Co miał na myśli słynny hiszpański socjolog i filozof Jose Ortega y Gasset, kiedy w książce „Bunt mas” stwierdzał, że ze wszystkich spraw najważniejszych dla demokracji, pierwsze miejsce zajmuje procedura wyborcza? Dlaczego uważał, że wszystkie inne rozstrzygnięcia mają znaczenie drugorzędne i jeśli ta procedura jest odpowiednia i właściwa, to wszystko działa jak należy, a kiedy jest zła, to wszystko się wali, choćby wszystko inne działo bez zarzutu („Bunt mas”, MUZA SA, Warszawa 2006, str. 175-176)?
Zapewne nie wielu z nas od razu zgodzi się z hiszpańskim myślicielem. Od roku 1989 procedura wyborcza w Polsce jest nieustannie zmieniana, bez przerwy majstrują przy niej kolejne parlamenty, zmieniają nam ordynację wyborczą nie ledwie przy każdych kolejnych wyborach, tymczasem rezultaty tych manipulacji nie przynoszą pozytywnych skutków, przeciwnie, co raz częściej dochodzimy do wniosku, że wyłaniane w ten sposób władze satysfakcjonują nas w co raz mniejszym stopniu. Dowodem na to jest malejąca frekwencja wyborcza, frustracja i zniechęcenie do demokracji. Powstaje więc i umacnia się przeświadczenie, że procedura wyborcza jest bez znaczenia, że „jak zwał, tak zwał”, zawsze w efekcie wyjdzie na to samo. Przeświadczenie to ugruntowują nieustanne „debaty telewizyjne i radiowe”, gdzie ci sami „eksperci” i „fachowcy” siadają i dywagują nad wszystkimi problemami naszego życia publicznego – oprócz jednego! Otóż starannie omijają problem ordynacji wyborczej. I czynią tak nie tylko ci, których od dawna znamy jako dyspozycyjnych zwolenników każdej władzy, ale i ludzie znani ze swojej nie całkiem układnej działalności, a nawet tacy, którzy przez lata deklarowali się po stronie zasadniczej reformy prawa wyborczego i wprowadzenia JOW. Robi to wrażenie, jakby nagle, po uzyskaniu licencji na „doradzanie narodowi” odkryli jakąś inną prawdę, jakby sprawa procedury wyborczej, kiedyś zasadnicza i nawet najważniejsza, nagle została zepchnięta na daleki plan i wszystko inne stało się ważne, tylko nie to.
Od niepamiętnych czasów toczy się spór teoretyczny o to, co jest ważniejsze: czy parlament ma być „reprezentatywny”, czy ma być „lustrem odzwierciedlającym rozkład preferencji społecznych” (tak utrzymują propagatorzy tzw. ordynacji proporcjonalnej), czy też ma to być sprawna władza państwowa, zdolna wyłonić stabilny rząd i skutecznie ustanawiać prawa (tak proponują zwolennicy JOW)?
Teoretycy się spierają, lecz doświadczenie Polaków z całą serią wyborów parlamentarnych od roku 1989 całkowicie sfalsyfikowało tezę o rzekomej większej reprezentatywności Sejmu wyłanianego według metody głosowania na listy partyjne, ukrytej pod niewinną nazwą „wybory proporcjonalne”. Gdyby nawet przyjąć, że którykolwiek z sejmów wyłonionych w głosowaniach lat 1991, 1993, 1997, 2001 czy 2005 był - w dniu głosowania! – reprezentatywny dla rozkładu preferencji społecznych i politycznych w Polsce, to za każdym razem to „lustro” natychmiast pękało, następowała fragmentacja i rozpad wyłonionych w dniu wyborów partii, i pod koniec kadencji mieliśmy zawsze Sejm bynajmniej nie przypominający tego, jaki podobno chcieli mieć wyborcy. To właśnie dlatego – jak to powiedział z trybuny sejmowej wicemarszałek Sejmu IV Kadencji Donald Tusk: „wyborcy mają przekonanie, i przekonanie to narasta, że dzień wyborów jest dniem wielkiego oszustwa narodowego…”
To, o czym pisał Ortega y Gasset możemy najkrócej ująć tak: istotą demokracji jest kontrola obywateli nad władzą. Demokracja jest tym lepsza im ta kontrola jest bardziej skuteczna. Kiedy obywatele mogą powiedzieć złej władzy „mamy ciebie dość, musisz odejść”. Albo: „nie było tak źle, z taką władzą da się żyć”. Zasadniczym i praktycznie jedynym instrumentem tej kontroli są wybory powszechne, a dzień wyborów – jak pisze Karl Popper – ma być dniem sądu, kiedy suwerenni obywatele, którzy w krajach demokratycznych są jedynym źródłem władzy, decydują o tym, kto ma ją sprawować.
