Konsekwentne milczenie na temat tegorocznych wydarzeń w Rumunii przerwał wreszcie czołowy as prawicowego dziennikarstwa, Bronisław Wildstein, i w ostatnim (33 z 13 –19 sierpnia) numerze „UważamRze”, poświęcił im długi tekst, zapowiedziany na okładce jako „Zamach stanu w Rumunii”. W artykule przedstawia nam autorską wizję tych wydarzeń, zgodną w zasadzie z obrazem, jaki od kilku miesięcy, prezentuje opinii miedzynarodowej zawieszony prezydent Traian Basescu.
Wizja ta, ujmując najkrócej, przedstawia się następująco: jest w Rumunii prawicowy, antykomunistyczny prezydent, prawie kopia ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I jest zły, postkomunistyczny, skorumpowany premier, który nie tylko, że jest podobny do Donalda Tuska, ale nawet się z nim przyjaźni. Zły premier, łamiąc prawo wszędzie, gdzie się tylko da, stara się usunąć z urzędu dobrego prezydenta i nawet doprowadził – wbrew prawu, oczywiście- do zawieszenia go i do referendum państwowego. Po drodze, równie bezprawnie, doprowadził do usunięcia innych najważniejszych urzędników państwowych, w tym marszałków obu izb parlamentu, szefa rumuńskiego odpowiednika IPN itp. Na szczęście, w referendum za usunięciem Basescu opowiedziało się zaledwie nie całe 8 milionów obywateli, ale do quorum 50% + 1 zabrakło kilkadziesiąt tysięcy głosów, wobec tego jest nieważne. To nie przeszkadza premierowi Poncie knuć dalej, aby zmienić wynik referendum i postawić na swoim. Rumunia jest na rozdrożu: jeśli ten zamach stanu się powiedzie, to Rumunia zejdzie z drogi sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i innymi miłującymi pokój krajami i wejdzie w orbitę polityki rosyjskiej, na pasku Putina. Życie prezydenta Basescu jest zagrożone, o czym świadczą pojawiające się w opanowanych przez Pontę mediach niedwuznaczne nawoływania.
Cały ten wzruszający obrazek nie wiele ma wspólnego z prawdą. Owszem, nie twierdzę, że Wildstein go zmyślił, ponieważ odpowiada on prawie dokładnie wersji, jaką kolportuje po świecie Basescu w walce o swoje być lub nie być. Nie jest jednak jasne, dlaczego równie nieobiektywny, jednostronny obraz wydarzeń w Rumunii przedstawia wybitny polski dziennikarz?
Cóż to bowiem jest „zamach stanu”? Wg Wikipedii to „niespodziewane, często z użyciem siły, przejęcie władzy politycznej w państwie przez jednostkę lub grupę osób, wbrew obowiązującemu prawu. Jest pogwałceniem normalnego toku życia politycznego i porządku instytucjonalnego. Oznacza pozakonstytucyjnąi pozaprawną drogę przejęcia kontroli nad państwem” Czy cokolwiek z tego repertuaru cech zamachu stanu miało miejsce w Rumunii?
Victor Ponta został wybrany premierem 10 maja 2012 bezwzględną większością głosów deputowanych. Jako premier nie zaczął, jak to opisuje Wildstein, od czystki we wszystkich instytucjach państwowych, ale od ustawy o nowym prawie wyborczym, w którym zamiast dotychczasowej ordynacji „mieszanej” wprowadził brytyjską procedurę jednomandatowych okręgów wyborczych w systemie First-Past-The-Post, a więc wyborów w jednej turze. Ta ustawa, oznaczająca rzeczywistą reformę państwa, została uchwalona przez większość obu izb parlamentarnych i w niezwykle krótkim czasie, bo już 22 maja 2012, a więc w nie całe dwa tygodnie po objęciu przez Pontę urzędu. O tym niezwykłym wydarzeniu politycznym nie ma w relacji Wildsteina ani słowa!
Na zdrowy rozum, można by się spodziewać, że prezydent Basescu, który kilka lat temu był wielkim zwolennikiem JOW i nawet zarządził referendum w tej sprawie, chętnie taką ustawę podpisze! Niestety, prezydenci nie krowy i zmieniają poglądy, nawet o 180 stopni. Traian Basescu, zamiast podpisać zaskarżył nową ordynację wyborczą do Sądu Konstytucyjnego, a ten natychmiast tę ustawę odrzucił. Według posłów i senatorów Basescu dokonał tego wywierając bezprawne naciski na sędziów tego Trybunału, których większość pochodzi z jego nominacji.
W tej sytuacji Parlament uchwalił wszczęcie procedury impeachmentu, a więc usunięcia Basescu z urzędu. Zarzucano mu bezprawne wpływanie na Sąd Konstytucyjny, a przy okazji i szereg innych działań, które posłowie uznali za bezprawne. Wbrew temu co pisze Wildstein, Sąd Konstytucyjny uznał, że Parlament ma prawo wszczęcia procedury zawieszenia prezydenta i wyznaczenia terminu referendum powszechnego, które ma decyzję Parlamentu zatwierdzić lub odrzucić. Nie ma tu żadnego działania bezprawnego, naruszania konstytucji i żadnych elementów zamachu stanu, o jakich pisze Wildstein. Tezę o zamachu stanu, kolportowaną przez Basescu, przejęła nawet Komisja Europejska, ale po wizycie premiera Ponty w Brukseli i wyjaśnieniu wszystkich aspektów prawnych, musiała się w tego zarzutu wycofać. Było to już dwa miesiące temu, dziwne, że Bronisław Wildstein o tym nie słyszał!
