, na pierwszy rzut oka, odróżnić tam to, co ważne i pierwszoplanowe, od tego, co drugorzędne, a nawet bez znaczenia. Ośmielę się twierdzić, że najistotniejsza jest tam rola gospodarzy gmin, właśnie WBPM, szczególnie od momentu, gdy zdobycie tych stanowisk wyjęte zostało z łap partyjnych baronów i oddane w ręce wyborczego pospólstwa. W ten sposób samorząd przestał być łatwym partyjnym żerem i partie zmuszone są liczyć się z tym, co o tym wszystkim myślą zwykli zjadacze chleba. Jeśli w jakiejś gminie trafi się niepartyjny burmistrz, to tyle w niej partyjnego, ile diet radnych uda się w niej wyrwać i urządzić tam swoich ludzi. Ordynacja wyborcza do rad znakomicie takie gry ułatwia, nic więc dziwnego, że w tej części wyborów samorządowych partie polityczne odnoszą wielkie sukcesy.
Inaczej sprawa przedstawia się tam, gdzie wyborcy mają coś więcej do powiedzenia, a więc w bezpośrednich wyborach WBPM.
Mój artykuł, zatytułowany „Polska kontra Partie Polityczne 6:1 w I rundzie”, pokazał, że już w I turze wyborów w ręce kandydatów niepartyjnych przeszło 1866 gmin. Kandydaci wystawieni przez partie polityczne zwyciężyli tylko w 329 gminach, co oznacza, ze już po I turze stosunek ten wynosił 1866: 329, a więc jak 6:1. Do rozstrzygnięcia „meczu” pozostało 280 gmin, w których do konkursu stanęło po jednym kandydacie „partyjnym” i jednym „bezpartyjnym”.
Wśród zwolenników propozycji jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) toczy się spór o to, jak powinny wyglądać wybory w JOW: czy tak jak w Wielkiej Brytanii, First-Past-The-Post, gdzie „zwycięzca bierze wszystko”, czy tak jak we Francji, gdzie jest II tura, tak jak w wyborach WBPM w Polsce. A zatem te wybory stanowią wielki społeczny poligon, na którym obywatele polscy mogą przyjrzeć się bezpośrednio, jak działa ten system wyborczy i jakie rozwiązanie lepiej komu służy? Teoretycy, na przykład słynny Maurice Duvergere, twierdził, że wybory w jednej turze prowadzą do systemu „dwupartyjnego” – jak w Anglii czy Ameryce, a kiedy w dwóch turach, to pojawiają się dodatkowe „siły”, trzecia i czwarta, jak we Francji, co prowadzi do osłabienia rządów i konieczności zawierania koalicji powyborczych. Natomiast wielu krytykow systemu brytyjskiego w Polsce utrzymuje, ze wybory w dwu turach są „bardziej sprawiedliwe”, bo wtedy zwycięzca dostaje „bezwzględną większość głosów”, a więc jest reprezentantem szerszej społeczności.
Przyjrzyjmy się wynikowi wyborow w II turze. Z 280 gmin, w których w szranki stanęli naprzeciw siebie kandydaci partyjni i bezpartyjni, mandaty rozdzielono w 268 gminach. W pozostałych odbędzie się – ze względów formalnych i proceduralnych – III tura w dniu 10 grudnia.
Otóż z tych 268 mandatów 114, a więc 42,5%, uzyskali kandydaci partii politycznych! A więc nie w stosunku 1:6, jak w I turze, tylko prawie w stosunku 1:1!
Myślę, ze tylko prawdziwy „humanista” nie zrozumie wymowy tych liczb: jedynym sensem drugiej tury jest ten, że daje ona dodatkowe możliwości partiom politycznym, aby w tej wojnie ze swoim społeczeństwem wypadły jak najlepiej.
Oczywiście, ktoś może powie, że i tak społeczeństwo nie wypadło najgorzej, wygrało przecież stosunkiem 154:114. Jest to jednak pogląd mylny. Tak marny wynik partii politycznych świadczy tylko o tym, jak słabe i nieobecne w gminach są te partie i jak nikłe poparcie są w stanie zmobilizować. Gdyby partie polityczne zdążyły rozbudować jak należy swoje struktury w terenie, to ten stosunek byłby zupełnie inny. I tak w wielu gminach partie były w stanie w wysokim stopniu odwrócić stosunek sił. Kiedy np. w Malborku dotychczasowy burmistrz Jan Wilk w I turze miał tylko 0,02% głosów mniej od kandydata PO, to w drugiej przegrał już stosunkiem 6:4. Ale na przykład w mieście Jordanowie bezpartyjny kandydat Zbigniew Kolecki w I turze miał 48,43 % głosów poparcia, a drugi na mecie kandydat PiS zaledwie 26,98%. W II turze PiS był w stanie „odrobić” ponad 20% stratę! Podobnie było w wielu innych gminach.
Możemy te wyniki analizować pod wieloma innymi aspektami. Możemy badać, czy to prawda, że zwycięzca II tury ma poparcie „bezwzględnej większości” (moim zdaniem nieprawda), możemy pytać o koszty finansowe i społeczne i o wiele innych rzeczy. Nie da się jednak obejść prawdziwego powodu, dla którego partie polityczne zawsze będą preferowały wybory w dwóch turach: po prostu II tura to dodatkowy oręż w partyjnych łapach. Otwiera ona najróżniejsze możliwości dla wszelkiego rodzaju gier i intryg, kombinacji i manipulacji. Mam nadzieję, ze mieszkańcy Warszawy dowodnie przekonali się o tym na własnej skórze.
Partie polityczne mają na swoich usługach tabuny „humanistów”, którzy będą nam wmawiać, że co jest dobre dla partii to jest dobre i dla nas. Spróbujmy więc zrozumieć wymowę podanych tu liczb: druga tura to tura dla partii politycznych. Tylko JOW na sposób brytyjski daje nam największe możliwości wpływania na to, kto będzie nami rządził.
Inne tematy w dziale Polityka