Jaka ordynacja wyborcza daje obywatelom najlepszy i najbardziej skuteczny instrument kontroli nad władzą: partyjna, głosowanie na wielomandatowe listy partyjne, czy też wybory w JOW, gdzie głosuje się na konkretnych, znanych w ich okręgach, ludzi?
Aby uzyskać odpowiedź Popper zaproponował test, znany od tej pory pod nazwą „testu Poppera”: jak często się zdarza, że w wyniku zastosowania jednej z tych procedur, wyborcy byli (są) w stanie odsunąć od władzy partię, jaka nie znalazła u nich uznania, i zastąpić ją przez inną.
Analizując wybory przeprowadzane w demokracjach zachodnich w drugiej połowie ubiegłego wieku okazuje się, że podczas gdy w krajach stosujących JOW wymiana partii rządzącej ma miejsce, średnio, co drugą kadencję, to w krajach stosujących systemy proporcjonalne, przeprowadzane wybory, na ogół, do zmiany nie prowadzą. W Niemczech, na przykład, pierwszym, od wojny, nowym rządem wyłonionym w wyniku wyborów był dopiero rząd Schrödera, w innych krajach sprawa się przedstawia nawet jeszcze gorzej! Brytyjski politolog Pinto-Duschinsky przedstawił następujące wyniki testu Poppera:
Belgia (1946 – 1998) : 3 na 17
RFN (1949-1998): 0 na 13
Włochy (1945 – 1994): 0 na 12
Japonia (1946 – 1998): 0 na 16
Szwecja (1946 – 1998): 2 na 16
Szwajcaria (1944 – 1998): 0 na 13
Oczywiście, we wszystkich tych krajach wielokrotnie zmieniały się partie i koalicje rządzące (na przykład we Włoszech w tym samy czasie było ponad 50 zmian rządów!), ale działo się to nie w wyniku woli wyborców, nie w wyniku przeprowadzonych wyborów, ale w wyniku międzypartyjnych gier politycznych i walk w łonie establiszmentu władzy. Można powiedzieć, że przeprowadzane wybory nie miały większego znaczenia dla decyzji o tym, kto sprawować będzie władzę.
Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa w krajach stosujących JOW. Tam wyborcy rzeczywiście decydują o tym, kto obejmuje rządy i albo utrzymują rządzącą partię przy władzy, albo przekazują władzę w ręce opozycji:
UK (1945-1997) ..................... 6 na 15
Kanada (1949-1993) .............. 6 na 15
Indie (1952-1998 .................. 6 na 12
Nowa Zelandia (1946 – 1990) ... 7 na 16
Porównując, pod tym względem, te systemy wyborcze, Pinto-Duschinsky skomentował je tak: mówi się, w przypadku systemu brytyjskiego, o syndromie zmarnowanego głosu (wyborcy nie chcą głosować na kandydata, który wydaje się nie mieć szans) – w przypadku tzw. wyborów proporcjonalnych stracone są całe wybory!
Kraje Europy Zachodniej, które przyjęły system proporcjonalny, wprowadziły jednak niektóre inne zabezpieczenia, pozwalające im kontrolować władze w pewnym stopniu. Najskuteczniej robią to Szwajcarzy, w których kontrolę nad władzą umożliwia instytucja referendum, w wyniku czego wprowadzane przez parlament prawa wymagają powszechnej akceptacji, a także obywatele są w stanie nie tylko nie dopuścić do uchwalenia niekorzystnych dla nich praw, ale posiadają także inicjatywę ustawodawczą. Jest jeszcze Rada Kantonów, które posiadają wysoką autonomię. Jest to jednak sytuacja unikalna i trudna do naśladowania w innych warunkach. Również w niektórych innych krajach, np. we Włoszech, obywatele mogą się odwołać do referendum, którego przeprowadzenie nie zależy od widzimisię władzy. W Polsce niczego podobnego nie ma. Prawo Polaków do referendum jest tylko na papierze, podobnie jak szereg innych praw obywatelskich, które figurują jedynie w Konstytucji. Takim papierowym prawem jest, między innymi, nasze bierne prawo wyborcze, co stawia nas w dużo gorszej sytuacji niż obywateli innych krajów europejskich, w których nawet przy systemie wyborów na listy partyjne do takich absurdów nie dochodzi.
Test Poppera dowodzi, że najskuteczniejszym instrumentem kontroli nad władzą jest właściwa procedura wyborcza. Ta procedura od 17 lat w Polsce zawodzi i w żadnym razie nie spełnia oczekiwań obywateli. Doświadczenie ludzkości pokazuje, ze nie jest to wina Polaków, naszych słynnych wad narodowych, niedorozwoju obywatelskiego, warcholstwa i tysięcy innych rzeczy, o jakie się nas pomawia. Ta procedura zawodzi także i w wielu innych krajach, które są nam stawiane za wzorce demokracji, czy to będzie Szwajcaria czy Japonia. Wydaje się, że pora już najwyższa, aby z tych doświadczeń wyciągnąć właściwe wnioski.
Inne tematy w dziale Polityka