Nie ma słowa prawdy w zarzutach, że Ponta dokonał bezprawnej czystki wysokich urzędników państwowych, takich jak marszałkowie Sejmu i Senatu. Odwołanie obu marszałków, podobnie jak i rzecznika praw obywatelskich, Victor Ponta przeprowadził za zgodą większości parlamentarnej. Oczywiście, obaj usunięci marszałkowie, natychmiast dołączyli się do chóru śpiewającego pod dyktando Basescu, ale nie zmienia to faktu, ze to jednak Parlament jest w Rumunii władzą najwyższą i przysługuje mu oczywiste prawo powoływania i odwoływania marszałków.
29 lipca 2012 obywatele Rumunii, jako najwyższy suweren, zostali wezwani do głosowania za lub przeciw decyzji Parlamentu o usunięciu Basescu z urzędu. Konstytucja rumuńska przewiduje, że do ważności takiego referendum konieczny jest udział 50% + 1 obywateli. Basescu i jego zwolennicy podjęli ostrą kampanię wezwania do bojkotu referendum, widząc w niskiej frekwencji jedyną szansę ocalenia skóry. Na pomoc przybył im z wizytą premier sąsiedniego kraju, Wiktor Orban. Węgrzy stanowią ok.7% ludności kraju i ich udział w referendum jest znaczący. Na wezwanie Orbana w Transylwanii poszło głosować zaledwie ok.6% Węgrów. W rezultacie w referendum 29 lipca wzięło udział 8.459.836 obywateli, z których z których 7.403.836 zażądało ustąpienia prezydenta, a tylko 843.375 głosowało przeciw. Oficjalnie uprawnionych do głosowania było 18.292.484, a zatem frekwencja została oceniona na 46,24%, przy 88.7% za usunięciem Basescu, a 11,3% przeciw.
Rząd Ponty zaskarżył te wyniki do Sądu Konstytucyjnego utrzymując, że liczba uprawnionych do głosu Rumunów jest fałszywa, oparta na starych, nieaktualnych statystykach. Według Narodowego Instytutu Statystycznego dorosłych Rumunów jest tylko 16.527.971, a więc oprawie 2 miliony mniej niż podało Centralne Biuro Wyborcze. Sąd Konstytucyjny ma problem, który nie wiadomo jak zostanie rozwiązany. Jakkolwiek sobie z tym poradzą trudno odmówić racji stanowisku premiera, który, po referendum, oświadczył, że Basescu, którego odwołania zażądało prawie 8 milionów obywateli, jest już trupem politycznym i jego rząd będzie go ignorował, nawet gdyby Sąd Konstytucyjny uznał wynik referendum za wiążący.
W Rumunii trwa ostra walka polityczna rządu z zawieszonym prezydentem, którego w otwarty sposób wspierają Stany Zjednoczone i Komisja Europejska. Pod adresem rządu z ust polityków ,takich jak Barroso, Merkel, zastepca Sekretarza Stanu USA i innych padają surowe napomnienia, ostrzeżenia i otwarte groźby. Nikt jednak dzisiaj, poza Traianem Basescu, nie oskarża Victora Ponty o przeprowadzenie zamachu stanu! Natomiast od ponad pół roku, na długo przed objęciem przez Victora Pontę urzędu premiera, trwają w Rumunii masowe demonstracje uliczne przeciwko Basescu i jego polityce.
Nie bardzo też do tej całej historii pasuje stworzony przez Bronisława Wildsteina obraz Traiana Basescu, rumuńskiego Michała Archanioła walczącego z komuną, korupcją i postkomnistyczną oligarchią, jako swoistego alter ego Lecha Kaczyńskiego. Lech Kaczyński miał w Polsce wielu wrogów, ale nikt, o ile wiem, nie oskarżał go o współpracę z komunistycznymi służbami specjalnymi, o obdzielenie córki mandatem europosłanki, o upodobanie do luksusowych willi i samochodów. A takie zarzuty pod adresem Basescu są w Rumunii na porządku dziennym.
Być może jest tak, jak pisze Wildstein, że Basescu jest najwierniejszym sojusznikiem Ameryki, a Ponta cieszy się sympatią Rosjan. Jest jednak faktem, że Basescu utracił wszelką wiarygodność i poparcie obywateli Rumunii, którzy domagają się jego odejścia. Takie żądanie wyrazili w referendum i takie żądanie wyrażają w manifestacjach ulicznych od stycznia 2012. Jest rzeczą ciekawą czy w kraju Unii Europejskiej bardziej liczy się zdanie ambasadorów wielkich potęg, łącznie z Komisją Europejską, czy niedwuznacznie wyrażona wola narodu?
Inne tematy w dziale Polityka